W 2008 roku 81-letni mężczyzna zginął na przystanku tramwajowym we Wrocławiu. Po pięciu latach sprawa w sądzie doczekała się finału.
- Mama wsiadła pierwszymi drzwiami. Tato skierował się do drugich. Chodził o lasce, niepewnie się czuł na nierównościach. Gdy próbował wsiąść, drzwi nagle się zamknęły i zatrzasnęły laskę. Tatą szarpnęło, wpadł pod tramwaj. Przerażona mama musiała przejechać cały przystanek, nie wiedząc, co się stało z jej mężem. Potem biegła z powrotem, by sprawdzić, czy żyje. Przeżyła horror - wspomina w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" córka zmarłego mieszkańca Wrocławia.
Jak pisze "Gazeta Wyborcza", wrocławskie MPK twierdziło, że jedynym winnym w sprawie jest zmarły 81-latek. Oddalenia sprawy żądał także ubezpieczyciel. Sąd uznał jednak, że motorniczy zaniedbał swoje obowiązki, nie używając dzwonka sygnalizującego gotowość do odjazdu i nie patrzył, czy do tramwaju wsiadają jeszcze pasażerowie.
Sąd przyznał zadośćuczynienie w wysokości połowy żądanej kwoty, czyli 60 tys. zł.
sjk, "Gazeta Wyborcza"
Jak pisze "Gazeta Wyborcza", wrocławskie MPK twierdziło, że jedynym winnym w sprawie jest zmarły 81-latek. Oddalenia sprawy żądał także ubezpieczyciel. Sąd uznał jednak, że motorniczy zaniedbał swoje obowiązki, nie używając dzwonka sygnalizującego gotowość do odjazdu i nie patrzył, czy do tramwaju wsiadają jeszcze pasażerowie.
Sąd przyznał zadośćuczynienie w wysokości połowy żądanej kwoty, czyli 60 tys. zł.
sjk, "Gazeta Wyborcza"