Jesienią 2006 roku wyprawa w głąb tajgi kraju permskiego pod patronatem "Komsomolskiej Prawdy” zakończyła się odnalezieniem miejsc składowania nuklearnych odpadów oraz najprawdopodobniej kompletnych bomb atomowych. Najstarsze z nich mogą leżeć tam nawet od ponad 40 lat.
Kilka lat później, po braku formalnej odpowiedzi ze strony przedstawicieli władz, wojska i przemysłu nuklearnego w sprawie zapomnianych i przez nikogo niepilnowanych sztolni, ekipa "KP" po raz drugi ruszyła w głąb tajgi.
Celem wyprawy był przede wszystkim rejon na granicy regionu Perm i Republiki Komi, wyjątkowo trudno dostępny, pełny tajemnic, zamieszkany przez zapomnianych potomków zesłanych tam morderców i innowierców.
Przed rozpoczęciem ekspedycji, jej członkowie uzyskali informację z Instytutu Higieny Radiacyjnej, iż tajemnicze sztolnie mogą mieć związek z dwoma projektami z lat '60, a mianowicie z projektem "Tajga" oraz "Pokojowy atom" .
Szacuje się, że w latach 1965-1988 przeprowadzono w tym rejonie ponad 120 wybuchów nuklearnych. Miały one wspierać prace geologiczne zwiększające wydobycie ropy naftowej i gazu. Do większości z nich doszło głęboko pod ziemią, w miejscach budowanych na wzór kopalń o głębokości nawet 600 metrów. Najstarsze pochodzą z końca lat 60-tych. Dziennikarze z "KP" natrafili na co najmniej jedną taką . Ustali także, że przed kontrolowanym wybuchem, bomba była zasypywana 60 metrową warstwą mieszaniny cementu, grafitu, i żwiru. Według raportu członków ekspedycji, 25 marca 1971 miała miejsce, pierwsza odnotowana i kontrolowana w ten sposób eksplozja. Do dziś w tym miejscu pozostał ślad w postaci "nuklearnego jeziora ".
Wyprawa "KP" z 2006 roku pozostawiła jednak więcej pytań niż odpowiedzi. Do drugiej, w 2011 roku zaangażowano dodatkowo doświadczonych podróżników, a także ekspertów od badania wody i napromieniowania. Postanowiono dotrzeć ponad 120 km dalej niż poprzednio. Pierwsze efekty były już widoczne po ponownym dotarciu do wspomnianego "nuklearnego jeziora”. Stwierdzono w tym miejscu poziom napromieniowania 100 razy przekraczający normę.
W drodze przez Republikę Komi , do miejsca określanego jako "biegun niedostępności" , ekipa natrafiła na stado łosi albinosów. Ich istnienie eksperci bezpośrednio wiążą z promieniowaniem radioaktywnym.
Około 50 km przed miejscem docelowym wyprawy, ekspedycja znalazła ślady człowieka. Okazał się nim pustelnik Władimir. Mieszkał tam od 5 lat, wcześniej był w klasztorze. Poinformował on członków wyprawy o swoim odkryciu, a mianowicie pokazał ciągnący się kilometrami drut kolczasty w samym środku tajgi. Władimir ostrzegł także dziennikarzy przed piciem wody z tzw. leśnych oczek, twierdził bowiem, że od tej wody chorował, dlatego od dawna pił tylko deszczówkę.
"Nuklearni archeolodzy" po 100-kilometrowym marszu przez tajgę dotarli w końcu do celu. Miejsce wyglądało na opuszczoną, ale kiedyś dobrze zorganizowaną osadę. Świadczyły o tym m.in. budynki po poczcie, prowizorycznym szpitalu oraz koszarach. W porzuconych dokumentach odnaleziono wpis jeszcze z 2001roku. Nawet po blisko 11 latach w osadzie Czusowa czuć było, jak to relacjonują dziennikarze "KP" - atmosferę tętniącą życiem.
Pierwszym wymiernym sukcesem ekspedycji okazało się znalezienie metalowych, siedmiowarstwowych zabezpieczeń w kształcie grzybów stanowiących obudowę głowic jądrowych. Następnie w odległości 100 metrów od znaleziska odkryto wejście do "kopalni”.
Ze względu na kończące się zapasy żywności oraz chorobę dwóch uczestników wyprawy, postanowiono ją zakończyć*.
Pozostało wiele pytań bez odpowiedzi, dotyczących ilości takich sztolni, ich zabezpieczenia, a przede wszystkim, kim byli i co robili tam jeszcze w 2001 roku mieszkańcy tajemniczej osady? Milczenie urzędników nie pomaga, a raczej wskazuje na ciągle istniejące powody przeciw rzeczowej rozmowie na ten temat.
Uczestnicy wyprawy w ostatnim czasie zapowiedzieli trzecią ekspedycję.
Piotr Woźniak na podstawie relacji dwojga uczestników wyprawy, dziennikarzy "KP" - Dimitrija Steszina i Julii Aleksiny.
*oficjalny powód przerwania wyprawy.
Celem wyprawy był przede wszystkim rejon na granicy regionu Perm i Republiki Komi, wyjątkowo trudno dostępny, pełny tajemnic, zamieszkany przez zapomnianych potomków zesłanych tam morderców i innowierców.
Przed rozpoczęciem ekspedycji, jej członkowie uzyskali informację z Instytutu Higieny Radiacyjnej, iż tajemnicze sztolnie mogą mieć związek z dwoma projektami z lat '60, a mianowicie z projektem "Tajga" oraz "Pokojowy atom" .
Szacuje się, że w latach 1965-1988 przeprowadzono w tym rejonie ponad 120 wybuchów nuklearnych. Miały one wspierać prace geologiczne zwiększające wydobycie ropy naftowej i gazu. Do większości z nich doszło głęboko pod ziemią, w miejscach budowanych na wzór kopalń o głębokości nawet 600 metrów. Najstarsze pochodzą z końca lat 60-tych. Dziennikarze z "KP" natrafili na co najmniej jedną taką . Ustali także, że przed kontrolowanym wybuchem, bomba była zasypywana 60 metrową warstwą mieszaniny cementu, grafitu, i żwiru. Według raportu członków ekspedycji, 25 marca 1971 miała miejsce, pierwsza odnotowana i kontrolowana w ten sposób eksplozja. Do dziś w tym miejscu pozostał ślad w postaci "nuklearnego jeziora ".
Wyprawa "KP" z 2006 roku pozostawiła jednak więcej pytań niż odpowiedzi. Do drugiej, w 2011 roku zaangażowano dodatkowo doświadczonych podróżników, a także ekspertów od badania wody i napromieniowania. Postanowiono dotrzeć ponad 120 km dalej niż poprzednio. Pierwsze efekty były już widoczne po ponownym dotarciu do wspomnianego "nuklearnego jeziora”. Stwierdzono w tym miejscu poziom napromieniowania 100 razy przekraczający normę.
W drodze przez Republikę Komi , do miejsca określanego jako "biegun niedostępności" , ekipa natrafiła na stado łosi albinosów. Ich istnienie eksperci bezpośrednio wiążą z promieniowaniem radioaktywnym.
Około 50 km przed miejscem docelowym wyprawy, ekspedycja znalazła ślady człowieka. Okazał się nim pustelnik Władimir. Mieszkał tam od 5 lat, wcześniej był w klasztorze. Poinformował on członków wyprawy o swoim odkryciu, a mianowicie pokazał ciągnący się kilometrami drut kolczasty w samym środku tajgi. Władimir ostrzegł także dziennikarzy przed piciem wody z tzw. leśnych oczek, twierdził bowiem, że od tej wody chorował, dlatego od dawna pił tylko deszczówkę.
"Nuklearni archeolodzy" po 100-kilometrowym marszu przez tajgę dotarli w końcu do celu. Miejsce wyglądało na opuszczoną, ale kiedyś dobrze zorganizowaną osadę. Świadczyły o tym m.in. budynki po poczcie, prowizorycznym szpitalu oraz koszarach. W porzuconych dokumentach odnaleziono wpis jeszcze z 2001roku. Nawet po blisko 11 latach w osadzie Czusowa czuć było, jak to relacjonują dziennikarze "KP" - atmosferę tętniącą życiem.
Pierwszym wymiernym sukcesem ekspedycji okazało się znalezienie metalowych, siedmiowarstwowych zabezpieczeń w kształcie grzybów stanowiących obudowę głowic jądrowych. Następnie w odległości 100 metrów od znaleziska odkryto wejście do "kopalni”.
Ze względu na kończące się zapasy żywności oraz chorobę dwóch uczestników wyprawy, postanowiono ją zakończyć*.
Pozostało wiele pytań bez odpowiedzi, dotyczących ilości takich sztolni, ich zabezpieczenia, a przede wszystkim, kim byli i co robili tam jeszcze w 2001 roku mieszkańcy tajemniczej osady? Milczenie urzędników nie pomaga, a raczej wskazuje na ciągle istniejące powody przeciw rzeczowej rozmowie na ten temat.
Uczestnicy wyprawy w ostatnim czasie zapowiedzieli trzecią ekspedycję.
Piotr Woźniak na podstawie relacji dwojga uczestników wyprawy, dziennikarzy "KP" - Dimitrija Steszina i Julii Aleksiny.
*oficjalny powód przerwania wyprawy.