Rozmowa z ROMANO PRODIM, przewodniczącym Komisji Europejskiej
Jacek Pałasiński: - Panie przewodniczący, jakie jest pańskie stanowisko w sprawie poszerzenia Unii Europejskiej o kraje Europy Środkowej?
Romano Prodi: - Jestem głęboko przekonany, że rozszerzenie jest naszym historycznym obowiązkiem i dopiero po jego wypełnieniu będziemy mogli mówić o realizacji idei wspólnej Europy, o dotarciu do duszy Europy. Dlatego też uważam, że powinniśmy doprowadzić do integracji jak najszybciej. Oczywiście - jeśli istnieją specyficzne punkty sporne, jeśli niezbędna okaże się jakaś faza przejściowa, możemy poszukiwać rozwiązań satysfakcjonujących obie strony, możemy rozszerzenie obwarować konkretnymi porozumieniami. W tej chwili najważniejsze jest, żeby wszyscy pojęli, jak wielkie znaczenie ma jedność kontynentu. Rozszerzenie będzie jednym z moich priorytetów ze wszystkimi konsekwencjami, jakie z tego wypływają.
- Jaka jest pańska opinia na temat stanu przygotowań Polski do integracji z UE?
- Nie mogę ingerować w prace oceniających to ekspertów. Z pewnością dążymy do zbieżności, poruszamy się w tym samym kierunku. Na obecnym etapie właśnie to jest najważniejsze. Niedawno odbyliśmy z premierem Jerzym Buzkiem rozmowę, którą oceniam jako pożyteczną i twórczą. Postanowiliśmy zacieśnić kontakty między komisją a Polską, by jak najszybciej doprowadzić do rozszerzenia. Nie jestem jeszcze przewodniczącym i nie mogę podejmować zobowiązań w imieniu urzędu, którego jeszcze nie piastuję. Mogę jednak stwierdzić, że między mną a polskim premierem istnieje zbieżność intencji i celów. Polska jest istotną częścią Europy, a co to oznacza w praktyce dla Unii Europejskiej, będę mógł powiedzieć dopiero po objęciu urzędu. Z pewnością, jednym z pierwszych moich zadań będzie przekonanie wszystkich partnerów, że odsuwanie w czasie decyzji o rozszerzeniu nie rozwiąże problemów dzisiejszej piętnastki.
- Jakie są dziś najważniejsze zadania Unii Europejskiej?
- Europa ma przed sobą kolosalne zadania: reformę instytucji, rozszerzenie, znalezienie silnej tożsamości politycznej... Przede wszystkim jednak musi połączyć i uczynić operatywnymi różnorakie kultury, narody, historie, to znaczy odnaleźć jedną, wspólną duszę europejską. Drugą grupą problemów, które musimy rozwiązać, są kwestie ekonomiczne: przede wszystkim problem pracy. A bezrobocia nie będzie można zlikwidować bez silnego impulsu do rozwoju. Europa zrobiła się ostatnio leniwa - wskaźniki rozwoju spadają niemal wszędzie. Paradoksalnie, wprowadzenie euro zbiegło się z pauzą w rozwoju, jakbyśmy się przestraszyli, jakbyśmy nabrali wątpliwości co do perspektyw kontynentu. A przecież mamy przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie okres dynamicznego rozwoju poprzedzony został najpierw walką z inflacją, a potem konsolidacją wskaźników makroekonomicznych. My poszliśmy tą samą drogą i liczymy na podobne rezultaty.
- Natychmiast po nominacji przedstawił pan projekt zwołania międzynarodowej konferencji w sprawie Bałkanów. Jakie mogłyby być jej cele?
- Najważniejsze jest przekonanie wszystkich, że również Bałkany pewnego dnia wejdą w skład wspólnej Europy. Jeśli chcemy rozwiązać ten konflikt, musimy zaoferować jego stronom jakąś konkretną perspektywę. Rozszerzenie nie może się więc zatrzymać na Polsce, musi pójść dalej. Jeśli chodzi o konferencję, to błędem byłaby próba rozwiązania problemów w jednym tylko kraju byłej Jugosławii. Musimy się zająć jednocześnie całym regionem, stawić czoło wszystkim problemom ekonomicznym i politycznym, musimy pomóc wszystkim w odbudowie struktur państwowych i demokracji. Potem musi nadejść okres zacieśniania stosunków z Unią Europejską, z jej komisją, z parlamentem. Celem ostatecznym tego procesu musi być wstąpienie tych państw do Unii Europejskiej. Możemy i musimy dać im konkretną nadzieję. Oczywiście, że koszt tego procesu będzie wysoki. Ale jest w zasięgu Europy w jej dzisiejszym wymiarze. Myślimy, że wydatki w wysokości 5 mld euro rocznie mogłyby dać wystarczający impuls do rozwoju państw byłej Jugosławii. Prawdziwym skokiem jakościowym będzie dopiero zbliżenie polityczne. Porozumienie z Dayton było ważne, pozytywne, było wyjściem z koszmaru. Ale dzisiaj widać już wyraźnie, że nie zapobiegło innym konfliktom, że nie dało perspektyw całemu regionowi. Musimy więc stworzyć coś całkowicie odmiennego, w przeciwnym razie nigdy nie rozwiążemy problemów Bałkanów.
- Na czym polegać będą różnice w pracy komisji odchodzącej i tej, która pracować będzie pod pańskim przewodnictwem? Kilka dni temu w "El Pais" napisano o panu: "Silny człowiek z Brukseli". Inni twierdzą, że zdołał pan uzyskać od Rady Europejskiej prerogatywy szersze od tych, jakimi dysponowali pańscy poprzednicy.
- Nie dysponuję większą władzą niż ta, która określona została traktatem z Amsterdamu. Myślę, że najważniejsze jest, by władzy tej używać z inteligencją. Z pewnością żadnych problemów nie da się rozwiązać, upierając się przy prawie do weta. Przewodniczący powinien natomiast posługiwać się swoim autorytetem w osiąganiu porozumienia z rządami poszczególnych państw członkowskich. Komisja powinna być wyposażona w pewną własną siłę, ale siła ta musi być używana w służbie Europy. I - wracając do poprzednich pańskich pytań - problem rozszerzenia będzie fundamentalną próbą owej siły komisji. A jeśli chodzi o moje uprawnienia... Rzeczywiście, uważałem, że przewodniczący powinien mieć decydujący głos w formowaniu składu komisji, a członkowie Rady Europy zgodzili się w tym ze mną.
- Czy komisarze powinni pochodzić z koalicji aktualnie rządzących w poszczególnych krajach?
- Tradycja Europy przewiduje, by skład komisji był jak najbardziej zrównoważony politycznie. Komisarze biorą na siebie wielką odpowiedzialność, więc powinni być reprezentatywni, powinni dysponować jasno określoną tożsamością i silną indywidualnością.
- Drugi pański projekt dotyczył walki z bezrobociem. Na czym on polega?
- Przede wszystkim walka z bezrobociem musi się stać wspólnym problemem unii. Kiedy coś podobnego zaproponowałem po raz pierwszy jako premier Włoch trzy lata temu na szczycie Rady Europejskiej we Florencji, nie doszło nawet do dyskusji. Odpowiadano mi ze zdziwieniem: "Takimi sprawami Europa się nie zajmuje, to musi pozostać w kompetencjach poszczególnych państw członkowskich". A teraz naprawdę dyskutujemy o konkretnych planach - od wielkich infrastruktur europejskich, poprzez badania naukowe, do projektów wspólnego rozwoju. Z pewnością walka z bezrobociem stanie się jedną z najważniejszych sfer działalności unii. Kilka dni temu premier Hiszpanii José Maria Aznar wezwał mnie, bym stworzył grupę roboczą, która w krótkim czasie byłaby w stanie wypracować projekty wspólnych przedsięwzięć unijnych. Odniosłem się do tego wezwania z entuzjazmem i natychmiast po objęciu urzędu zajmę się wprowadzaniem go w życie.
- Czy uzyskał pan od członków Rady Europejskiej jakieś zobowiązania w kwestii wspólnej polityki zagranicznej i obronnej?
- Powtarzam, nie jestem jeszcze przewodniczącym, więc nie mogę snuć podobnych rozważań. Mogę tylko powiedzieć, że rozwój sytuacji na Bałkanach dowodzi, że jeśli Europa nie będzie miała wspólnej polityki zagranicznej i obronnej, to nie będzie Europy.
- Wierzy pan w unię polityczną Europy, podobnie jak jeden z ojców idei europejskiej Alfiero Spinelli?
- My, Włosi, którzy znamy do końca myśl polityczną Alfiero Spinellego, wiemy, że wierzył on w decentralizację, w to, co nazywa się dziś "subsydiarnością". Nie chciał, żeby Bruksela stała się ogromną strukturą biurokratyczną, kontrolującą wszystkie aspekty życia Europejczyków. Historia wspólnej Europy jasno potwierdza, że wszystkie decyzje, które mogą być podjęte jak najbliżej ludzi bezpośrednio zainteresowanych, powinny zapadać właśnie tam.
- Nie ma zatem ryzyka nadmiernej "uniformizacji" Europy?
- Nie dopuszczam do siebie w ogóle takiej myśli. Europa nie może w żaden sposób zostać zestandaryzowana. Nawet w dziedzinie fiskalnej i podatkowej powinny pozostać różnice wynikające z odmiennych tradycji i potrzeb. Wyboru tego, co najlepsze dla obywateli poszczególnych państw, muszą dokonać autonomicznie ich własne rządy.
Romano Prodi: - Jestem głęboko przekonany, że rozszerzenie jest naszym historycznym obowiązkiem i dopiero po jego wypełnieniu będziemy mogli mówić o realizacji idei wspólnej Europy, o dotarciu do duszy Europy. Dlatego też uważam, że powinniśmy doprowadzić do integracji jak najszybciej. Oczywiście - jeśli istnieją specyficzne punkty sporne, jeśli niezbędna okaże się jakaś faza przejściowa, możemy poszukiwać rozwiązań satysfakcjonujących obie strony, możemy rozszerzenie obwarować konkretnymi porozumieniami. W tej chwili najważniejsze jest, żeby wszyscy pojęli, jak wielkie znaczenie ma jedność kontynentu. Rozszerzenie będzie jednym z moich priorytetów ze wszystkimi konsekwencjami, jakie z tego wypływają.
- Jaka jest pańska opinia na temat stanu przygotowań Polski do integracji z UE?
- Nie mogę ingerować w prace oceniających to ekspertów. Z pewnością dążymy do zbieżności, poruszamy się w tym samym kierunku. Na obecnym etapie właśnie to jest najważniejsze. Niedawno odbyliśmy z premierem Jerzym Buzkiem rozmowę, którą oceniam jako pożyteczną i twórczą. Postanowiliśmy zacieśnić kontakty między komisją a Polską, by jak najszybciej doprowadzić do rozszerzenia. Nie jestem jeszcze przewodniczącym i nie mogę podejmować zobowiązań w imieniu urzędu, którego jeszcze nie piastuję. Mogę jednak stwierdzić, że między mną a polskim premierem istnieje zbieżność intencji i celów. Polska jest istotną częścią Europy, a co to oznacza w praktyce dla Unii Europejskiej, będę mógł powiedzieć dopiero po objęciu urzędu. Z pewnością, jednym z pierwszych moich zadań będzie przekonanie wszystkich partnerów, że odsuwanie w czasie decyzji o rozszerzeniu nie rozwiąże problemów dzisiejszej piętnastki.
- Jakie są dziś najważniejsze zadania Unii Europejskiej?
- Europa ma przed sobą kolosalne zadania: reformę instytucji, rozszerzenie, znalezienie silnej tożsamości politycznej... Przede wszystkim jednak musi połączyć i uczynić operatywnymi różnorakie kultury, narody, historie, to znaczy odnaleźć jedną, wspólną duszę europejską. Drugą grupą problemów, które musimy rozwiązać, są kwestie ekonomiczne: przede wszystkim problem pracy. A bezrobocia nie będzie można zlikwidować bez silnego impulsu do rozwoju. Europa zrobiła się ostatnio leniwa - wskaźniki rozwoju spadają niemal wszędzie. Paradoksalnie, wprowadzenie euro zbiegło się z pauzą w rozwoju, jakbyśmy się przestraszyli, jakbyśmy nabrali wątpliwości co do perspektyw kontynentu. A przecież mamy przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie okres dynamicznego rozwoju poprzedzony został najpierw walką z inflacją, a potem konsolidacją wskaźników makroekonomicznych. My poszliśmy tą samą drogą i liczymy na podobne rezultaty.
- Natychmiast po nominacji przedstawił pan projekt zwołania międzynarodowej konferencji w sprawie Bałkanów. Jakie mogłyby być jej cele?
- Najważniejsze jest przekonanie wszystkich, że również Bałkany pewnego dnia wejdą w skład wspólnej Europy. Jeśli chcemy rozwiązać ten konflikt, musimy zaoferować jego stronom jakąś konkretną perspektywę. Rozszerzenie nie może się więc zatrzymać na Polsce, musi pójść dalej. Jeśli chodzi o konferencję, to błędem byłaby próba rozwiązania problemów w jednym tylko kraju byłej Jugosławii. Musimy się zająć jednocześnie całym regionem, stawić czoło wszystkim problemom ekonomicznym i politycznym, musimy pomóc wszystkim w odbudowie struktur państwowych i demokracji. Potem musi nadejść okres zacieśniania stosunków z Unią Europejską, z jej komisją, z parlamentem. Celem ostatecznym tego procesu musi być wstąpienie tych państw do Unii Europejskiej. Możemy i musimy dać im konkretną nadzieję. Oczywiście, że koszt tego procesu będzie wysoki. Ale jest w zasięgu Europy w jej dzisiejszym wymiarze. Myślimy, że wydatki w wysokości 5 mld euro rocznie mogłyby dać wystarczający impuls do rozwoju państw byłej Jugosławii. Prawdziwym skokiem jakościowym będzie dopiero zbliżenie polityczne. Porozumienie z Dayton było ważne, pozytywne, było wyjściem z koszmaru. Ale dzisiaj widać już wyraźnie, że nie zapobiegło innym konfliktom, że nie dało perspektyw całemu regionowi. Musimy więc stworzyć coś całkowicie odmiennego, w przeciwnym razie nigdy nie rozwiążemy problemów Bałkanów.
- Na czym polegać będą różnice w pracy komisji odchodzącej i tej, która pracować będzie pod pańskim przewodnictwem? Kilka dni temu w "El Pais" napisano o panu: "Silny człowiek z Brukseli". Inni twierdzą, że zdołał pan uzyskać od Rady Europejskiej prerogatywy szersze od tych, jakimi dysponowali pańscy poprzednicy.
- Nie dysponuję większą władzą niż ta, która określona została traktatem z Amsterdamu. Myślę, że najważniejsze jest, by władzy tej używać z inteligencją. Z pewnością żadnych problemów nie da się rozwiązać, upierając się przy prawie do weta. Przewodniczący powinien natomiast posługiwać się swoim autorytetem w osiąganiu porozumienia z rządami poszczególnych państw członkowskich. Komisja powinna być wyposażona w pewną własną siłę, ale siła ta musi być używana w służbie Europy. I - wracając do poprzednich pańskich pytań - problem rozszerzenia będzie fundamentalną próbą owej siły komisji. A jeśli chodzi o moje uprawnienia... Rzeczywiście, uważałem, że przewodniczący powinien mieć decydujący głos w formowaniu składu komisji, a członkowie Rady Europy zgodzili się w tym ze mną.
- Czy komisarze powinni pochodzić z koalicji aktualnie rządzących w poszczególnych krajach?
- Tradycja Europy przewiduje, by skład komisji był jak najbardziej zrównoważony politycznie. Komisarze biorą na siebie wielką odpowiedzialność, więc powinni być reprezentatywni, powinni dysponować jasno określoną tożsamością i silną indywidualnością.
- Drugi pański projekt dotyczył walki z bezrobociem. Na czym on polega?
- Przede wszystkim walka z bezrobociem musi się stać wspólnym problemem unii. Kiedy coś podobnego zaproponowałem po raz pierwszy jako premier Włoch trzy lata temu na szczycie Rady Europejskiej we Florencji, nie doszło nawet do dyskusji. Odpowiadano mi ze zdziwieniem: "Takimi sprawami Europa się nie zajmuje, to musi pozostać w kompetencjach poszczególnych państw członkowskich". A teraz naprawdę dyskutujemy o konkretnych planach - od wielkich infrastruktur europejskich, poprzez badania naukowe, do projektów wspólnego rozwoju. Z pewnością walka z bezrobociem stanie się jedną z najważniejszych sfer działalności unii. Kilka dni temu premier Hiszpanii José Maria Aznar wezwał mnie, bym stworzył grupę roboczą, która w krótkim czasie byłaby w stanie wypracować projekty wspólnych przedsięwzięć unijnych. Odniosłem się do tego wezwania z entuzjazmem i natychmiast po objęciu urzędu zajmę się wprowadzaniem go w życie.
- Czy uzyskał pan od członków Rady Europejskiej jakieś zobowiązania w kwestii wspólnej polityki zagranicznej i obronnej?
- Powtarzam, nie jestem jeszcze przewodniczącym, więc nie mogę snuć podobnych rozważań. Mogę tylko powiedzieć, że rozwój sytuacji na Bałkanach dowodzi, że jeśli Europa nie będzie miała wspólnej polityki zagranicznej i obronnej, to nie będzie Europy.
- Wierzy pan w unię polityczną Europy, podobnie jak jeden z ojców idei europejskiej Alfiero Spinelli?
- My, Włosi, którzy znamy do końca myśl polityczną Alfiero Spinellego, wiemy, że wierzył on w decentralizację, w to, co nazywa się dziś "subsydiarnością". Nie chciał, żeby Bruksela stała się ogromną strukturą biurokratyczną, kontrolującą wszystkie aspekty życia Europejczyków. Historia wspólnej Europy jasno potwierdza, że wszystkie decyzje, które mogą być podjęte jak najbliżej ludzi bezpośrednio zainteresowanych, powinny zapadać właśnie tam.
- Nie ma zatem ryzyka nadmiernej "uniformizacji" Europy?
- Nie dopuszczam do siebie w ogóle takiej myśli. Europa nie może w żaden sposób zostać zestandaryzowana. Nawet w dziedzinie fiskalnej i podatkowej powinny pozostać różnice wynikające z odmiennych tradycji i potrzeb. Wyboru tego, co najlepsze dla obywateli poszczególnych państw, muszą dokonać autonomicznie ich własne rządy.
Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.