Danuta Stenka w rozmowie z Magdaleną Rigamonti opowiada o swojej walce z depresją.
Magdalena Rigamonti: Ostatnio rozmawiałyśmy dziewięć lat temu. Była pani tuż przed zdjęciami do „Nigdy w życiu”, przed filmem, który zmienił pani zawodowe życie. Nie wiem, czy pani lubi wracać do tamtego czasu.
Danuta Stenka : Nikt się wtedy nie spodziewał takiej oglądalności, takiej popularności. Wie pani, nawet teraz zdarza się, że do teatru przychodzą młodzi i proszą o autograf dla... swoich mam.(śmiech) To był bardzo intensywny okres w moim życiu zawodowym.
Ciężki?
Ciężki.
Depresja?
Też, choć długo nie zdawałam sobie z niej sprawy.
Przyszła, gdy była pani u szczytu popularności. Skąd się wzięła?
Z "przepalenia". Pozwoliłam sobie siebie zajeździć. Fizycznie i psychicznie. Nadmiar pracy, brak wolnych dni i wreszcie brak snu...
A pani czuła, że nie może odmawiać?
Nawet nie chodziło o jakąś pazerność. To były interesujące propozycje, których chciałam dotknąć. Ale, jak to u nas, terminy nie są raczej rzeczą stałą, więc przesuwały się, nachodziły na siebie, w efekcie pracowałam "rano, wieczór, we dnie, w nocy". I nagle się okazywało, że mijają całe miesiące bez wolnego dnia, lata bez urlopu. Z nieprzespanych nocy robił się rok, drugi, trzeci, czwarty... Noc trwała zazwyczaj trzy godziny. Na początku się rzucałam w łóżku, płakałam - cała rodzina spała, a ja musiałam przeczekać do budzika. Po jakimś czasie nabrałam pokory, przyjęłam to do wiadomości, jako coś naturalnego, budziłam się i czytałam. Pod tym względem to był bardzo owocny czas, sporo wtedy czytałam. Miałam dużo czasu.
Jak długo to trwało?
Około sześciu lat.
Kiedy pani się zorientowała, że trzeba coś z tym zrobić?
Moja przyjaciółka powtarzała mi, że powinnam się wybrać do lekarza, bo to objawy wypalenia. Że bezsenność to sygnał depresji. Ale ja byłam pewna, że to się wreszcie musi skończyć, jestem tak zmęczona, że w końcu zacznę spać. Nic z tym nie robiłam. Kilka lat. Któregoś dnia poczułam, że tak dłużej nie wytrzymam. Całe moje ciało krzyczało do mnie. Lucyna Kobierzycka, moja agentka, umówiła mnie z lekarzem.
Stenka ma depresje - mówiono.Ponieważ sama o tym mówiłam. Pojawiły się oczywiście głosy, że nie powinnam była, że to źle wpłynie na mój wizerunek. Ale odzywali się również ludzie, którzy cierpieli na to samo, nie wiedząc, jak wcześniej i ja, że można sobie pomóc.
Papieroski jeszcze wtedy pani paliła?
Chyba już nie... Właściwie nie rzucałam palenia, to palenie któregoś dnia mnie rzuciło. Kiedy już się sobą zajęłam, to, z pomocą Lucyny, bardzo dbałam o wolny czas. Do tej pory, jeśli pojawią się w kalendarzu dni całkowicie wolne od wszelkich zajęć, pazernie je chronię.
Taka umowa ze sobą?
Taka sugestia lekarza - świadomie zmniejszać sobie dystans, robić sobie wyspy wolnego czasu, do których łatwiej dopłynąć i łatwiej rozłożyć siły. Jak we wszystkich zawodach, które korzystają z wolnej soboty i niedzieli. Podejrzewam, że większość z nas w mniejszym czy większym stopniu mierzy się z problemem wypalenia lub niebawem mierzyć się będzie. Pędzimy jak chomiki po swoim kole. Boimy się słowa „depresja”, bo to się czyta: „psychiatra”, „leki”, czyli , „wariactwo”, do widzenia ze świata normalnych...
Cała rozmowa z Danu tą Stenką w najnowszym numerze "Wprost" .
Najnowszy numer "Wprost" od jutra będzie dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania .
Danuta Stenka : Nikt się wtedy nie spodziewał takiej oglądalności, takiej popularności. Wie pani, nawet teraz zdarza się, że do teatru przychodzą młodzi i proszą o autograf dla... swoich mam.(śmiech) To był bardzo intensywny okres w moim życiu zawodowym.
Ciężki?
Ciężki.
Depresja?
Też, choć długo nie zdawałam sobie z niej sprawy.
Przyszła, gdy była pani u szczytu popularności. Skąd się wzięła?
Z "przepalenia". Pozwoliłam sobie siebie zajeździć. Fizycznie i psychicznie. Nadmiar pracy, brak wolnych dni i wreszcie brak snu...
A pani czuła, że nie może odmawiać?
Nawet nie chodziło o jakąś pazerność. To były interesujące propozycje, których chciałam dotknąć. Ale, jak to u nas, terminy nie są raczej rzeczą stałą, więc przesuwały się, nachodziły na siebie, w efekcie pracowałam "rano, wieczór, we dnie, w nocy". I nagle się okazywało, że mijają całe miesiące bez wolnego dnia, lata bez urlopu. Z nieprzespanych nocy robił się rok, drugi, trzeci, czwarty... Noc trwała zazwyczaj trzy godziny. Na początku się rzucałam w łóżku, płakałam - cała rodzina spała, a ja musiałam przeczekać do budzika. Po jakimś czasie nabrałam pokory, przyjęłam to do wiadomości, jako coś naturalnego, budziłam się i czytałam. Pod tym względem to był bardzo owocny czas, sporo wtedy czytałam. Miałam dużo czasu.
Jak długo to trwało?
Około sześciu lat.
Kiedy pani się zorientowała, że trzeba coś z tym zrobić?
Moja przyjaciółka powtarzała mi, że powinnam się wybrać do lekarza, bo to objawy wypalenia. Że bezsenność to sygnał depresji. Ale ja byłam pewna, że to się wreszcie musi skończyć, jestem tak zmęczona, że w końcu zacznę spać. Nic z tym nie robiłam. Kilka lat. Któregoś dnia poczułam, że tak dłużej nie wytrzymam. Całe moje ciało krzyczało do mnie. Lucyna Kobierzycka, moja agentka, umówiła mnie z lekarzem.
Stenka ma depresje - mówiono.Ponieważ sama o tym mówiłam. Pojawiły się oczywiście głosy, że nie powinnam była, że to źle wpłynie na mój wizerunek. Ale odzywali się również ludzie, którzy cierpieli na to samo, nie wiedząc, jak wcześniej i ja, że można sobie pomóc.
Papieroski jeszcze wtedy pani paliła?
Chyba już nie... Właściwie nie rzucałam palenia, to palenie któregoś dnia mnie rzuciło. Kiedy już się sobą zajęłam, to, z pomocą Lucyny, bardzo dbałam o wolny czas. Do tej pory, jeśli pojawią się w kalendarzu dni całkowicie wolne od wszelkich zajęć, pazernie je chronię.
Taka umowa ze sobą?
Taka sugestia lekarza - świadomie zmniejszać sobie dystans, robić sobie wyspy wolnego czasu, do których łatwiej dopłynąć i łatwiej rozłożyć siły. Jak we wszystkich zawodach, które korzystają z wolnej soboty i niedzieli. Podejrzewam, że większość z nas w mniejszym czy większym stopniu mierzy się z problemem wypalenia lub niebawem mierzyć się będzie. Pędzimy jak chomiki po swoim kole. Boimy się słowa „depresja”, bo to się czyta: „psychiatra”, „leki”, czyli , „wariactwo”, do widzenia ze świata normalnych...
Cała rozmowa z Danu tą Stenką w najnowszym numerze "Wprost" .
Najnowszy numer "Wprost" od jutra będzie dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania .