Cztery lata temu niemiecka prasa nazwała go Baby Schumacher. Od tego czasu zmieniło się prawie wszystko. Sebastian Vettel po raz czwarty został mistrzem świata, przy okazji bijąc rekord Michaela Schumachera siedmiu zwycięstw z rzędu. Niewykluczone, że to o Schumim – siedmiokrotnym mistrzu świata Formuły 1 – następne pokolenia będą mówić jako o niezłym poprzedniku Vettela. 26-letni Niemiec ma na to sporo czasu. Poza Schumacherem równie lub bardziej od niego utytułowani są jedynie Argentyńczyk Juan Manuel Fangio (pięć tytułów mistrzowskich) oraz Francuz Alain Prost (cztery tytuły). Tyle że Schumi po raz czwarty zostawał mistrzem jako 32-latek, Prost miał w tym momencie 38 lat, a Fangio aż 44 lata. Sam Vettel cieszy się z porównań do rodaka, choć nie on, lecz inny Michael był jego idolem numer jeden: – Zawsze chciałem zostać Michaelem Jacksonem. Wierzyłem w to. Tym większy przeżyłem ból, gdy się okazało, że nie umiem śpiewać. Być może dawny ból osładza dziś mistrzowi to, że jest niemal tak słynny jak król popu. W ostatnich latach wyścigi Formuły 1 gromadzą przed telewizorami nawet pół miliarda widzów w skali sezonu. Najlepsi kierowcy są gwiazdami popkultury. Z opisywania ich życiowych perypetii żyją tabloidy, by wspomnieć niekończące się opowieści o związku byłego mistrza świata Lewisa Hamiltona z Nicole Scherzinger, wokalistką girlsbandu Pussycat Dolls. Oni też figurują nierzadko na czołowych miejscach list najbogatszych sportowców czy gwiazd biznesu rozrywkowego. Nic dziwnego zatem, że są również ozdobami wszelakich bali milionerów – z tymi organizowanymi przy okazji GP Monako na czele.
Latający cyrk
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.