Piję gorącą kawę, stojąc wieczorem na kijowskim Majdanie Nezałeżnosti. Nalewa mi ją 33-letni Andrij, kiedyś dziennikarz prowadzący audycje w radiu, teraz właściciel kawiarenki w centrum miasta. Przychodzi tu co wieczór, od czasu gdy mieszkańcy Kijowa rozpoczęli akcję protestacyjną przeciwko decyzji rządu o przerwaniu przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Zdarzyło się to 21 listopada, w dziewiątą rocznicę pomarańczowej rewolucji. „Parzenie kawy to sztuka” – tłumaczy Andrij. Zresztą napar, który przygotowuje z drogich gatunków kawy, jest znakomity. Ale mi wszystko jedno, po prostu chcę się ogrzać. Jest zimno i wilgotno.
Dopijam i podchodzę do kilkutysięcznego tłumu. W nim wielu moich znajomych – informatycy, muzycy, pracownicy biur, drobni przedsiębiorcy. Po raz ostatni widziałam takie zgromadzenie na ulicach Kijowa podczas Euro 2012. Ci ludzie prawie nie śledzą rozwoju wydarzeń politycznych, mają dość ukraińskiej polityki, nie wierzą ani władzy, ani opozycji. I zbyt dobrze pamiętają rok 2004. Ten sam Majdan i stracone szanse. Dlatego siedzieli w domach i biurach, kiedy wsadzono Julię Tymoszenko albo kiedy przyjmowano ustawę wzmacniającą status języka rosyjskiego. Europę budują sami dla siebie – nie dają ani nie biorą łapówek, sprzątają swoją klatkę schodową, jeżdżą zgodnie z przepisami.
Sierhij, mój znajomy, zjawił się na Majdanie jako jeden z pierwszych w nocy z 21 na 22 listopada. Przeczytał na Facebooku wpis znanego ukraińskiego dziennikarza i blogera Mustafy Najema z wezwaniem do rozpoczęcia protestu. Wsiadł do samochodu i przyjechał. Całą noc stał w deszczu. Po co? – pytam. Sierhij często podróżuje po Europie, to całe wyjaśnienie. Porozumienia o stowarzyszeniu nie czytał, ale je popiera. Jest przekonany, że w każdym wypadku jest ono lepsze od rosyjskich propozycji. Ukraińcy w ogóle mało się interesują tym, co zostało napisane w porozumieniu. Nikt nie wie, czy dla Unii Europejskiej kraj stanie się tylko rynkiem zbytu, czy też otworzą się jakieś nowe możliwości. Jest tylko naiwna wiara, że do Europy jest nam bliżej.
Prezydentowi Janukowyczowi trudno przekonać w jakiejkolwiek sprawie takich ludzi jak Sierhij. To z całą pewnością nie jego elektorat. Ale w kwestii Unii Europejskiej udało się mu zamieszać w głowach wszystkim. Zbyt długo o możliwości podpisania porozumienia mówiono we wszystkich stacjach telewizyjnych. Zbyt często powtarzali to również urzędnicy UE. W tym czasie Rosja wypowiadała Ukrainie kolejne wojny handlowe. To znak, że stowarzyszenie z Unią jest możliwe. Tydzień przed szczytem Partnerstwa Wschodniego w Wilnie władza ostro zmieniła kurs – na Rosję. – Nie wiedziałem, co robić. A jeśli nie wiesz, co robić, wyjdź na Majdan – mówi Sierhij.
MISJA NIEWYKONALNA
21 listopada deputowani w parlamencie podarli wszystkie ustawy dotyczące leczenia Julii Tymoszenko za granicą. Rozwiązanie tej sprawy było jednym z najważniejszych wymagań stawianych przez UE. Innych warunków – przyjęcia nowej ustawy dotyczącej prokuratury i wyborów – Ukraina też nie zdążyła spełnić przed rozpoczęciem się szczytu. W kwestii Tymoszenko deputowani nie mieli wiele do powiedzenia. Miał tylko jeden człowiek – prezydent. Jego problemy z Julią leżą w sferze psychologii. Nienawiść, strach, irytacja. Tych uczuć nie przezwycięży żaden kredyt z Unii Europejskiej.
Po przegranym głosowaniu Aleksander Kwaśniewski siedział w loży parlamentarnej, zakrywając twarz dłońmi. Drugi członek misji – Pat Cox – coś zapisywał w notesie. Jan Tombiński, szef przedstawicielstwa Unii Europejskiej na Ukrainie, łapał się za głowę. „Jak mi wstyd przed nimi” – napisała na portalu społecznościowym prezenterka telewizyjna Iłona Dowhań. Na Ukrainie dziennikarze już dawno przyzwyczaili się do cyrku w Radzie Najwyższej – bójki, blokowanie trybuny, głosowanie za pomocą cudzych kart, niekończące się konsultacje liderów frakcji. Sądząc po reakcji urzędników europejskich na to, co się działo, można było zrozumieć, że w taki sposób parlament pracuje nie wszędzie. Tego samego dnia rząd zastopował przygotowania do podpisania porozumienia. Wieczorem kilka tysięcy ludzi wyszło na Majdan.
KONTROLA MEDIALNA
Zaczęłam chodzić na Majdan nie z powodu burdelu w parlamencie lub odmowy Janukowycza dotyczącej wypuszczenia Julii. Tymoszenko jest bohaterką dla zagranicy. Ukraińcy nie są gotowi dla niej dokonywać rewolucji. Mam osobiste powody, by wziąć udział w akcji protestacyjnej. Ostatnie sześć lat przepracowałam w „Korrespondencie”, najpopularniejszym tygodniku społeczno- -ekonomicznym. Na początku listopada holding medialny, w którego skład wchodzą nasz tygodnik i strona internetowa, został kupiony przez biznesmenów związanych z kilkoma członkami rządu. Nowy management wytłumaczył redakcji, że teraz nasze artykuły są pod surową kontrolą. Mogą zakazać, zdjąć lub napisać na nowo każdy tekst polityczny. O niektórych urzędnikach i biznesmenach w ogóle nie wolno pisać. Słowo „cenzura” w rozmowie nie padło, ale wszyscy zrozumieliśmy, o czym mowa. Tygodnik istnieje od 12 lat. Takich warunków nikt nam nie stawiał nawet za czasów Leonida Kuczmy. Po tych rozmowach redaktor naczelny „Korrespondenta” Witalij Sycz i kilku dziennikarzy, w tym również ja, się zwolniło. Kiedy w e-wydaniu zaczęto pisać o wydarzeniach na Majdanie, zmieniono naczelnego.
Teraz mogę pisać o kijowskich mityngach chyba tylko na Facebooku, Twitterze albo do polskiego „Wprost”. Nawiasem mówiąc, w skład holdingu wchodzi też ukraińskie wydanie „Forbesa”. Po wprowadzeniu nowych zasad odeszło z niego 13 dziennikarzy. Oczyszczanie przestrzeni medialnej przed wyborami prezydenckimi 2015 r. odbywa się bardzo szybko. To całkiem nie po europejsku, dlatego chodzę na Majdan. Mam teraz dużo czasu.
WYSZLI Z PORTALI
Powody do niezadowolenia mam nie tylko ja. Rozczarowanie ludzi władzą rośnie. To się czuje. Poziom życia nie wzrasta, klimat inwestycyjny jest niezmiennie zły, prowadzenie biznesu – bardzo trudne. Ale starszy syn prezydenta Aleksander Janukowycz i jego przyjaciele co roku kilkakrotnie powiększają swój majątek, a sam Janukowycz nadal mieszka w eleganckiej posiadłości – rezydencji Miżhirja. Jednocześnie gospodarkę Ukrainy trzeba ratować kredytami MFW, pieniędzmi z UE lub Rosji.
Ludzie dają wyraz swojemu oburzeniu na portalach społecznościowych lub rozmawiają o politykach w domu przy posiłkach. Gniew zostaje w internecie albo na pustych talerzach. Zwołanie wielotysięcznego mityngu to dla opozycji wyjątkowo trudne zadanie. W akcjach protestacyjnych uczestniczą przede wszystkim ci, którym za to zapłacono. Liderzy opozycji – Witalij Kliczko, Arsenij Jaceniuk, Ołeh Tiahnybok – ostatnio zrezygnowali z uczestniczenia w masowych mityngach i odbywają niewielkie spotkania z wyborcami. Kiedy wieczorem 21 listopada kilka tysięcy ludzi spontanicznie wyszło na Majdan, było to dużym osiągnięciem dla pogrążającego się we śnie Kijowa. Zebrani od razu się umówili, że będą się zbierać do zakończenia szczytu w Wilnie. Tak postanowili nie politycy, ale ludzie z portali społecznościowych, którzy po raz pierwszy zobaczyli się w realu.
Opozycja nie wzywała Ukraińców, by 24 listopada przyszli na plac Europejski. W tę niedzielę na ulice Kijowa wyszło – według rożnych szacunków – 35-100 tys. ludzi. Czuło się coś z atmosfery roku 2004. – Jeśli Janukowycz nie chce do Europy, nie oznacza to, że powinienem się na to tak lekko godzić – tłumaczy Taras, programista, który przyszedł na mityng z żoną i teściową. Zebrany tłum nie bardzo wiedział, co robić dalej. Na placu Europejskim na trybunie występowali liderzy opozycji. Nie wiedzieć czemu, mówili nie tyle o stowarzyszeniu z UE, ile o złym Janukowyczu. „Bandyci do więzienia!” – takie wezwania można było usłyszeć również podczas pomarańczowej rewolucji. W 2013 r. czas zmienić płytę. Zmęczeni wystąpieniami polityków ludzie starali się rozgrzać kawą lub grzanym winem. Niektórzy chodzili na spacery po centrum Kijowa i znów wracali na mityng. Ktoś był świadkiem bójki koło siedziby rządu ze specjalnymi oddziałami milicji. Wieczorem wielu pomstowało na akcję na portalach społecznościowych. To nie była jeszcze rewolucja, ale Kijów już się obudził. Euroeuforia objęła różne miasta na Ukrainie i na świecie.
PRZEGRAŁ SAM SIEBIE
W następnych dniach ludzie zbierali się na dwóch placach. Na Europejskim odbywał się mityng polityczny, na Majdanie tańczyli w rytm piosenek Rusłany i innych wykonawców zwykli ludzie. 26 listopada studenci dwóch kijowskich szkół wyższych rozpoczęli strajk, mityngi połączyły się w jeden, politycy zrezygnowali z flag. Atmosfera w centrum Kijowa – tak jakby Ukraina za chwilę miała wstąpić do Unii i będzie się jeździć do Europy bez wiz. Iluzja, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Oddychając powietrzem Majdanu, bardzo łatwo się odkleić od rzeczywistości.
Czego dziś nie można zrozumieć w Kijowie? Tego, na co Janukowycz zamienił stowarzyszenie z UE. W ostatnim miesiącu kilkakrotnie się spotykał z Władimirem Putinem. Wyników rozmów nie zna nikt. Moskwa już nie poniża Janukowycza w audycjach pierwszego programu telewizji, ale też nie obiecała ponownie rozpatrzyć kwestii cen gazu ani pójść na inne ustępstwa. Zabijając nadzieję, Janukowycz nie dał nic w zamian. Ani nie da w najbliższej przyszłości. Myślę, że po Wilnie, kiedy studenci powrócą już na zajęcia, a urzędnicy do swoich biur, Janukowycz będzie kontynuował swoją ulubioną podwójną grę z Brukselą i Moskwą. Nie dając jasnej odpowiedzi, kogo wybiera – stowarzyszenie z UE czy Unię Celną. Prezydent zapomina tylko o jednym. W 2015 r., kiedy odbędą się wybory prezydenckie, będzie go dzielić od Majdanu nie 11 długich lat, tylko jakieś dwa. Kijów nie zdąży do tego czasu się pogrążyć w głębokim śnie. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.