Politycy Platformy handlowali stanowiskami w zamian za głosy na partyjnym zjeździe. Obiecywano sobie posady w kontrolowanym przez państwo koncernie KGHM i ośrodku uzdrowiskowym na Dolnym Śląsku. Cała Polska to widziała i słyszała, bo w ramach wewnątrzpartyjnej wojenki panowie ponagrywali taśmy. Trudno o dosadniejszy przykład politycznej korupcji. Prokuratura w Legnicy uznała jednak, że nic się nie stało i żadnego śledztwa w sprawie tego procederu nie będzie, bo szkodliwość czynu jest znikoma. Rozumiem, że to delikatna sytuacja dla prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Rozumiem presję. Rozumiem, że szef prokuratorów nie chce zaogniać napiętej relacji z ekipą Tuska, ale są granice śmieszności. Zachowanie prokuratury, która podobno miała być niezależna, w sprawie politycznej korupcji na Dolnym Śląsku jest żałosne. Przywodzi na myśl najgorsze doświadczenia z historii III RP. Odmowa wszczęcia śledztwa skojarzyła mi się natychmiast z dwiema sprawami.Z usprawiedliwianiem kłamstwa Aleksandra Kwaśniewskiego, które dotyczyło jego magisterki. W 1996 r. minister sprawiedliwości i prokurator generalny Jerzy Jaskiernia stawał na głowie, by udowodnić, że Kwaśniewski ma wykształcenie wyższe… niepełne. Innym razem całej Polsce próbowano udowodnić, że wypadek syna prezydenta Wałęsy, jadącego na podwójnym gazie, to efekt „pomroczności jasnej”. Prokuratorzy z Legnicy, jak rozumiem za przyzwoleniem Andrzeja Seremeta, sięgnęli do tej właśnie marnej tradycji. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.