"Rząd, który kradnie od Piotra, żeby zapłacić Pawłowi, zawsze może liczyć na poparcie ze strony Pawła" - twierdził George Bernard Shaw. Na takie właśnie zachowanie obywateli liczą kolejne polskie rządy, prowadząc politykę przekładania pieniędzy z kieszeni do kieszeni. Grzegorz W. Kołodko, uzasadniając swój plan podwyżek podatków, eufemistycznie nazywany "Programem naprawy finansów RP", stwierdził, że w Polsce obciążenia podatkowe należą do najniższych na świecie. Jako dowód przytaczał zestawienia stawek procentowych obowiązujących w różnych krajach. Niestety, podatków nie płaci się w procentach, ale w złotówkach. Dobrze sytuowany Polak, który zarobił w ciągu roku 37 tys. zł, odda fiskusowi 19 proc. tej sumy (minus kwota wolna od podatku), czyli 6,5 tys. zł. Mieszkaniec Wielkiej Brytanii od takiego zarobku zapłaci siedem razy mniej, czyli niecałe 1000 zł, a obywatel Stanów Zjednoczonych - około 880 zł podatku federalnego i do 1600 zł podatku stanowego, czyli w najgorszym razie trzy razy mniej niż Polak, a w najlepszym dziewięć razy mniej! Podatek Francuza wyniesie 2640 zł, czyli trzy razy mniej niż podatek płacony nad Wisłą. Niemiec nie zapłaci nic, bo tam tak niskiego dochodu w ogóle się nie opodatkowuje! Polacy płacą więc jedne z najwyższych na świecie podatków od dochodów osobistych!
Nawet wicepremier Kołodko zauważył, że każdy polski podatnik oprócz podatku od dochodów osobistych jest obciążony "59 daninami publiczno-prawnymi, w tym 10 rodzajami podatków szczegółowych, 6 składkami obciążającymi wynagrodzenie, 3 rodzajami opłat na rzecz ochrony środowiska i 40 opłatami o różnym charakterze (koncesje, zezwolenia, certyfikaty)". W Polsce dzień wolności podatkowej (od którego przeciętny obywatel zaczyna pracować dla siebie) przypadł w 2002 r. w 183. dniu roku. Tymczasem w Wielkiej Brytanii - w 152., a w USA - po 131. dniu. Oznacza to, że Polak musi pracować przez pół roku za darmo, aby sprostać zachłanności fiskusa! Wniosek jest oczywisty - zarabiamy mniej niż obywatele bogatszych państw, ale płacimy wyższe podatki.
Na dodatek państwo zabiera nam pieniądze nie tylko za pomocą PIT. W 2001 r. wprowadzono u nas podatek od odsetek z lokat (tzw. podatek Belki), założono także, że wszystkie podwyżki składki na ochronę zdrowia (w tym roku 0,25 proc. dochodu) będziemy finansować bezpośrednio z własnej kieszeni. Do tego dochodzi wprowadzenie dwuprocentowej akcyzy na prąd. W efekcie podwyżek podatków w 2002 r. każdy obywatel oddał fiskusowi średnio o 350 zł więcej niż rok wcześniej! Rok 2003 będzie rekordowy pod tym względem. W budżecie założono, że dochody państwa z podatku od dochodów osób fizycznych (PIT) wzrosną realnie o 9,1 proc. Razem ze wzrostem innych opłat podatki przeciętnego Polaka wzrosną o 700 zł! Przed fiskalnym uciskiem ratują nas na razie ulgi podatkowe, które pozwalają obniżać daniny na rzecz państwa. Kołodko zamierza je zlikwidować, pozostawiając irracjonalnie wysokie stawki i irracjonalnie niskie progi podatkowe. Nic dziwnego, że ludzie zaczynają mieć dosyć represji fiskalnych.
"Liczebność i kondycja klasy średniej to najlepszy miernik stanu gospodarki i jakości demokracji" - stwierdził amerykański politolog prof. Samuel Huntington. W najbogatszych krajach klasa średnia stanowi nawet dwie trzecie społeczeństwa. W Polsce do klasy średniej, czyli - umownie - do grona osób, których dochody mieszczą się w II i III przedziale podatkowym, należy zaledwie 4,82 proc. społeczeństwa. Dwa razy mniej niż 10 lat temu! - Przy drastycznie wysokich podatkach wejście i utrzymanie się w klasie średniej jest dla większości Polaków coraz mniej realne - tłumaczy Wojciech Morawski, właściciel firmy Atlantic. W najbliższych latach ten wskaźnik nie zmniejszy się tylko dlatego, że rząd Leszka Millera dwukrotnie zamroził progi podatkowe, aby zapobiec odpływowi podatników do pierwszego progu podatkowego. To nic innego jak podwyżka podatków o wskaźnik inflacji (w 2002 r. o 1,9 punktu procentowego). Polska (umowna) klasa średnia jest więc coraz biedniejsza. - Podwyżki podatków, które planuje wicepremier Kołodko, zabiją naszą klasę średnią - alarmuje prof. Zyta Gilowska, posłanka PO, wiceprzewodnicząca Komisji Finansów Publicznych.
Wszystko to sprawia, że w Polsce klasa średnia niebawem stanie się raczej mitem niż rzeczywistością. - Kolejną przeszkodą w tworzeniu się klasy średniej jest niestabilność przepisów podatkowych oraz arbitralność w ich stosowaniu - uważa prof. Andrzej Rychard, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Rządzący mają szczęście, że polscy średniacy na razie są słabo zorganizowani i nie mają reprezentacji politycznej. - Są jak wygłodniałe wilki, które nie działają w sposób skoordynowany - dodaje Rychard. Podatkowy terror skończy się dopiero wtedy, gdy połączą się w stada.
"Reforma" Grzegorza W. Kołodki zakłada wzrost wydatków budżetowych o 10,44 proc.! Zmniejszanie deficytu ma polegać na finansowaniu go z podwyżki podatków. Profesor ekonomii Kołodko jakby zapomniał o ekonomicznym aksjomacie, że im mniej państwo wydaje, tym lepiej dla gospodarki. Wydatki publiczne w krajach OECD na początku lat 70. stanowiły 32 proc. PKB. W 1990 r. było to 41 proc., a w 1998 r. 43 proc. Średnie roczne tempo wzrostu PKB wyniosło 3,4 proc. w latach 70., 2,9 proc. w latach 80. i 2,4 proc. w latach 90. W tym czasie kraje, w których wydatki publiczne nie przekraczały 25 proc. PKB, rozwijały się w tempie 6,6 proc. rocznie. Jeżeli państwo wydawało od 25 proc. do 30 proc. PKB, gospodarka rosła w tempie 4,7 proc. rocznie. Wydatki państwa w wysokości 30-40 proc. PKB skutkowały spadkiem tempa wzrostu do 3,8 proc. rocznie. Jeżeli państwo zajmowało się dystrybucją 60 proc. PKB, wzrost gospodarczy zmniejszał się do 1,6 proc. rocznie. W Polsce państwo redystrybuuje już 47,6 proc. PKB i będzie redystrybuować jeszcze więcej. - Przy takim poziomie fiskalizmu jesteśmy skazani na wzrost gospodarczy sięgający najwyżej 2-3 proc. rocznie - komentuje Krzysztof Rybiński, główny analityk BPH PBK. Wyższe podatki powodują rozrost szarej strefy. Według prof. Friedricha Schneidera z uniwersytetu w Linzu, udział szarej strefy w polskiej gospodarce wynosi już 27,4 proc. PKB. Z badań Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych z 2002 r., wynika, że firmy ukrywają przed fiskusem 20,2 proc. obrotów i zatrudniają na czarno 18,6 proc. pracowników. Efekt? Podwyższanie podatku nie tylko wpędza w szarą strefę, ale też pogłębia biedę i zacofanie cywilizacyjne Polski. - Niebotyczne windowanie stawek PIT powoduje, że oczekujemy niższych dochodów. Ponieważ koszty kształcenia się nie zmieniają, nauka staje się nieopłacalna. Nasz rząd wręcz zniechęca ludzi do nauki - zauważa Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK. "Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy duży krok naprzód" - stwierdził w jednym z przemówień Władysław Gomułka. Reforma finansów publicznych RP przygotowana przez Grzegorza Kołodkę jest właśnie takim "krokiem naprzód".
Jan Piński
Pełny tekst w najnowszym 1063 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 7 kwietnia.
W numerze także: Złamany grosz (Największe gnioty ekonomiczne pierwszych miesięcy 2003 r. - pierwsze nominacje do naszego nieustającego konkursu.)
Republika szalików (Gdyby szalikowcy mieli wybór, wstąpiliby do policji albo zostaliby komandosami. Co trzyma razem polskich chuliganów?)