To była wojna, czas kiedy naprawdę niebezpiecznie było pozostać człowiekiem, pomagać małemu Żydowi. Spotkałem różnych ludzi - i dobrych Polaków i złych Polaków, którzy za parę groszy mogli mnie wydać – mówi z rozmowie z Magdaleną Rigamonti Yoram Fridman, który w czasie wojny, w 1942 roku jako ośmioletni chłopiec uciekł z warszawskiego getta.
Pójdzie pan w rejon dawnego getta?
Do getta? Co ja tam zgubiłem? Życie, dzieciństwo. Pójdę. Z wnukami pójdę.
Przyjechał pan z nimi do Polski?
Z żoną, która wyjechała stąd ponad 50 lat temu i nigdy nie była. Przyjechał z nami syn, córka i dwóch wnuków. Trzy pokolenia.
Wiem, że są ludzie, którzy swoje przeżycia wojenne zabierają do grobu. Ta trauma czasem jest nie do opowiedzenia. Jeszcze z piętnaście lat temu prawie co noc śniłem, że uciekam, łapią mnie, biją, że jestem w szambowozie zatopiony w gnój...
I w ten sposób ucieka pan z getta.
A Niemiec wbija bagnet w ten gnój. Kilka razy. I nie trafia we mnie. Nawet nie draśnie. Tego nie da się zapomnieć, wyprzeć. Nie da się. Moje dzieciństwo to była wojna, w zasadzie nie miałem dzieciństwa. Polak, który wiózł ten gnój, widział, że włażę do środka, że się wkopuję do tego gnoju, ale nic nie powiedział. Chciał mi pomóc i pomógł. Wywiózł mnie z getta i powiedział: biegnij, chłopcze, biegnij. To był 42 rok. [...] Tata mi mówił, że mam się nie przyznawać do tego, że jestem Żydem, mam zmienić imię, nazwisko, być katolikiem i nikomu o swoim żydostwie nie mówić.
Potem trafił pan do domu Polki?
Byłem chory, wycieńczony. Ona mnie uratowała. To był 1942 rok. Wiedziała, że musi nauczyć mnie katolickich modlitw, że dzięki temu będę miał większe szanse na przeżycie. Miała rację. Ale wie pani, te modlitwy, ten katolicyzm tak głęboko we mnie weszły, że było mi z tym dobrze. A słowa ojca tak sobie wziąłem do serca, że nie mówiłem nawet jak się wojna skończyła.
Rękę pan stracił w czasie wojny.
Maszyna w gospodarstwie zmiażdżyła mi dłoń. Pracowałem wtedy u takiej volksdeutschki, głównie przy koniach. Zawieźli mnie do szpitala. Miała być operacja i wtedy lekarz zobaczył, że jestem Żydem, zobaczył, że jestem obrzezany i oświadczył: Żydów nie operujemy.
Ta scena jest w filmie.
To dobrze. Wiem, że jest. Widziałem ją tuż po nagraniu. Nie dałem rady. Musiałem wyjść, być sam. Nie ma co udawać - płakałem. Płakałem tak, jak wtedy, te 70 lat temu. Paliłem papierosa i płakałem. Ten lekarz, to był niemały skurwysyn. Wdała się gangrena, skazał mnie na śmierć. Ale pojawił się doktor Różański, starszy lekarz, wspaniały. On krzyknął: coście zrobili dziecku? Musiał uciąć rękę. Prawą rękę. Nie umiałem nic robić lewą ręką. Leżałem i płakałem. I modliłem się do Chrystusa. Siostra zakonna, która opiekowała się chorymi to zauważyła i zaczęła mnie uczyć, rehabilitować. Musiałem uciekać z tego szpitala, przyszedł chłopak ze wsi i pomógł mi wyskoczyć przez okno. Ukrywałem się na cmentarzu. Szukali mnie, Niemcy dawali 1000 marek nagrody dla tego, kto mnie przywiezie żywego.
Przywieźli?
Przywieźli. Na Gestapo. Ale uciekłem. Nie wiem jak, ale uciekłem. Strzelali za mną ale tylko pocisk drasnął mnie w nogę. Po wszystkich wsiach mnie szukali. Uciekłem znowu do tej pani, co uczyła mnie katolickich modlitw. Pod piwniczką miała jeszcze jedną piwniczkę. Ukryła mnie tam, przysypała kartoflami i polała wodą. Dzięki temu nawet psy mnie nie mogły znaleźć. Gestapowcy wiedzieli, że gdzieś się ukryłem, więc spalili jej dom, całą wieś. Ale ja przeżyłem. Bez pomocy Polaków, bez niektórych Niemców bym nie przeżył. To była wojna, czas kiedy naprawdę niebezpiecznie było pozostać człowiekiem, pomagać małemu Żydowi. Spotkałem różnych ludzi - i dobrych Polaków i złych Polaków, którzy za parę groszy mogli mnie wydać. Spotkałem też dwóch Niemców, którzy mi pomogli. W każdym narodzie są dobrzy i źli ludzie. Jestem daleki od stereotypowego myślenia.
Cały wywiad w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a
Do getta? Co ja tam zgubiłem? Życie, dzieciństwo. Pójdę. Z wnukami pójdę.
Przyjechał pan z nimi do Polski?
Z żoną, która wyjechała stąd ponad 50 lat temu i nigdy nie była. Przyjechał z nami syn, córka i dwóch wnuków. Trzy pokolenia.
Wiem, że są ludzie, którzy swoje przeżycia wojenne zabierają do grobu. Ta trauma czasem jest nie do opowiedzenia. Jeszcze z piętnaście lat temu prawie co noc śniłem, że uciekam, łapią mnie, biją, że jestem w szambowozie zatopiony w gnój...
I w ten sposób ucieka pan z getta.
A Niemiec wbija bagnet w ten gnój. Kilka razy. I nie trafia we mnie. Nawet nie draśnie. Tego nie da się zapomnieć, wyprzeć. Nie da się. Moje dzieciństwo to była wojna, w zasadzie nie miałem dzieciństwa. Polak, który wiózł ten gnój, widział, że włażę do środka, że się wkopuję do tego gnoju, ale nic nie powiedział. Chciał mi pomóc i pomógł. Wywiózł mnie z getta i powiedział: biegnij, chłopcze, biegnij. To był 42 rok. [...] Tata mi mówił, że mam się nie przyznawać do tego, że jestem Żydem, mam zmienić imię, nazwisko, być katolikiem i nikomu o swoim żydostwie nie mówić.
Potem trafił pan do domu Polki?
Byłem chory, wycieńczony. Ona mnie uratowała. To był 1942 rok. Wiedziała, że musi nauczyć mnie katolickich modlitw, że dzięki temu będę miał większe szanse na przeżycie. Miała rację. Ale wie pani, te modlitwy, ten katolicyzm tak głęboko we mnie weszły, że było mi z tym dobrze. A słowa ojca tak sobie wziąłem do serca, że nie mówiłem nawet jak się wojna skończyła.
Rękę pan stracił w czasie wojny.
Maszyna w gospodarstwie zmiażdżyła mi dłoń. Pracowałem wtedy u takiej volksdeutschki, głównie przy koniach. Zawieźli mnie do szpitala. Miała być operacja i wtedy lekarz zobaczył, że jestem Żydem, zobaczył, że jestem obrzezany i oświadczył: Żydów nie operujemy.
Ta scena jest w filmie.
To dobrze. Wiem, że jest. Widziałem ją tuż po nagraniu. Nie dałem rady. Musiałem wyjść, być sam. Nie ma co udawać - płakałem. Płakałem tak, jak wtedy, te 70 lat temu. Paliłem papierosa i płakałem. Ten lekarz, to był niemały skurwysyn. Wdała się gangrena, skazał mnie na śmierć. Ale pojawił się doktor Różański, starszy lekarz, wspaniały. On krzyknął: coście zrobili dziecku? Musiał uciąć rękę. Prawą rękę. Nie umiałem nic robić lewą ręką. Leżałem i płakałem. I modliłem się do Chrystusa. Siostra zakonna, która opiekowała się chorymi to zauważyła i zaczęła mnie uczyć, rehabilitować. Musiałem uciekać z tego szpitala, przyszedł chłopak ze wsi i pomógł mi wyskoczyć przez okno. Ukrywałem się na cmentarzu. Szukali mnie, Niemcy dawali 1000 marek nagrody dla tego, kto mnie przywiezie żywego.
Przywieźli?
Przywieźli. Na Gestapo. Ale uciekłem. Nie wiem jak, ale uciekłem. Strzelali za mną ale tylko pocisk drasnął mnie w nogę. Po wszystkich wsiach mnie szukali. Uciekłem znowu do tej pani, co uczyła mnie katolickich modlitw. Pod piwniczką miała jeszcze jedną piwniczkę. Ukryła mnie tam, przysypała kartoflami i polała wodą. Dzięki temu nawet psy mnie nie mogły znaleźć. Gestapowcy wiedzieli, że gdzieś się ukryłem, więc spalili jej dom, całą wieś. Ale ja przeżyłem. Bez pomocy Polaków, bez niektórych Niemców bym nie przeżył. To była wojna, czas kiedy naprawdę niebezpiecznie było pozostać człowiekiem, pomagać małemu Żydowi. Spotkałem różnych ludzi - i dobrych Polaków i złych Polaków, którzy za parę groszy mogli mnie wydać. Spotkałem też dwóch Niemców, którzy mi pomogli. W każdym narodzie są dobrzy i źli ludzie. Jestem daleki od stereotypowego myślenia.
Cały wywiad w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a