I my kiedyś grzęźliśmy w budyniu. Tylko że my mieliśmy Papieża i "Solidarność". Kogo mają Bałkany?
"Smak budyniu rozpoznaje się dopiero podczas jedzenia" Martti Ahtisaari
Jedynie częściowo podzielam pogląd urzędującego fińskiego prezydenta i zarazem przedstawiciela Unii Europejskiej do kontaktów z Milos?eviciem. Rzeczywiście mamy do czynienia z budyniem, nie sądzę jednak, by ostatecznie dało się ustalić smak potrawy. Jako pokrewna kisielowi charakteryzuje się ona bowiem nieokreślonością zarówno konsystencji, jak i smaku. Pewnie dlatego nie przepadam ani za jednym, ani za drugim i mam nadzieję, że tą deklaracją nie zakwalifikuję się do kulinarnych radykałów.
NATO już powiedziało, że nie wystarczy, by serbski parlament i nawet osobiście Slobo oświadczyli, iż przyjmują warunki sojuszu. Jestem jednak trochę zaniepokojony, gdy słyszę, że wystarczy, by Serbia "zaczęła" wycofywać swe siły z Kosowa, bo taka formuła nic nie mówi o tym, kiedy owo wycofywanie ma się zakończyć. Właśnie w tym miejscu zaczynamy się poruszać w budyniu. Jedyne racjonalne rozwiązanie mogłoby zapewne wyglądać tak, że poczynając od zewnętrznych granic Kosowa (nad którymi stacjonują już obecnie lub nad którymi koncentrowane będą w najbliższym czasie siły lądowe NATO), wojska serbskie stopniowo będą się wycofywać do Serbii, ustępując miejsca wojskom interwencyjnym. Jest to niezbędne choćby po to, by nie dopuścić do kontaktu powracającej ludności z żołnierzami serbskimi. Nie wiadomo przecież, co mogłoby się wydarzyć, gdyby do takiego bezpośredniego kontaktu katów z ofiarami doszło.
Konsystencja budyniu ujawnia się także wtedy, gdy zastanowić się nad konsekwencjami sformułowania formalnego oskarżenia Milos?evicia. Zrozumiałe jest, że póki ktoś nie został prawomocnie skazany, póty przysługuje mu domniemanie niewinności. Ta żelazna reguła ma wszakże swe ograniczenia i nie jestem pewien, czy z punktu widzenia doktryny prawnej uzasadniona jest teza, że do czasu wyroku Milos?ević pozostaje potencjalnym partnerem do negocjacji. Tak zostało określone stanowisko sojuszu, nawet jednak gdyby przyjąć je jako jedyne możliwe, nikt - nawet uznający bez wyjątków zasadę domniemania niewinności - nie ma obowiązku udzielać takiemu partnerowi jakiegokolwiek kredytu zaufania, zaś elementarnego choćby kredytu zaufania wymaga zawarcie jakiegokolwiek porozumienia. Uznanie czyjegoś podpisu, który nie byłby podpisem oskarżonego przyjmującego do wiadomości, że jego rzeczy osobiste przyjęte zostały do depozytu - byłoby wkroczeniem na zupełnie budyniowaty grunt polityczny, bez jakiegokolwiek solidniejszego punktu podparcia.
Trudno też zasłaniać się legitymacją parlamentu serbskiego. Nikt jeszcze nie sformułował aktu oskarżenia pod adresem serbskiej legislatywy, która cały czas politycznie i prawnie wspierała Milos?evicia, ale przecież nie ulega wątpliwości, że głosy oddane przez ten parlament w chwili rozpoczynania etnicznej awantury w Kosowie (w taki sam sposób jak działania cywilnych i wojskowych władz wykonawczych) kwalifikują się do międzynarodowego oskarżenia.
W kwestii bałkańskiej problemem nie jest udzielenie lub nieudzielenie przez społeczność międzynarodową swoistej amnestii dla sprawców masowych mordów, cierpień i czyszczeń etnicznych kosztem pokoju i przywrócenia praw człowieka. Prawdziwym problemem jest sposób postępowania wobec recydywy. Międzynarodowy protektorat nad Kosowem może się przecież łatwo upodobnić do istniejącego już protektoratu nad Bośnią, który - jak wiadomo - również bliższy jest konsystencji i smakowi budyniu niż czemukolwiek bardziej określonemu.
Niewiadomą pozostają także kroki podejmowane przez Rosję. Głośny artykuł Czernomyrdina opublikowany niedawno w "Washington Post" nawet największym optymistom mógł odebrać resztę iluzji co do sposobu, w jaki Rosja określa swe interesy.
Pozostaje wierzyć, że i my kiedyś grzęźliśmy w budyniu i dziesięć lat temu wcale nie było jasne, czy zdołamy się wydobyć na powierzchnię. Tylko że my mieliśmy Papieża i "Solidarność". Kogo mają Bałkany?
Jedynie częściowo podzielam pogląd urzędującego fińskiego prezydenta i zarazem przedstawiciela Unii Europejskiej do kontaktów z Milos?eviciem. Rzeczywiście mamy do czynienia z budyniem, nie sądzę jednak, by ostatecznie dało się ustalić smak potrawy. Jako pokrewna kisielowi charakteryzuje się ona bowiem nieokreślonością zarówno konsystencji, jak i smaku. Pewnie dlatego nie przepadam ani za jednym, ani za drugim i mam nadzieję, że tą deklaracją nie zakwalifikuję się do kulinarnych radykałów.
NATO już powiedziało, że nie wystarczy, by serbski parlament i nawet osobiście Slobo oświadczyli, iż przyjmują warunki sojuszu. Jestem jednak trochę zaniepokojony, gdy słyszę, że wystarczy, by Serbia "zaczęła" wycofywać swe siły z Kosowa, bo taka formuła nic nie mówi o tym, kiedy owo wycofywanie ma się zakończyć. Właśnie w tym miejscu zaczynamy się poruszać w budyniu. Jedyne racjonalne rozwiązanie mogłoby zapewne wyglądać tak, że poczynając od zewnętrznych granic Kosowa (nad którymi stacjonują już obecnie lub nad którymi koncentrowane będą w najbliższym czasie siły lądowe NATO), wojska serbskie stopniowo będą się wycofywać do Serbii, ustępując miejsca wojskom interwencyjnym. Jest to niezbędne choćby po to, by nie dopuścić do kontaktu powracającej ludności z żołnierzami serbskimi. Nie wiadomo przecież, co mogłoby się wydarzyć, gdyby do takiego bezpośredniego kontaktu katów z ofiarami doszło.
Konsystencja budyniu ujawnia się także wtedy, gdy zastanowić się nad konsekwencjami sformułowania formalnego oskarżenia Milos?evicia. Zrozumiałe jest, że póki ktoś nie został prawomocnie skazany, póty przysługuje mu domniemanie niewinności. Ta żelazna reguła ma wszakże swe ograniczenia i nie jestem pewien, czy z punktu widzenia doktryny prawnej uzasadniona jest teza, że do czasu wyroku Milos?ević pozostaje potencjalnym partnerem do negocjacji. Tak zostało określone stanowisko sojuszu, nawet jednak gdyby przyjąć je jako jedyne możliwe, nikt - nawet uznający bez wyjątków zasadę domniemania niewinności - nie ma obowiązku udzielać takiemu partnerowi jakiegokolwiek kredytu zaufania, zaś elementarnego choćby kredytu zaufania wymaga zawarcie jakiegokolwiek porozumienia. Uznanie czyjegoś podpisu, który nie byłby podpisem oskarżonego przyjmującego do wiadomości, że jego rzeczy osobiste przyjęte zostały do depozytu - byłoby wkroczeniem na zupełnie budyniowaty grunt polityczny, bez jakiegokolwiek solidniejszego punktu podparcia.
Trudno też zasłaniać się legitymacją parlamentu serbskiego. Nikt jeszcze nie sformułował aktu oskarżenia pod adresem serbskiej legislatywy, która cały czas politycznie i prawnie wspierała Milos?evicia, ale przecież nie ulega wątpliwości, że głosy oddane przez ten parlament w chwili rozpoczynania etnicznej awantury w Kosowie (w taki sam sposób jak działania cywilnych i wojskowych władz wykonawczych) kwalifikują się do międzynarodowego oskarżenia.
W kwestii bałkańskiej problemem nie jest udzielenie lub nieudzielenie przez społeczność międzynarodową swoistej amnestii dla sprawców masowych mordów, cierpień i czyszczeń etnicznych kosztem pokoju i przywrócenia praw człowieka. Prawdziwym problemem jest sposób postępowania wobec recydywy. Międzynarodowy protektorat nad Kosowem może się przecież łatwo upodobnić do istniejącego już protektoratu nad Bośnią, który - jak wiadomo - również bliższy jest konsystencji i smakowi budyniu niż czemukolwiek bardziej określonemu.
Niewiadomą pozostają także kroki podejmowane przez Rosję. Głośny artykuł Czernomyrdina opublikowany niedawno w "Washington Post" nawet największym optymistom mógł odebrać resztę iluzji co do sposobu, w jaki Rosja określa swe interesy.
Pozostaje wierzyć, że i my kiedyś grzęźliśmy w budyniu i dziesięć lat temu wcale nie było jasne, czy zdołamy się wydobyć na powierzchnię. Tylko że my mieliśmy Papieża i "Solidarność". Kogo mają Bałkany?
Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.