Kompromis i tolerancja były dominującą reakcją na zamknięcie komunizmu. Przeciągające się procesy nie zmobilizowały większości opinii publicznej, ta była równocześnie za Jaruzelskim i Kuklińskim
1. W Polsce każdy woli ostrożnie z sukcesami i nic dziwnego. Polacy mieli sukcesy po 1918 r. i skończyło się katastrofą wrześniową. Na tym jeździli komuniści, wbijając wszystkim poczucie klęski, a sami podkreślali swoje sukcesy. O sukcesach słuchamy więc bardzo ostrożnie. Dlatego zamiast sukcesów proponuję na świętowanie dziesięciolecia demokracji pytanie - czego nas nauczyła o nas samych historia Polski po 1989 r.? Może to lepsze pytanie niż rocznicowe pytanie o sukcesy.
2. Dla mnie pierwsze takie odkrycie to różnorodność. W sierpniu 1980 r. to jednak było coś innego, bo był wróg, zagrożenie, potrzeba zjednoczenia. Teraz tego zagrożenia nie ma, więc ujawniają się wszystkie możliwości. Tym łatwiej z kolei, że przez moment każdy mógł wskoczyć na podium i zagrać swoją ukochaną rolę. Nie było gotowych partii (częściowo), nie było gotowych pieniędzy (jeszcze bardziej częściowo), no, dobrze, wszystko z zastrzeżeniami, ale gdyby pokazał się geniusz polityczny albo finansowy, to - zgódźmy się - miał okazję. Dlatego ja pretensji nie mam, a obejrzałem przy tym Bagsika i Tymińskiego, Wałęsę i Kwaśniewskiego, Jankowskiego i Bubla, Balcerowicza i Mazowieckiego, złych i dobrych, ale na pewno różnych. Wynika z tego obraz różnorodności o wiele większej, niż można było się spodziewać. Weźmy sprawę tak podstawową jak polski katolicyzm. Wydawało się naturalne, że skoro w Polsce prawie wszyscy deklarują się jako wierzący, Polska wolna będzie Polską katolicką, a to mogło oznaczać różne rzeczy. Okazało się jednak, że polski katolicyzm jest czymś o wiele bardziej skomplikowanym. To jest katolicyzm ludzi pielgrzymujących za papieżem i mających tożsamość katolicką, ale w większości przeciwnych zbyt dużemu wpływowi Kościoła na życie publiczne. To napięcie wyczuła lewica postkomunistyczna, opierająca swoje sukcesy wyborcze na lęku wielu polskich katolików przed Kościołem. Bojąc się władzy - choćby pośredniej - duchowieństwa, głosują oni na dawnych komunistów jako jedynych, którzy stanowią zorganizowaną przeciwwagę dla zorganizowanego Kościoła. Kościół też okazał się mniej straszny niż go sekretarze malowali. Są różni katolicy i różni byli komuniści. I dlatego zmieniona nie tylko nazwą PZPR przetrwała i ma się świetnie w ustroju demokratycznym.
3. W 1989 r. powszechny był lęk przed tym, że poleje się krew. Więzienia zapełnią się sługami dawnej władzy, następnie powędrują za kratki ich mocodawcy, tłum wtargnie i będzie wieszać na ulicy. Stary reżim będzie się za to bronić. A w koszarach stała jeszcze Armia Czerwona, więc mogła być wciągnięta w to wszystko. Scenariusz ten dzisiaj wydaje się fantastyczny, ale przecież był całkiem realny. A tymczasem symbolem polskich zmian było ulokowanie giełdy warszawskiej w budynku Komitetu Centralnego PZPR. Inne narody miały więcej przy tej okazji przyjemności, Niemcy na przykład trzymają na pamiątkę kawałek muru berlińskiego. A co ja mam w domu? Kawałek białej okładziny z budynku giełdy. Tyle zostało ze snów o tym, że z moździerza kiedyś nocą się ostrzela poprzez ulicę Książęcą siedzibę dyktatorów proletariatu. Jacek Kuroń mówił kiedyś: - Nie palcie komitetów, tylko sami je zakładajcie! To okazało się tak skuteczne, że palenie i wieszanie nawet do głowy nikomu nie przyszło w 1989 r. Kompromis i tolerancja były dominującą reakcją na zamknięcie komunizmu. Przeciągające się procesy nie zmobilizowały większości opinii publicznej, ta była równocześnie za Jaruzelskim i Kuklińskim. W tym również jest pewna skromność, poczucie, że życie było tak skomplikowane, iż nie było naprawdę dobrej czystej drogi. Ten kompromis, to negocjowanie, to nam zostało na nowe życie! Osiem lat pracy nad nową konstytucją, dziewięć nad lustracją, mamy zajęcia dość do czasu, kiedy nas przyjmą do unii.
4. Rządy prawa. To oczywiście śmiało powiedziane w sytuacji, gdy kraj jest razem z Czechami i Węgrami, ale i Włochami, na średnich pozycjach światowych pod względem korupcji, gdy oskarża się byłego premiera o wykorzystanie służb specjalnych do inwigilacji, gdy wciąż nie widać wymaganych przez konstytucję sprzed dwóch lat projektów ustaw, a wyjątkowym i kontrowersyjnym sukcesem rządu jest egzekucja przepisów zapewniających zwykły porządek na drogach czy w budynkach. A jednak nawet te spory świadczą o tym, że prawo jest traktowane jako coś, co powinno być nad wszystkimi obywatelami, także nad rządem. To nieprawda, że we wszystkich krajach prawo jest traktowane jako punkt odniesienia; ważne jest, że są kraje, w których jest ono ideałem. Pod tym względem nie mam już co do Polski złudzeń. Wystarczy przeczytać Łozińskiego, żeby wiedzieć, że obok silnie rozbudowanego prawa i deklaracji dla jego majestatu była zawsze skłonność do pomijania go po to, by dochodzić swoich praw, czyli dochodzić swego prawem i lewem. A jednak forma prawna jest tu stale punktem odniesienia. Dla formy prawnej ustąpiono z dążenia do tego, aby się odciąć od przeszłości, myśląc o rządach prawa, zwlekano z lustracją środowisk sędziowskich, czekając, aż same tego dokonają we własnym samorządnym zakresie. Polska jest krajem, gdzie sąd skazał obywatela za publiczne wypowiedzenie w stanie nietrzeźwym słów obraźliwych pod adresem prezydenta, ale też jest krajem, gdzie syn prezydenta został skazany za spowodowanie po pijanemu wypadku. W każdym z ważnych momentów historii politycznej po 1989 r. pojawiał się sąd, którego decyzja, pomimo gwizdów i komentarzy, nie była kwestionowana czynem. Najlepszą tego ilustracją i podręcznikową ilustracją tego, co to są rządy prawa, była decyzja Sądu Najwyższego odsuwająca na bok wątpliwości towarzyszące zwycięstwu Aleksandra Kwaśniewskiego nad Lechem Wałęsą. Przegrany nie wyjął siekierki, władza została przekazana.
5. Wyszło coś za pięknie, choć wcale nie o pięknych rzeczach była mowa. Różnorodność, tolerancja i rządy prawa. Równie dobrze można było napisać o anarchii, nihilizmie i prywatyzacji prawa, czyli naginaniu go do własnych interesów doraźnych. Skoro tak brzydko, to dlaczego jednak jest sukces? Skoro jest sukces, to dlaczego jest jeszcze tak brzydko?
2. Dla mnie pierwsze takie odkrycie to różnorodność. W sierpniu 1980 r. to jednak było coś innego, bo był wróg, zagrożenie, potrzeba zjednoczenia. Teraz tego zagrożenia nie ma, więc ujawniają się wszystkie możliwości. Tym łatwiej z kolei, że przez moment każdy mógł wskoczyć na podium i zagrać swoją ukochaną rolę. Nie było gotowych partii (częściowo), nie było gotowych pieniędzy (jeszcze bardziej częściowo), no, dobrze, wszystko z zastrzeżeniami, ale gdyby pokazał się geniusz polityczny albo finansowy, to - zgódźmy się - miał okazję. Dlatego ja pretensji nie mam, a obejrzałem przy tym Bagsika i Tymińskiego, Wałęsę i Kwaśniewskiego, Jankowskiego i Bubla, Balcerowicza i Mazowieckiego, złych i dobrych, ale na pewno różnych. Wynika z tego obraz różnorodności o wiele większej, niż można było się spodziewać. Weźmy sprawę tak podstawową jak polski katolicyzm. Wydawało się naturalne, że skoro w Polsce prawie wszyscy deklarują się jako wierzący, Polska wolna będzie Polską katolicką, a to mogło oznaczać różne rzeczy. Okazało się jednak, że polski katolicyzm jest czymś o wiele bardziej skomplikowanym. To jest katolicyzm ludzi pielgrzymujących za papieżem i mających tożsamość katolicką, ale w większości przeciwnych zbyt dużemu wpływowi Kościoła na życie publiczne. To napięcie wyczuła lewica postkomunistyczna, opierająca swoje sukcesy wyborcze na lęku wielu polskich katolików przed Kościołem. Bojąc się władzy - choćby pośredniej - duchowieństwa, głosują oni na dawnych komunistów jako jedynych, którzy stanowią zorganizowaną przeciwwagę dla zorganizowanego Kościoła. Kościół też okazał się mniej straszny niż go sekretarze malowali. Są różni katolicy i różni byli komuniści. I dlatego zmieniona nie tylko nazwą PZPR przetrwała i ma się świetnie w ustroju demokratycznym.
3. W 1989 r. powszechny był lęk przed tym, że poleje się krew. Więzienia zapełnią się sługami dawnej władzy, następnie powędrują za kratki ich mocodawcy, tłum wtargnie i będzie wieszać na ulicy. Stary reżim będzie się za to bronić. A w koszarach stała jeszcze Armia Czerwona, więc mogła być wciągnięta w to wszystko. Scenariusz ten dzisiaj wydaje się fantastyczny, ale przecież był całkiem realny. A tymczasem symbolem polskich zmian było ulokowanie giełdy warszawskiej w budynku Komitetu Centralnego PZPR. Inne narody miały więcej przy tej okazji przyjemności, Niemcy na przykład trzymają na pamiątkę kawałek muru berlińskiego. A co ja mam w domu? Kawałek białej okładziny z budynku giełdy. Tyle zostało ze snów o tym, że z moździerza kiedyś nocą się ostrzela poprzez ulicę Książęcą siedzibę dyktatorów proletariatu. Jacek Kuroń mówił kiedyś: - Nie palcie komitetów, tylko sami je zakładajcie! To okazało się tak skuteczne, że palenie i wieszanie nawet do głowy nikomu nie przyszło w 1989 r. Kompromis i tolerancja były dominującą reakcją na zamknięcie komunizmu. Przeciągające się procesy nie zmobilizowały większości opinii publicznej, ta była równocześnie za Jaruzelskim i Kuklińskim. W tym również jest pewna skromność, poczucie, że życie było tak skomplikowane, iż nie było naprawdę dobrej czystej drogi. Ten kompromis, to negocjowanie, to nam zostało na nowe życie! Osiem lat pracy nad nową konstytucją, dziewięć nad lustracją, mamy zajęcia dość do czasu, kiedy nas przyjmą do unii.
4. Rządy prawa. To oczywiście śmiało powiedziane w sytuacji, gdy kraj jest razem z Czechami i Węgrami, ale i Włochami, na średnich pozycjach światowych pod względem korupcji, gdy oskarża się byłego premiera o wykorzystanie służb specjalnych do inwigilacji, gdy wciąż nie widać wymaganych przez konstytucję sprzed dwóch lat projektów ustaw, a wyjątkowym i kontrowersyjnym sukcesem rządu jest egzekucja przepisów zapewniających zwykły porządek na drogach czy w budynkach. A jednak nawet te spory świadczą o tym, że prawo jest traktowane jako coś, co powinno być nad wszystkimi obywatelami, także nad rządem. To nieprawda, że we wszystkich krajach prawo jest traktowane jako punkt odniesienia; ważne jest, że są kraje, w których jest ono ideałem. Pod tym względem nie mam już co do Polski złudzeń. Wystarczy przeczytać Łozińskiego, żeby wiedzieć, że obok silnie rozbudowanego prawa i deklaracji dla jego majestatu była zawsze skłonność do pomijania go po to, by dochodzić swoich praw, czyli dochodzić swego prawem i lewem. A jednak forma prawna jest tu stale punktem odniesienia. Dla formy prawnej ustąpiono z dążenia do tego, aby się odciąć od przeszłości, myśląc o rządach prawa, zwlekano z lustracją środowisk sędziowskich, czekając, aż same tego dokonają we własnym samorządnym zakresie. Polska jest krajem, gdzie sąd skazał obywatela za publiczne wypowiedzenie w stanie nietrzeźwym słów obraźliwych pod adresem prezydenta, ale też jest krajem, gdzie syn prezydenta został skazany za spowodowanie po pijanemu wypadku. W każdym z ważnych momentów historii politycznej po 1989 r. pojawiał się sąd, którego decyzja, pomimo gwizdów i komentarzy, nie była kwestionowana czynem. Najlepszą tego ilustracją i podręcznikową ilustracją tego, co to są rządy prawa, była decyzja Sądu Najwyższego odsuwająca na bok wątpliwości towarzyszące zwycięstwu Aleksandra Kwaśniewskiego nad Lechem Wałęsą. Przegrany nie wyjął siekierki, władza została przekazana.
5. Wyszło coś za pięknie, choć wcale nie o pięknych rzeczach była mowa. Różnorodność, tolerancja i rządy prawa. Równie dobrze można było napisać o anarchii, nihilizmie i prywatyzacji prawa, czyli naginaniu go do własnych interesów doraźnych. Skoro tak brzydko, to dlaczego jednak jest sukces? Skoro jest sukces, to dlaczego jest jeszcze tak brzydko?
Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.