Generał Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” odniósł się do możliwych scenariuszy wydarzeń na Ukrainie, w związku z kryzysem wokół Krymu.
– Nadal uważam, że Rosja raczej nie zdecyduje się na bezpośrednią interwencję zbrojną, bo nie byłoby to dla niej korzystne. Natomiast - niestety - realizuje się scenariusz podobny do "mołdawskiego" i "gruzińskiego" - czyli secesja części terytorium, tak jak to się zdarzyło z Naddniestrzem, Osetią Południową i Abchazją – zaczął Koziej. – Te republiki najpierw się oderwały, potem ogłosiły niepodległość, a następnie zadeklarowały chęć wstąpienia do Federacji Rosyjskiej. Myślę, że w tym kierunku ma prowadzić zapowiedziane przez władze krymskie na 25 maja referendum w sprawie niezależności tej prowincji, poprzedzone różnymi faktami dokonanymi. W ramach tego procesu lokalne władze zawsze mogą poprosić Rosję o "bratnią pomoc" – dodał.
Generał zauważył, że „większość mieszkańców Krymu to Rosjanie”. – Rosja dysponuje ogromną przewagą militarną. Zapewniam, że rosyjski Południowy Okręg Wojskowy jest w stosunkowo dobrej kondycji. To jednostki pierwszoliniowe, dobrze uzbrojone, zaprawione w walkach na Kaukazie, w operacjach wobec sąsiedniej Gruzji itp. – stwierdził.
– Poza tym Rosja wcale nie musi wprowadzać tam wojska – kontynuował. – Flota Czarnomorska to według różnych obliczeń 20-30 tys. żołnierzy. Trzeba przy tym pamiętać, że nie są to tylko marynarze. To także znajdująca się w pełnej gotowości bojowej piechota morska, jednostki lotnictwa oraz desantowe. Dowództwo floty ukraińskiej też mieści się w Sewastopolu, ale po podziale floty po b. ZSRR w 1997 roku Ukraińcy otrzymali słabsze i przestarzałe jednostki – powiedział Koziej.
Zdaniem szefa BBN, jeśli integralność terytorialna Ukrainy będzie zagrożona, w związku z możliwością oderwania się Krymu, wówczas to Kijów a nie Moskwa będzie musiał interweniować. – Tak musiałoby się stać, gdyby Kijów chciał siłowo powstrzymać ewentualną secesję lub interweniować, gdyby tam doszło do walk. Sytuacja stawia ukraiński rząd w bardzo trudnym położeniu. Kijów musi raczej szukać politycznych metod utrzymywania Krymu w ramach państwa ukraińskiego.
– Wprowadzenie dodatkowych formacji wojskowych, policyjnych itp. mogłoby raczej ułatwiać prowokacje i przyspieszyć niekorzystny rozwój wypadków – dodał. – W wygodniejszej pozycji jest Moskwa. Oficjalnie nie bierze udziału w konflikcie, może jedynie nawoływać do przestrzegania prawa i poszanowania praw ludności rosyjskiej na Krymie. A do straszenia ma pod ręką zapis w swojej doktrynie wojennej o prawie do obrony mniejszości rosyjskiej poza granicami – podsumował.
kl, Gazeta Wyborcza
Generał zauważył, że „większość mieszkańców Krymu to Rosjanie”. – Rosja dysponuje ogromną przewagą militarną. Zapewniam, że rosyjski Południowy Okręg Wojskowy jest w stosunkowo dobrej kondycji. To jednostki pierwszoliniowe, dobrze uzbrojone, zaprawione w walkach na Kaukazie, w operacjach wobec sąsiedniej Gruzji itp. – stwierdził.
– Poza tym Rosja wcale nie musi wprowadzać tam wojska – kontynuował. – Flota Czarnomorska to według różnych obliczeń 20-30 tys. żołnierzy. Trzeba przy tym pamiętać, że nie są to tylko marynarze. To także znajdująca się w pełnej gotowości bojowej piechota morska, jednostki lotnictwa oraz desantowe. Dowództwo floty ukraińskiej też mieści się w Sewastopolu, ale po podziale floty po b. ZSRR w 1997 roku Ukraińcy otrzymali słabsze i przestarzałe jednostki – powiedział Koziej.
Zdaniem szefa BBN, jeśli integralność terytorialna Ukrainy będzie zagrożona, w związku z możliwością oderwania się Krymu, wówczas to Kijów a nie Moskwa będzie musiał interweniować. – Tak musiałoby się stać, gdyby Kijów chciał siłowo powstrzymać ewentualną secesję lub interweniować, gdyby tam doszło do walk. Sytuacja stawia ukraiński rząd w bardzo trudnym położeniu. Kijów musi raczej szukać politycznych metod utrzymywania Krymu w ramach państwa ukraińskiego.
– Wprowadzenie dodatkowych formacji wojskowych, policyjnych itp. mogłoby raczej ułatwiać prowokacje i przyspieszyć niekorzystny rozwój wypadków – dodał. – W wygodniejszej pozycji jest Moskwa. Oficjalnie nie bierze udziału w konflikcie, może jedynie nawoływać do przestrzegania prawa i poszanowania praw ludności rosyjskiej na Krymie. A do straszenia ma pod ręką zapis w swojej doktrynie wojennej o prawie do obrony mniejszości rosyjskiej poza granicami – podsumował.
kl, Gazeta Wyborcza