Kim jest detektyw Rutkowski?

Kim jest detektyw Rutkowski?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof Rutkowski (fot. Wprost) Źródło: Wprost
Telewizjom podnosi oglądalność, a klientom daje nadzieję. Dzięki nim Krzysztof Rutkowski nie traci wiary we własną boskość.

Katowicki sąd skazał niedawno 53-letniego Krzysztofa Rutkowskiego na półtora roku więzienia za pranie brudnych pieniędzy. Detektyw nie krył zadowolenia. – Jest dobrze – powiedział po ogłoszeniu wyroku. – Najważniejsze, że nie muszę wracać do więzienia. Sprawiedliwość zatriumfowała fragmentarycznie. Ale wyrok skazujący sprawia, że Rutkowski już nigdy nie dostanie licencji na wykonywanie zawodu detektywa ani pozwolenia na używanie broni. – Trudno – mówi. – Najwyżej nie będę detektywem, a robotę, którą robię, i tak będę wykonywał. Mam sztab ludzi z licencjami, którym wydaję polecenia.

POWRÓT 007

Gdy w maju 2007 r. Rutkowski po dziesięciu miesiącach odsiadki wychodził z aresztu śledczego w Bytomiu, był na samym dnie. Oskarżony o pranie brudnych pieniędzy i udział w zorganizowanej grupie przestępczej został zwolniony tylko dlatego, że wpłacił 80 tys. zł kaucji. – Miewał wtedy chwile zwątpienia – przyznaje Dariusz Janas, były rzecznik warszawskiej policji, który po odejściu ze służby pracował u Rutkowskiego. – Ale zaraz próbował obrócić wszystko w żart. Bo on nigdy nie okazuje słabości. Wesoło jednak nie było. Rutkowski był bez pieniędzy, bez perspektyw i groził mu powrót za kratki. Jego dom został okradziony, a luksusowe samochody zabrał komornik. Ponadto miał ogromne długi w ZUS i urzędzie skarbowym. – Co dzień odbieram dwa-trzy telefony od osób, którym jest winny pieniądze – skarżyła się kilka lat temu jego znajoma, kierująca firmą pod jego nieobecność. Nie miał dokąd wrócić, bo jego firma – Biuro Doradcze Rutkowski – straciła koncesję na wykonywanie usług detektywistycznych, a jemu samemu bytomska prokuratura zabroniła wykonywania zawodu detektywa za to, że bezprawnie pozbawił wolności trzy osoby. Miał zakaz opuszczania kraju i co kilka dni musiał się meldować policji.

Rutkowski rejestruje więc spółkę Patrol z kapitałem 50 tys. zł. Firma ma się zajmować przetwórstwem owocowo-warzywnym, produkcją artykułów spożywczych i napojów, reklamą, handlem detalicznym i hurtowym. Zapowiada, że zaleje kraj napojem energetycznym Rutkowski Patrol ozdobionym wizerunkiem najsłynniejszego detektywa. Nic z tego jednak nie wyszło. Jedyne, co mu wtedy pozostało, to numer telefonu z końcówką 007, by nie było wątpliwości, kto tu jest Jamesem Bondem. Uratował mu życie, gdy zaczął dzwonić po jego wyjściu z aresztu. – Wtedy zrobił listę, co, komu i ile jest winny – mówi Zbigniew Heliński, współpracujący z Rutkowskim właściciel Cywilnego Biura Śledczego. – Potem po kolei skreślał kolejne pozycje z tej bardzo długiej listy, aż stanął na nogi.

KRÓL ŻYCIA

W latach 90. Krzysztof Rutkowski, który zaczynał karierę w ZOMO, wrócił z Austrii do Polski i został królem życia. Najpierw zajmował się odzyskiwaniem skradzionych na Zachodnie samochodów, a potem porwaniami. Jedno i drugie przynosiło kolosalne zyski. Funkcjonował głównie dzięki informacjom uzyskiwanym od policjantów i sprawnej machinie PR własnej produkcji. Dziennikarze w setkach tekstów opisywali jego sukcesy, o których wcześniej sam im opowiadał. Stworzony w ten sposób wizerunek wszechmocnego Supermana napędzał mu dziesiątki klientów.

Ten wizerunek doznał lekkiego uszczerbku, gdy prasa zaczęła opisywać, jak detektyw oszukiwał zachodnich ubezpieczycieli, jak podrabiał tablice rejestracyjne samochodów i jak wykorzystywał policjantów. Do tego doszły zarzuty Włodzimierza Olewnika, który wynajął detektywa do poszukiwań porwanego syna. Syna biznesmena zabito, a Olewnik oskarżył Rutkowskiego o oszustwa i współdziałanie z porywaczami (miesiąc temu sąd orzekł, że Olewnik musi za te pomówienia detektywa przeprosić).

Te utyskiwania nie miały żadnego znaczenia, bo w 2001 r. Rutkowski został wielką gwiazdą TVN, gdzie co tydzień można było zobaczyć jego niewiarygodne przygody. W filmie było dużo efektów specjalnych: dymy, huki, strzały. Detektyw rzucał na glebę, strzelał, biegał i skuwał kajdankami. Był jak Rambo. Raz porywa z czeskiego Cieszyna faceta podejrzanego o zabójstwo, innym razem napada na mieszkanie w Sztokholmie, gdzie krępuje kilku mężczyzn. I nic nie można mu zrobić, bo jako poseł Samoobrony ma immunitet i paszport dyplomatyczny.

Dzięki TVN każde dziecko wie, że detektyw Rutkowski jest kimś wyjątkowym, a jego sława sięga daleko poza granice Polski. Dlatego władze USA proszą go, by szukał snajpera psychopaty, z którym nie może sobie poradzić FBI, by w Iraku pomógł znaleźć Saddama Husajna, którego nie może odnaleźć CIA. No i podziękowania za współpracę wysyła mu sam prezydent Bill Clinton. Nikt przecież nie wie, że przygody Rutkowskiego są lekko fabularyzowane i że ekipa TVN musi czasem odejść od kamer, założyć kominiarki i udawać komandosów z Rutkowski Patrol.

– Krzysztof w pewnym momencie uwierzył w swoją boskość i wtedy zapadł na chorobę telewizyjną, która trapi go do dzisiaj. Zawsze musi być w centrum uwagi – mówiła kilka lat temu Anna Rutkowska, była żona detektywa. Ale dzięki tej popularności firma Rutkowskiego przynosiła prawie 1,5 mln zł przychodu rocznie. Wszystko kończy się jednak w nocy z 22 na 23 lipca 2006 r. Brygada antyterrorystyczna rzuca Rutkowskiego na ziemię, zakłada mu kajdanki i przewozi do aresztu w Bytomiu. Detektyw jest oskarżony o powoływanie się na wpływy we władzach: obiecywał Henrykowi Musialskiemu z mafii paliwowej, że wyciągnie go na wolność.

ZWYKŁE CYKANIE

Po wyjściu z aresztu zamiast czarnym bmw Rutkowski jeździ rozklekotanym gratem. Policja odcina go od wszystkich informacji. Działa bez licencji. Czy to ma jakieś znaczenie dla klientów? – Żadnego – mówi Heliński. – On przyciąga ludzi nazwiskiem, bo jego nazwisko jest w Polsce synonimem detektywa. Dzwonią do niego, gdy wszystko inne zawodzi. Początkowo bierze każdą sprawę, która wpadnie mu w ręce. Nie są to już tak spektakularne i widowiskowe akcje, jak poszukiwania broni atomowej w Iraku albo zatrzymanie gangstera Jędrzeja w Budapeszcie. Musi się zadowolić poszukiwaniami zwykłej koparki i w tym celu jedzie aż do Koszalina. Tamtejsza lokalna prasa informuje o pierwszych sukcesach detektywa: ustalił, że maszyna została wywieziona w kierunku Konikowa. A komendant powiatowej policji, który zna detektywa z telewizji, przyjmuje go z honorami, jakby gościł prawdziwego Rambo.

– To nieprawda, że mam jakiś konflikt z policją. Pracę utrudniają mi jedynie ci z Komendy Głównej. Cała reszta ma dla mnie wielki szacunek – zapewnia detektyw. To widać, jak jeździ po Polsce. Zwykli policjanci zatrzymują jego samochód i pytają: „Panie Krzysiu, czy możemy sobie z panem zdjęcie zrobić?”. – Robiliśmy zwykłą robotę – mówi Rutkowski. – Ale to było takie cykanie. Raz wpadał lepszy, raz gorszy temat. Tak było aż do czerwca 2011, gdy zgłosili się do Rutkowskiego rodzice dziewięcioletniej Nicoli, która została im odebrana w Norwegii. Poprosili więc o jej odbicie.

Rutkowski pojechał do Oslo i pomógł dziecku po linie uciec z domu rodziny zastępczej. – W Norwegii wyłapują dzieci niczym hycle psy – powiedział na zwołanej przez siebie konferencji prasowej. I znów był na czołówkach gazet, serwisów internetowych i w głównych wiadomościach telewizyjnych. – To był przełomowy moment – mówi. – Wierzę w opatrzność, a ta akcja zmieniła mój los. Znów zaczęły dzwonić telefony. Znów ustawiały się kolejki dziennikarzy. Znów był najważniejszy.

JEST JAK RASPUTIN

Dariusz Janas: – Nie jest ani piękny, ani wysoki, nie ma wielkiego pojęcia o pracy policyjnej, nie zna się na prawie ani nie jest wykształcony. Fenomen Rutkowskiego polega na tym, że to wszystko nie powinno się zdarzyć, a jednak się zdarzyło. Rutkowski to najpopularniejszy polski detektyw, a ludzie walą do niego jak w dym. W okresie świetności, gdy był gwiazdą TVN, brał prawie 100 spraw rocznie, za każdą inkasując minimum 20 tys. zł. – Ma ujmującą osobowość i tym chwyta ludzi – dodaje Janas. – Ludzie, którzy mają problemy, dowiadują się, że sprawa jest nie do załatwienia, a Rutek mówi: „Zaraz wysyłam mój patrol”. Większość spraw i tak jest nie do wykrycia. „Nie daliśmy rady, ale bardzo się staraliśmy” – tłumaczy potem klientom. Kochają go za to, że daje im nadzieję. Bliski współpracownik detektywa opowiada, że gdy Rutkowski pojawi się w którejś telewizji śniadaniowej, telefon zaczyna dzwonić. „Szukałem detektywa, a gdy zobaczyłem pana w telewizji, to pomyślałem, że chcę mieć najlepszego. Albo pan, albo nikt”– mówią klienci. – Wierzą w tę markę, płacą za wizerunek i za to, że jest celebrytą – mówi jego współpracownik. – Mogą też się pochwalić znajomym, że pracuje dla nich sam Rutkowski. On jest jak Rasputin. Obiecuje góry złota i potrafi tak zawładnąć klientem, że ten wierzy mu bezgranicznie. Problemy pojawiają się później, gdy klienci oczekują efektów.

– Krzysiek żadnego klienta nie odpuszcza i wydaje mu się, że ma zdolność bilokacji. Potrafi umówić się o tej samej porze w Gdańsku, Bydgoszczy i Krakowie – opowiada współpracownik. – Nie odbiera potem telefonów albo tłumaczy, że nad sprawą pracuje sztab ludzi. Biuro detektywa mieści się w Łodzi przy głównej ulicy miasta – Piotrkowskiej. Znajomi mówią, że teraz mieszka tam jego narzeczona z dzieckiem. Pracują tam trzy-cztery osoby, z których najważniejsza to były policjant Leszek Jóźwiak. Komandosów w kominiarkach z napisem „Rutkowski Patrol” wynajmuje w zaprzyjaźnionych agencjach, gdy przyjeżdża telewizja. Sam Rutkowski urzęduje najczęściej we własnym domu w Aleksandrowie. Zresztą większość ważnych spraw załatwia sam.

Ceny u Rutkowskiego nie są niskie. Za wykradzenie dziecka lub dorosłego przebywającego za granicą trzeba zapłacić nawet 25 tys. euro. Wysoką cenę detektyw tłumaczy tym, że nad sprawą pracuje wyspecjalizowany sztab ludzi, a akcja jest prowadzona według najwyższych standardów. Ale była partnerka Rutkowskiego Luiza Kobyłecka, która w ubiegłym roku została wysłana do Syrii, by odbić matkę z dwójką dzieci, miała inne zdanie. Choć Rutkowski twierdził, że pomagały jej dziesiątki komandosów, naprawdę była sama. Gdy doleciała do Turcji, musiała się przedzierać przez granicę w towarzystwie handlarza kanarków. W Syrii wynajęła taksówkę i przewiozła kobietę z dwójką dzieci do Turcji. – Nikt mi nie pomógł, bo Krzysiek był wtedy na imprezie i wyłączył telefon – skarżyła się znajomym. Klient zapłacił za przeprowadzenie tej akcji 20 tys. euro, choć według Kobyłeckiej kosztowała ona nie więcej niż 1 tys. euro (bilet lotniczy – 2 tys.zł; tani hotel – 1,2 tys. zł, kieszonkowe – 200 dolarów).

ODWRÓCONE ROLE

W ciągu ostatnich dziesięciu lat role się odwróciły. Teraz to media zabiegają o dostęp do Rutkowskiego. – On wykorzystuje dziennikarzy do własnych celów – mówi jedna z dziennikarek współpracujących z detektywem. – Wie, że im więcej będą go pokazywali, tym więcej będzie zleceń. Jest cyniczny, wyrachowany i perfekcyjnie wykorzystuje to zauroczenie. W ubiegłym roku nakłonił swoją partnerkę Luizę Kobyłecką, by zrobiła sobie kilka fotografii w zakonnym habicie. Miały być to zdjęcia do rodzinnego albumu. Zdjęcia dziewczyny wylądowały natychmiast w tabloidach, które opisały, jak to Luiza z miłości do Rutkowskiego porzuciła zakon. To nic, że historia nie była prawdziwa (Kobyłecka odeszła z zakonu w 2004 r.), bardzo dobrze się klikała.

Prawdziwym hitem była jednak sprawa morderstwa małej Madzi z Sosnowca. Rutkowski pomagał rodzinie Waśniewskich i był jednocześnie głównym źródłem informacji dla mediów. Przez kilka miesięcy to on sterował, kto, kiedy i o czym się dowie. Organizował konferencje prasowe, dostarczał filmy i zdjęcia stacjom telewizyjnym i tabloidom.

– Waśniewscy myśleli, że on im pomaga – mówi dziennikarka współpracująca z detektywem. – Namawiałam ich, by przestali w końcu się wypowiadać, ale on wszystko chciał wiedzieć. O tym, co od nich usłyszał, opowiadał „Faktowi” i „Super Expressowi”. Od czasu Waśniewskich Krzysztof Rutkowski znowu jest wielką gwiazdą mediów. Gdy niedawno urodził mu się syn, TVN poświęcił temu wydarzeniu reportaż. – Nikt nie potrafi racjonalnie tego wytłumaczyć, ale każde jego pojawienie się na antenie powoduje duży wzrost oglądalności – mówi jeden z dziennikarzy telewizyjnych. – Nazywamy go detektywem. W ten sposób legitymizujemy jego działanie. Skąd ludzie mają wiedzieć, że on nie ma prawa używać tego tytułu.

KWESTIE FORMALNE

– Popularność Biura Rutkowski nawet w czasie serialu w TVN nie była tak duża jak dzisiaj – przyznaje detektyw. Jednak zalicza też wpadki. Pierwszą jego ofiarą był historyk sztuki Jacek B., który według Rutkowskiego miał być członkiem gangu napadającego na handlarzy kożuchów. Po roku aresztu okazało się, że Rutkowskiemu coś się pomyliło, a historyk jest niewinny. Siedem lat temu w centrum Łodzi ludzie Rutkowskiego obrzucili granatami hukowymi i powalili na ziemię byłego rajdowca Andrzeja Jaroszewicza. Miał on wyłudzić 150 tys. euro od swojego partnera biznesowego. Jego zatrzymanie nagrywało aż siedem kamer TVN. Bohaterską akcję Rutkowskiego pokazały wieczorem wszystkie telewizje. Później jednak sąd uznał, że Jaroszewicz jest niewinny. – Zrobił ze mnie szefa ruskiej mafii – mówi dziś były rajdowiec. – Powinien za to odpowiedzieć. Bo to był zwykły napad. Jaroszewicz twierdzi, że przygotowuje pozew przeciwko Rutkowskiemu, w którym będzie się domagał pół miliona odszkodowania.

Pierwszy wyrok w sprawie Rutkowskiego zapadł sześć lat temu w Antwerpii. Detektyw został tam skazany na 1,5 roku aresztu za bezprawne pozbawienie wolności pewnego Polaka. Trzy lata wiezienia grozi Rutkowskiemu za napad na rafinerię w Gorlicach, gdzie wtargnął w styczniu 2012 r. z grupą ochroniarzy. Proces toczy się w Nowym Sączu. Natomiast pięć lat więzienia grozi mu w procesie, który toczy się przed sądem w Warszawie. Jest oskarżony o sześć przestępstw (m.in. bezprawne prowadzenie działalności detektywistycznej, nielegalne zatrzymania i odbicie dziecka ze szkoły).

– To są czysto formalne kwestie, nic poważnego – tłumaczy detektyw. Ważniejsze są badania socjologiczne, na które się powołuje. Jego zdaniem wynika z nich niezbicie, że Polacy znacznie lepiej oceniają jego pracę niż pracę policji. – Po raz pierwszy w historii Polski, Europy i świata okazało się, że ja jako osoba prywatna zostałem uznany za lepszego od policji – mówi. – Dla mnie to sukces, a dla Polaków tragedia.

Tekst ukazał się w numerze 1/2014 tygodnika „Wprost”.

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a