Sztuka Chopina wywoływała szok, a jego osoba była legendą już za życia
Nadeszły wreszcie czasy, kiedy Fryderyk Chopin przestaje się kojarzyć z tęsknotą za krajem czy walką o niepodległość Polski. Niepodległość już mamy, a wartości jego muzyki są przecież uniwersalne - najlepszym dowodem jest jej wyjątkowa popularność w tak egzotycznej dla nas Japonii. Twórczość autora mazurków stała się naszym produktem eksportowym, podobnie jak dla Amerykanów są nim utwory Gershwina, a dla Rosji - Czajkowskiego.
Chopin jest już wolny od ideologii, ale zbyt długo trwało to uwikłanie, by mogło przeminąć bez konsekwencji. Dotyczy to przecież nie tak dawnej historii, a nie tylko wplątywano go w politykę, ale wręcz "nadużywano" do granic możliwości. Z pewnością muzyk był polskim patriotą, o czym wiadomo również z jego listów. Zbyt często uznawano to jednak za jego cechę najważniejszą. W roku 1910 Ignacy Jan Paderewski przemawiał: "My wiemy, że on wielki naszą wielkością, że on silny naszą siłą, że on piękny naszym pięknem", a Stanisław Przybyszewski pisał: "Świat cały chyli się przed tym, co w Szopenie było i jest wiecznym, bo tę wieczność dała mu Dusza Narodu". Dziś znany muzykolog prof. Michał Bristiger słusznie zwraca uwagę na odwrotny kierunek zależności: "Bez Chopina już nie tylko muzyka polska, ale nawet polska duchowość byłaby po prostu nie do pomyślenia". Chopin był dla Polaków przez niemal półtora wieku przede wszystkim autorem etiudy Rewolucyjnej i innych dzieł nazwanych "armatami ukrytymi w kwiatach". Dziś polskości Chopina nie postrzegamy jako podstawy jego twórczości, lecz jako jeden z jej elementów. Jest jednak drugi czynnik, który może przeszkadzać w odbiorze - wciąż pokutujący stereotyp artysty zniewieściałego i chorego. Wirtuoz fortepianu i kompozytor węgierski Franciszek Liszt wydał w roku 1852 pierwszą monografię poświęconą Chopinowi. Podjęte w niej próby zepchnięcia muzyki wielkiego Polaka do poziomu salonu były - z dzisiejszego punktu widzenia - typowym przykładem niszczenia konkurencji, ale okazały się - niestety - skuteczne. Wiek później pianista Artur Rubinstein przypominał: "Chopina-człowieka widziano jako istotę słabą i nieudolną, Chopina-artystę jako zdecydowanego romantyka, który przemawia do naszych uczuć, lecz jest zniewieściały, który śni na jawie, z blasku księżyca czerpie natchnienie, by pisać nokturny dla sentymentalnych panien". Gorzej jeszcze: biorąc pod uwagę to, że kompozytor cierpiał i zmarł na gruźlicę, "modną" zresztą w jego epoce, dopatrywano się w jego twórczości znamion choroby. Zadziwiające, jak wiele kiczu zrodziło się z reakcji na muzykę Chopina. Po jego śmierci rozmnożyły się poetyckie i pseudopoetyckie "tłumaczenia", przypisujące twórczości kompozytora całkowicie zmyślone treści. Dyrygent Hans von Bulow opatrzył wszystkie preludia Chopina komentarzami, nieraz niezamierzenie humorystycznymi, na przykład o preludium cis-moll pisał: "Nocna ćma fruwa do pokoju (...). Ktoś, kto mieszka w tym pokoju, wymierza w nią cios. Biedny insekt drga i umiera". O polskim kompozytorze rozpisywali się autorzy wielcy i mali, ale nawet tym pierwszym rzadko się zdarzało coś więcej niż grafomania. Temat przerastał wszystkich. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Chopin był postacią wyjątkową, zarówno jako muzyk, jak i człowiek. Był niemal modelową postacią romantyczną. Jego sztuka wywoływała szok, a jego osoba była legendą już za życia. On sam nie wywyższał się jednak nigdy. Łączyły go więzi towarzyskie z innymi kompozytorami romantycznymi, np. Mendelssohnem i Lisztem. Był jednak całkowicie osobny, niezrozumiany, niepodobny do nikogo. "Było tak, jakby spotkali się i prowadzili rozmowę Kafr z Irokezem" - dowcipkował o swoim muzykowaniu z Chopinem Mendelssohn. Robert Schumann, który w roku 1831 napisał o Chopinie słynne zdanie: "Czapki z głów, panowie - oto geniusz!", osiem lat później odmówił finałowi sonaty b-moll miana muzyki. Poeta Heinrich Heine, który śledził z wielką uwagą życie artystyczne Paryża, pisał: "[Chopin] jest poza wszelką wątpliwością tym artystą, który wzbudza w Paryżu najbardziej bezwarunkowy entuzjazm, ale także tym, który wywołuje najbardziej zacięty opór. Nikt nie może o nim mówić obojętnie". Czy 150 lat po śmierci twórcy mazurków, w skłaniającym do podsumowań końcu wieku, w czasach, kiedy technika zmieniła świat i sposób myślenia, nadal "nikt nie może o nim mówić obojętnie"? Rok Chopinowski jest dobrym pretekstem do szukania odpowiedzi na to pytanie. Próbował ją znaleźć III Festiwal Muzyczny Polskiego Radia "Chopin 1999 - źródła i konteksty", który odbywał się w warszawskim Studiu Koncertowym im. Witolda Lutosławskiego od 23 do 29 maja. Wzięli w nim udział tak wspaniali muzycy, jak pianiści Piotr Anderszewski, Nelson Goerner, Janusz Olejniczak czy Andrzej Ratusiński, śpiewacy Carmen Oprisanu, Jadwiga Rappe, Olga Pasiecznik i Ryszard Karczykowski, orkiestry NOSPR oraz Sinfonia Varsovia. Transmitowała go w całości radiowa Dwójka, częściowo filmowała TVP, a już w dzień zakończenia imprezy nagrania koncertów zamówiło siedemnaście radiofonii zrzeszonych w Europejskiej Unii Radiowej. Program festiwalu ułożył prof. Michał Bristiger (dwóch poprzednich również). Doroczne festiwale muzyczne Polskiego Radia próbują umiejscowić wielkich naszych twórców w kontekście ich epoki (poprzednie edycje poświęcono Karolowi Szymanowskiemu i Mieczysławowi Karłowiczowi). Chopina potraktowano bardziej uniwersalnie - sięgając do przeszłości i przyszłości. Wysłuchawszy zapomnianych dziś dzieł Berlioza, Meyerbeera, Belliniego czy Donizettiego, mogliśmy sobie uzmysłowić, co właściwie zastał przybysz z prowincjonalnej Warszawy w roku 1832 w Paryżu, ówczesnej artystycznej stolicy świata. Pokazano też jedno ze źródeł inspiracji Chopina, czyli wirtuozowski styl brillant, na przykład koncert fortepianowy cis-moll Ferdinanda Riesa. Wykonanie tych utworów było również znakiem typowej dla dzisiejszych czasów tendencji do przedstawiania przed publicznością dzieł zapomnianych. Zrodziła się ona z prostej przyczyny: ile można jeszcze wysłuchać wykonań tych samych utworów? Grywane są więc dziś dzieła od dawna pokryte kurzem. Przyszłość pokaże, czy to przejściowy trend, podobnie jak moda na "rekonstrukcje", czyli wykonywanie utworów na instrumentach z epoki czy odtwarzanie historycznych sytuacji. Moda, która rozpoczęła się w wykonawstwie muzyki baroku, stopniowo sięgała do lat następnych - dotarła do Mozarta, Beethovena, również do Chopina. Ostatnio sukces odniosły nagrania chopinowskie Emanuela Axa, grającego na fortepianie Erarda z 1851 r., ze słynną Orkiestrą Wieku Oświecenia towarzyszącą mu na instrumentach z epoki. Fortepian Erarda sprowadzony na tę okazję z Holandii zabrzmiał także na radiowym festiwalu podczas koncertu będącego rekonstrukcją ostatniego publicznego występu Chopina w Paryżu 16 lutego 1848 r. (na rok i dziewięć miesięcy przed śmiercią). O wiele trudniej jest dziś zaprezentować jedno z najistotniejszych źródeł chopinowskiej muzyki - polski folklor jego czasów. Takie muzykowanie, jakie słyszał i uprawiał młody Fryderyk na wsi mazowieckiej i kujawskiej, jest na wymarciu. Na festiwalu wystąpiła kapela braci Metów ze wsi Glina koło Rzeczycy; tworzą ją skrzypek, basista i bębniarz. Starzy muzycy z transowym zapamiętaniem grają wciąż te same, z niewielkimi wariantami, motywy mazurkowe i oberkowe. Wystąpili też przedstawiciele "purystycznego" odłamu młodego ruchu folkowego - Anna i Witold Brodowie z Januszem Prusinowskim, grając i śpiewając tańce i pieśni zaczerpnięte ze zbiorów Oskara Kolberga. Wygląda na to, że kiedy stare kapele wymrą, zostanie tylko folklor odtwarzany, "inteligencki". To też znak czasu. Jako spadkobierca stylu Chopina pojawił się w programie festiwalu oczywiście Karol Szymanowski (w genialnej interpretacji Piotra Anderszewskiego), a także Aleksander Skriabin i Maurice Ravel, a nawet Richard Wagner, choć pokrewieństwa są tu raczej odległe. Jedynym, ale za to znakomitym przykładem dzisiejszego twórczego spojrzenia na Chopina był recital jednego z najwybitniejszych polskich pianistów jazzowych Leszka Możdżera. Polscy jazzmeni, zwłaszcza pianiści, interesowali się Chopinem od dawna - parafrazował go i Mieczysław Kosz, i Adam Makowicz, śpiewał kwartet Novi Singers, a ostatnio grywa Andrzej Jagodziński i właśnie Możdżer. Ten ostatni daje chyba najciekawszą, najbardziej błyskotliwą z jazzowych interpretacji dzieł wielkiego romantyka, przefiltrowaną przez wpływy Chicka Corei i Keitha Jarretta oraz awangardowe eksperymenty. To muzykowanie czasów pośpiechu, nadmiaru informacji i globalnej wioski, ale przy tym niezwykle spójne. Jest to dowód na to, że można dziś spokojnie wyprowadzić Chopina spod wierzby płaczącej i nic mu to nie zaszkodzi. Ani tym bardziej nam.
Dorota Szwarcman
Chopin jest już wolny od ideologii, ale zbyt długo trwało to uwikłanie, by mogło przeminąć bez konsekwencji. Dotyczy to przecież nie tak dawnej historii, a nie tylko wplątywano go w politykę, ale wręcz "nadużywano" do granic możliwości. Z pewnością muzyk był polskim patriotą, o czym wiadomo również z jego listów. Zbyt często uznawano to jednak za jego cechę najważniejszą. W roku 1910 Ignacy Jan Paderewski przemawiał: "My wiemy, że on wielki naszą wielkością, że on silny naszą siłą, że on piękny naszym pięknem", a Stanisław Przybyszewski pisał: "Świat cały chyli się przed tym, co w Szopenie było i jest wiecznym, bo tę wieczność dała mu Dusza Narodu". Dziś znany muzykolog prof. Michał Bristiger słusznie zwraca uwagę na odwrotny kierunek zależności: "Bez Chopina już nie tylko muzyka polska, ale nawet polska duchowość byłaby po prostu nie do pomyślenia". Chopin był dla Polaków przez niemal półtora wieku przede wszystkim autorem etiudy Rewolucyjnej i innych dzieł nazwanych "armatami ukrytymi w kwiatach". Dziś polskości Chopina nie postrzegamy jako podstawy jego twórczości, lecz jako jeden z jej elementów. Jest jednak drugi czynnik, który może przeszkadzać w odbiorze - wciąż pokutujący stereotyp artysty zniewieściałego i chorego. Wirtuoz fortepianu i kompozytor węgierski Franciszek Liszt wydał w roku 1852 pierwszą monografię poświęconą Chopinowi. Podjęte w niej próby zepchnięcia muzyki wielkiego Polaka do poziomu salonu były - z dzisiejszego punktu widzenia - typowym przykładem niszczenia konkurencji, ale okazały się - niestety - skuteczne. Wiek później pianista Artur Rubinstein przypominał: "Chopina-człowieka widziano jako istotę słabą i nieudolną, Chopina-artystę jako zdecydowanego romantyka, który przemawia do naszych uczuć, lecz jest zniewieściały, który śni na jawie, z blasku księżyca czerpie natchnienie, by pisać nokturny dla sentymentalnych panien". Gorzej jeszcze: biorąc pod uwagę to, że kompozytor cierpiał i zmarł na gruźlicę, "modną" zresztą w jego epoce, dopatrywano się w jego twórczości znamion choroby. Zadziwiające, jak wiele kiczu zrodziło się z reakcji na muzykę Chopina. Po jego śmierci rozmnożyły się poetyckie i pseudopoetyckie "tłumaczenia", przypisujące twórczości kompozytora całkowicie zmyślone treści. Dyrygent Hans von Bulow opatrzył wszystkie preludia Chopina komentarzami, nieraz niezamierzenie humorystycznymi, na przykład o preludium cis-moll pisał: "Nocna ćma fruwa do pokoju (...). Ktoś, kto mieszka w tym pokoju, wymierza w nią cios. Biedny insekt drga i umiera". O polskim kompozytorze rozpisywali się autorzy wielcy i mali, ale nawet tym pierwszym rzadko się zdarzało coś więcej niż grafomania. Temat przerastał wszystkich. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Chopin był postacią wyjątkową, zarówno jako muzyk, jak i człowiek. Był niemal modelową postacią romantyczną. Jego sztuka wywoływała szok, a jego osoba była legendą już za życia. On sam nie wywyższał się jednak nigdy. Łączyły go więzi towarzyskie z innymi kompozytorami romantycznymi, np. Mendelssohnem i Lisztem. Był jednak całkowicie osobny, niezrozumiany, niepodobny do nikogo. "Było tak, jakby spotkali się i prowadzili rozmowę Kafr z Irokezem" - dowcipkował o swoim muzykowaniu z Chopinem Mendelssohn. Robert Schumann, który w roku 1831 napisał o Chopinie słynne zdanie: "Czapki z głów, panowie - oto geniusz!", osiem lat później odmówił finałowi sonaty b-moll miana muzyki. Poeta Heinrich Heine, który śledził z wielką uwagą życie artystyczne Paryża, pisał: "[Chopin] jest poza wszelką wątpliwością tym artystą, który wzbudza w Paryżu najbardziej bezwarunkowy entuzjazm, ale także tym, który wywołuje najbardziej zacięty opór. Nikt nie może o nim mówić obojętnie". Czy 150 lat po śmierci twórcy mazurków, w skłaniającym do podsumowań końcu wieku, w czasach, kiedy technika zmieniła świat i sposób myślenia, nadal "nikt nie może o nim mówić obojętnie"? Rok Chopinowski jest dobrym pretekstem do szukania odpowiedzi na to pytanie. Próbował ją znaleźć III Festiwal Muzyczny Polskiego Radia "Chopin 1999 - źródła i konteksty", który odbywał się w warszawskim Studiu Koncertowym im. Witolda Lutosławskiego od 23 do 29 maja. Wzięli w nim udział tak wspaniali muzycy, jak pianiści Piotr Anderszewski, Nelson Goerner, Janusz Olejniczak czy Andrzej Ratusiński, śpiewacy Carmen Oprisanu, Jadwiga Rappe, Olga Pasiecznik i Ryszard Karczykowski, orkiestry NOSPR oraz Sinfonia Varsovia. Transmitowała go w całości radiowa Dwójka, częściowo filmowała TVP, a już w dzień zakończenia imprezy nagrania koncertów zamówiło siedemnaście radiofonii zrzeszonych w Europejskiej Unii Radiowej. Program festiwalu ułożył prof. Michał Bristiger (dwóch poprzednich również). Doroczne festiwale muzyczne Polskiego Radia próbują umiejscowić wielkich naszych twórców w kontekście ich epoki (poprzednie edycje poświęcono Karolowi Szymanowskiemu i Mieczysławowi Karłowiczowi). Chopina potraktowano bardziej uniwersalnie - sięgając do przeszłości i przyszłości. Wysłuchawszy zapomnianych dziś dzieł Berlioza, Meyerbeera, Belliniego czy Donizettiego, mogliśmy sobie uzmysłowić, co właściwie zastał przybysz z prowincjonalnej Warszawy w roku 1832 w Paryżu, ówczesnej artystycznej stolicy świata. Pokazano też jedno ze źródeł inspiracji Chopina, czyli wirtuozowski styl brillant, na przykład koncert fortepianowy cis-moll Ferdinanda Riesa. Wykonanie tych utworów było również znakiem typowej dla dzisiejszych czasów tendencji do przedstawiania przed publicznością dzieł zapomnianych. Zrodziła się ona z prostej przyczyny: ile można jeszcze wysłuchać wykonań tych samych utworów? Grywane są więc dziś dzieła od dawna pokryte kurzem. Przyszłość pokaże, czy to przejściowy trend, podobnie jak moda na "rekonstrukcje", czyli wykonywanie utworów na instrumentach z epoki czy odtwarzanie historycznych sytuacji. Moda, która rozpoczęła się w wykonawstwie muzyki baroku, stopniowo sięgała do lat następnych - dotarła do Mozarta, Beethovena, również do Chopina. Ostatnio sukces odniosły nagrania chopinowskie Emanuela Axa, grającego na fortepianie Erarda z 1851 r., ze słynną Orkiestrą Wieku Oświecenia towarzyszącą mu na instrumentach z epoki. Fortepian Erarda sprowadzony na tę okazję z Holandii zabrzmiał także na radiowym festiwalu podczas koncertu będącego rekonstrukcją ostatniego publicznego występu Chopina w Paryżu 16 lutego 1848 r. (na rok i dziewięć miesięcy przed śmiercią). O wiele trudniej jest dziś zaprezentować jedno z najistotniejszych źródeł chopinowskiej muzyki - polski folklor jego czasów. Takie muzykowanie, jakie słyszał i uprawiał młody Fryderyk na wsi mazowieckiej i kujawskiej, jest na wymarciu. Na festiwalu wystąpiła kapela braci Metów ze wsi Glina koło Rzeczycy; tworzą ją skrzypek, basista i bębniarz. Starzy muzycy z transowym zapamiętaniem grają wciąż te same, z niewielkimi wariantami, motywy mazurkowe i oberkowe. Wystąpili też przedstawiciele "purystycznego" odłamu młodego ruchu folkowego - Anna i Witold Brodowie z Januszem Prusinowskim, grając i śpiewając tańce i pieśni zaczerpnięte ze zbiorów Oskara Kolberga. Wygląda na to, że kiedy stare kapele wymrą, zostanie tylko folklor odtwarzany, "inteligencki". To też znak czasu. Jako spadkobierca stylu Chopina pojawił się w programie festiwalu oczywiście Karol Szymanowski (w genialnej interpretacji Piotra Anderszewskiego), a także Aleksander Skriabin i Maurice Ravel, a nawet Richard Wagner, choć pokrewieństwa są tu raczej odległe. Jedynym, ale za to znakomitym przykładem dzisiejszego twórczego spojrzenia na Chopina był recital jednego z najwybitniejszych polskich pianistów jazzowych Leszka Możdżera. Polscy jazzmeni, zwłaszcza pianiści, interesowali się Chopinem od dawna - parafrazował go i Mieczysław Kosz, i Adam Makowicz, śpiewał kwartet Novi Singers, a ostatnio grywa Andrzej Jagodziński i właśnie Możdżer. Ten ostatni daje chyba najciekawszą, najbardziej błyskotliwą z jazzowych interpretacji dzieł wielkiego romantyka, przefiltrowaną przez wpływy Chicka Corei i Keitha Jarretta oraz awangardowe eksperymenty. To muzykowanie czasów pośpiechu, nadmiaru informacji i globalnej wioski, ale przy tym niezwykle spójne. Jest to dowód na to, że można dziś spokojnie wyprowadzić Chopina spod wierzby płaczącej i nic mu to nie zaszkodzi. Ani tym bardziej nam.
Dorota Szwarcman
Więcej możesz przeczytać w 25/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.