Krakowscy biegli odczytali, że po wejściu generałów do kokpitu ktoś mówi: "Siadajcie". - W lotnictwie to często znaczy "lądujcie" - powiedział dr Maciej Lasek. - Poczekajmy na kolejny odczyt. Być może wyjaśni, czy ktoś namawiał załogę do lądowania - dodaje szef rządowego zespołu objaśniającego przyczyny katastrofy smoleńskiej w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
- Nasz raport nie zawiera stwierdzeń na temat trzeźwości dowódcy sił powietrznych. Mało tego, w uwagach do raportu MAK podaliśmy w wątpliwość wiarygodność podanych przez Rosjan informacji o zawartości alkoholu we krwi gen. Błasika - powiedział Maciej Lasek. - Informacja krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, że generał był trzeźwy, nie zmienia też kwestii jego obecności w kokpicie tuż przed katastrofą - dodał podczas wywiadu dla "Gazety Wyborczej".
Lasek podkreślił, że "obecność generała w kokpicie ograniczyła się do biernej obserwacji, bo generał nie ingerował w działania załogi, zostawił pilotowanie dowódcy". - Nie ulega natomiast wątpliwości, że została naruszona zasada sterylnego kokpitu podczas podchodzenia do lądowania. W kokpicie nie powinno być nikogo oprócz załogi - podkreślił Lasek.
Lasek również zwrócił uwagę, że ekspertyza krakowskich biegłych wykluczyła przebywanie badanych osób w atmosferze zawierającej znaczne stężenia tlenku węgla. - A przecież nawet krótkie przebywanie w atmosferze zawierającej tlenek węgla powstały np. w wyniku pożaru po wybuchu widać w badaniach toksykologicznych. To po raz kolejny udowadnia, że teorie posła Macierewicza dotyczące przyczyn katastrofy są nieprawdziwe. - powiedział Lasek, dodając, że biegli z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w ostatecznej ekspertyzie napisali że nie znaleźli śladów materiałów wybuchowych oraz substancji powstających w wyniku ich degradacji.
Lasek również był pytany o to jak rozumieć odczyt z kabiny tupolewa. Z ekspertyzy krakowskich biegłych wynika, że o godzinie 8.36,51 (czyli niecałe pięć minut przed katastrofą) anonim mówi: "Generałowie", a zaraz potem członkowie załogi powtarzają: "Witam" i "Dzień dobry". Po minucie, o 8.37,51, męski niezidentyfikowany głos zachęca: "Siadajcie, siadaj". O 8.39,02: "Tadek, proszę".
- Nie sądzę, aby załoga tak zwracała się do starszego stopniem oficera. Te cytaty pochodzą z krakowskiej ekspertyzy, nasza analiza nie zawiera tych fraz. Trudno więc się do tego odnieść bez dodatkowych badań - powiedział Lasek i dodał, że "trudno sobie wyobrazić, by załoga podnosiła się z foteli w trakcie lotu, bo do kokpitu zajrzał dowódca". - W lotnictwie "siadajcie" często rozumiane jest jako "lądujcie". Obecnie nie sposób jednak przesądzać w stu procentach o treści, sensie i kontekście tej wypowiedzi - podkreślił. W jego opinii należy poczekać na kolejny odczyt, który "być może wyjaśni, czy ktoś namawiał załogę do lądowania, czy nie".
Brzoza nie jest winna
- Nie ma żadnych wątpliwości, że brzoza została złamana w wyniku kolizji z samolotem. Wskazują na to oględziny miejsca katastrofy, dokumentacja fotograficzna oraz zapisy rejestratorów lotu i dźwięków w kabinie - powiedział Lasek. - Brzoza stała się symbolem materialnych dowodów, które przeczą teoriom spiskowym, a potwierdzają, że katastrofa w Smoleńsku to wypadek lotniczy, w dodatku dość trywialny pod względem przyczyn. To nie w smak ludziom, którym zależy na podsycaniu niepewności wokół tej tragedii, bo czerpią z niej kapitał polityczny - podkreślił.
- Brzoza rośnie tam, gdzie rosła przez poprzednie kilkadziesiąt lat. Niestety, 10 kwietnia 2010 r. tor lotu polskiego Tu-154M przebiegał dokładnie przez tę pozycję. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości, bo samolot połamał wiele drzew przed i za brzozą, a na ziemi pozostały fragmenty maszyny wyrwane w zderzeniach z grubszymi drzewami. Trzeba jednak pamiętać, że to nie drzewa spowodowały wypadek - powiedział Lasek.
W opinii Laska zderzenie z brzozą było "konsekwencją wielu błędów". - Ustaliliśmy, że do katastrofy doszło, bo samolot zszedł poniżej minimalnej wysokości zniżania ustalonej na 100 m, a załoga zbyt późno rozpoczęła procedurę odejścia na drugi krąg - powiedział Lasek.
"Gazeta Wyborcza", tk
Lasek podkreślił, że "obecność generała w kokpicie ograniczyła się do biernej obserwacji, bo generał nie ingerował w działania załogi, zostawił pilotowanie dowódcy". - Nie ulega natomiast wątpliwości, że została naruszona zasada sterylnego kokpitu podczas podchodzenia do lądowania. W kokpicie nie powinno być nikogo oprócz załogi - podkreślił Lasek.
Lasek również zwrócił uwagę, że ekspertyza krakowskich biegłych wykluczyła przebywanie badanych osób w atmosferze zawierającej znaczne stężenia tlenku węgla. - A przecież nawet krótkie przebywanie w atmosferze zawierającej tlenek węgla powstały np. w wyniku pożaru po wybuchu widać w badaniach toksykologicznych. To po raz kolejny udowadnia, że teorie posła Macierewicza dotyczące przyczyn katastrofy są nieprawdziwe. - powiedział Lasek, dodając, że biegli z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w ostatecznej ekspertyzie napisali że nie znaleźli śladów materiałów wybuchowych oraz substancji powstających w wyniku ich degradacji.
Lasek również był pytany o to jak rozumieć odczyt z kabiny tupolewa. Z ekspertyzy krakowskich biegłych wynika, że o godzinie 8.36,51 (czyli niecałe pięć minut przed katastrofą) anonim mówi: "Generałowie", a zaraz potem członkowie załogi powtarzają: "Witam" i "Dzień dobry". Po minucie, o 8.37,51, męski niezidentyfikowany głos zachęca: "Siadajcie, siadaj". O 8.39,02: "Tadek, proszę".
- Nie sądzę, aby załoga tak zwracała się do starszego stopniem oficera. Te cytaty pochodzą z krakowskiej ekspertyzy, nasza analiza nie zawiera tych fraz. Trudno więc się do tego odnieść bez dodatkowych badań - powiedział Lasek i dodał, że "trudno sobie wyobrazić, by załoga podnosiła się z foteli w trakcie lotu, bo do kokpitu zajrzał dowódca". - W lotnictwie "siadajcie" często rozumiane jest jako "lądujcie". Obecnie nie sposób jednak przesądzać w stu procentach o treści, sensie i kontekście tej wypowiedzi - podkreślił. W jego opinii należy poczekać na kolejny odczyt, który "być może wyjaśni, czy ktoś namawiał załogę do lądowania, czy nie".
Brzoza nie jest winna
- Nie ma żadnych wątpliwości, że brzoza została złamana w wyniku kolizji z samolotem. Wskazują na to oględziny miejsca katastrofy, dokumentacja fotograficzna oraz zapisy rejestratorów lotu i dźwięków w kabinie - powiedział Lasek. - Brzoza stała się symbolem materialnych dowodów, które przeczą teoriom spiskowym, a potwierdzają, że katastrofa w Smoleńsku to wypadek lotniczy, w dodatku dość trywialny pod względem przyczyn. To nie w smak ludziom, którym zależy na podsycaniu niepewności wokół tej tragedii, bo czerpią z niej kapitał polityczny - podkreślił.
- Brzoza rośnie tam, gdzie rosła przez poprzednie kilkadziesiąt lat. Niestety, 10 kwietnia 2010 r. tor lotu polskiego Tu-154M przebiegał dokładnie przez tę pozycję. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości, bo samolot połamał wiele drzew przed i za brzozą, a na ziemi pozostały fragmenty maszyny wyrwane w zderzeniach z grubszymi drzewami. Trzeba jednak pamiętać, że to nie drzewa spowodowały wypadek - powiedział Lasek.
W opinii Laska zderzenie z brzozą było "konsekwencją wielu błędów". - Ustaliliśmy, że do katastrofy doszło, bo samolot zszedł poniżej minimalnej wysokości zniżania ustalonej na 100 m, a załoga zbyt późno rozpoczęła procedurę odejścia na drugi krąg - powiedział Lasek.
"Gazeta Wyborcza", tk