Według Najwyższej Izby Kontroli, resort zdrowia i opieki społecznej najrozrzutniej dysponuje pieniędzmi podatników. Urzędnicy płacą sobie dobrze, ale dla pielęgniarek brakuje pieniędzy
Odnoszę wrażenie, że strajkujące pielęgniarki nie są traktowane poważnie. Co innego górnicy albo pracownicy zbrojeniówki. Stanowią siłę. Potrafią wyrwać z chodnika betonowe płyty i rzucać nimi w przedstawicieli władzy. Ale pielęgniarki? Co najwyżej pogłodują sobie trochę w namiocie przed Ministerstwem Pracy i zaśpiewają kilka strajkowych kupletów. Biedne i niegroźne. Na dodatek same kobiety! To świetne pole działania dla feministek. Przecież gołym okiem widać, że w dziedzinie strajkowania nie ma u nas równouprawnienia. Kobiety traktowane są gorzej (najczęściej protekcjonalnie) i mniej potrafią wywalczyć. Zdaje się, że brakuje im po prostu siły fizycznej i hormonalnej gotowości do agresji.
Przykro mi było, gdy w "Wiadomościach" zobaczyłem pielęgniarki układające swoje czepki przed wejściem do ministerstwa na znak utraconej godności zawodu. Ich pensje rzeczywiście są szokująco niskie. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę odpowiedzialność ich pracy (chodzi o zdrowie i życie pacjentów), jej charakter (zmianowość, dyżury nocne i świąteczne), a także wymaganą świetną dyspozycję psychiczną (odporność na stres, na objawy najcięższych chorób, wreszcie - na śmierć). Za to wszystko 600- 700 zł miesięcznie? To naprawdę społecznie niemoralne i skandaliczne. Szczególnie w sytuacji, gdy Najwyższa Izba Kontroli publicznie ogłasza, że to właśnie resort zdrowia i opieki społecznej jest tym, który najgłupiej i najrozrzutniej dysponuje pieniędzmi podatników. Urzędnicy płacą sobie dobrze, ale dla pielęgniarek brakuje pieniędzy. To niegodne!
Któregoś wieczoru obejrzałem wywiad Moniki Olejnik z aktualną panią minister zdrowia Franciszką Cegielską.
- Ile, zdaniem pani minister, powinna zarabiać pielęgniarka?
- Trudno powiedzieć. Zależy w jakim mieście, na jakim stanowisku...
- Ale jaka suma jest - według pani - dolną granicą przyzwoitości? - Pani mnie prowokuje, żebym powiedziała, że pielęgniarki zarabiają za mało. Wiem, tak jest, ale cała służba zdrowia zarabia mało.
W tym momencie zrozumiałem, że pielęgniarki i lekarze nie mają w osobie Franciszki Cegielskiej sojusznika. Nie jest ona zapewne reprezentantem ich interesów w trakcie obrad rządu. Chyba nawet - może się mylę? - ich nie lubi. Medycyna stanowi dla niej raczej pozycję księgową niż dziedzinę życia, która jest jednym z najdoskonalszych osiągnięć cywilizacji.
Trudno o bardziej biurokratyczne podejście do kryzysu w polskiej służbie zdrowia niż to, jakie reprezentuje minister zdrowia Franciszka Cegielska, była pani prezydent Gdyni, nie mająca z medycyną nic wspólnego. Ciekaw jestem, kiedy sama ostatnio korzystała na przykład z usług szpitala? Czy lekceważąc protest pielęgniarek i nie robiąc sobie nic nawet z ich desperackiej głodówki, pamięta, że to od nich zależy komfort chorowania (i zdrowienia) pacjentów? Ludzie chorzy to ludzie słabi i potrzebujący opieki. Nawet ci najtwardsi i najbardziej pragmatyczni, złamani chorobą i wiążącą się z nią trwogą o życie, przeistaczają się w przestraszonych podopiecznych lekarzy i pielęgniarek.
- Siostro, niedobrze mi.
- Siostro, wypadła mi kroplówka.
- Siostro, muszę na stronę.
- Siostro, proszę pomóc mi wstać.
- Siostro, co powiedział lekarz?
Pamiętają państwo takie obrazki ze szpitala? I zawsze pojawiającą się wtedy pielęgniarkę, przychodzącą z pomocą, czasem i ukojeniem. Na zawołanie.
Odmowa podwyższenia głodowych pensji pielęgniarek, poparta argumentem, że "w służbie zdrowia wszyscy źle zarabiają", brzmi jak cyniczna prowokacja. Rozjusza, rozwściecza, budzi rosnący gniew. Uświadamia też, że Jerzy Buzek nie potrafi w szeregach AWS znaleźć właściwych ludzi do kierowania służbą zdrowia. Wygląda to tak, jakby wszyscy sensowni urzędnicy i politycy tego ugrupowania zostali już wykorzystani, a teraz trzeba sięgać do drugiej ligi. A przecież to jasne, że odpowiedzią na pozbawione godności pielęgniarskie czepki nie mogą być urzędnicze zmiotki.
Pielęgniarki mają rację. Należą im się wyższe pensje. Tak jak zapewne rację mają robotnicy Łucznika, którym od kilku miesięcy nie wypłaca się pensji, oraz górnicy, którym obiecuje się wiele, gdy pojawią się w stolicy i nastraszą swoją siłą, a potem nie dotrzymuje się słowa. Tyle że pielęgniarkom nawet niczego się nie obiecuje. Dlaczego? Bo są kobietami. Bo nie rzucają w policję kamieniami. Bo nikt się ich nie boi. Ale może jednak nie są tak całkiem bezbronne? Ciekawe, jak wyglądałyby rozmowy z pielęgniarkami, gdyby te stawiły się przed panią minister, trzymając w rękach... zakażone strzykawki? Może pewne postulaty okazałyby się jednak możliwe do spełnienia? Może strach uruchomiłby dobrą wolę (bo tej na pewno w sprawie pielęgniarek brakuje), a wydzielająca się pod wpływem strachu adrenalina przyspieszyłaby myślenie w urzędniczych głowach?
Przykro mi było, gdy w "Wiadomościach" zobaczyłem pielęgniarki układające swoje czepki przed wejściem do ministerstwa na znak utraconej godności zawodu. Ich pensje rzeczywiście są szokująco niskie. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę odpowiedzialność ich pracy (chodzi o zdrowie i życie pacjentów), jej charakter (zmianowość, dyżury nocne i świąteczne), a także wymaganą świetną dyspozycję psychiczną (odporność na stres, na objawy najcięższych chorób, wreszcie - na śmierć). Za to wszystko 600- 700 zł miesięcznie? To naprawdę społecznie niemoralne i skandaliczne. Szczególnie w sytuacji, gdy Najwyższa Izba Kontroli publicznie ogłasza, że to właśnie resort zdrowia i opieki społecznej jest tym, który najgłupiej i najrozrzutniej dysponuje pieniędzmi podatników. Urzędnicy płacą sobie dobrze, ale dla pielęgniarek brakuje pieniędzy. To niegodne!
Któregoś wieczoru obejrzałem wywiad Moniki Olejnik z aktualną panią minister zdrowia Franciszką Cegielską.
- Ile, zdaniem pani minister, powinna zarabiać pielęgniarka?
- Trudno powiedzieć. Zależy w jakim mieście, na jakim stanowisku...
- Ale jaka suma jest - według pani - dolną granicą przyzwoitości? - Pani mnie prowokuje, żebym powiedziała, że pielęgniarki zarabiają za mało. Wiem, tak jest, ale cała służba zdrowia zarabia mało.
W tym momencie zrozumiałem, że pielęgniarki i lekarze nie mają w osobie Franciszki Cegielskiej sojusznika. Nie jest ona zapewne reprezentantem ich interesów w trakcie obrad rządu. Chyba nawet - może się mylę? - ich nie lubi. Medycyna stanowi dla niej raczej pozycję księgową niż dziedzinę życia, która jest jednym z najdoskonalszych osiągnięć cywilizacji.
Trudno o bardziej biurokratyczne podejście do kryzysu w polskiej służbie zdrowia niż to, jakie reprezentuje minister zdrowia Franciszka Cegielska, była pani prezydent Gdyni, nie mająca z medycyną nic wspólnego. Ciekaw jestem, kiedy sama ostatnio korzystała na przykład z usług szpitala? Czy lekceważąc protest pielęgniarek i nie robiąc sobie nic nawet z ich desperackiej głodówki, pamięta, że to od nich zależy komfort chorowania (i zdrowienia) pacjentów? Ludzie chorzy to ludzie słabi i potrzebujący opieki. Nawet ci najtwardsi i najbardziej pragmatyczni, złamani chorobą i wiążącą się z nią trwogą o życie, przeistaczają się w przestraszonych podopiecznych lekarzy i pielęgniarek.
- Siostro, niedobrze mi.
- Siostro, wypadła mi kroplówka.
- Siostro, muszę na stronę.
- Siostro, proszę pomóc mi wstać.
- Siostro, co powiedział lekarz?
Pamiętają państwo takie obrazki ze szpitala? I zawsze pojawiającą się wtedy pielęgniarkę, przychodzącą z pomocą, czasem i ukojeniem. Na zawołanie.
Odmowa podwyższenia głodowych pensji pielęgniarek, poparta argumentem, że "w służbie zdrowia wszyscy źle zarabiają", brzmi jak cyniczna prowokacja. Rozjusza, rozwściecza, budzi rosnący gniew. Uświadamia też, że Jerzy Buzek nie potrafi w szeregach AWS znaleźć właściwych ludzi do kierowania służbą zdrowia. Wygląda to tak, jakby wszyscy sensowni urzędnicy i politycy tego ugrupowania zostali już wykorzystani, a teraz trzeba sięgać do drugiej ligi. A przecież to jasne, że odpowiedzią na pozbawione godności pielęgniarskie czepki nie mogą być urzędnicze zmiotki.
Pielęgniarki mają rację. Należą im się wyższe pensje. Tak jak zapewne rację mają robotnicy Łucznika, którym od kilku miesięcy nie wypłaca się pensji, oraz górnicy, którym obiecuje się wiele, gdy pojawią się w stolicy i nastraszą swoją siłą, a potem nie dotrzymuje się słowa. Tyle że pielęgniarkom nawet niczego się nie obiecuje. Dlaczego? Bo są kobietami. Bo nie rzucają w policję kamieniami. Bo nikt się ich nie boi. Ale może jednak nie są tak całkiem bezbronne? Ciekawe, jak wyglądałyby rozmowy z pielęgniarkami, gdyby te stawiły się przed panią minister, trzymając w rękach... zakażone strzykawki? Może pewne postulaty okazałyby się jednak możliwe do spełnienia? Może strach uruchomiłby dobrą wolę (bo tej na pewno w sprawie pielęgniarek brakuje), a wydzielająca się pod wpływem strachu adrenalina przyspieszyłaby myślenie w urzędniczych głowach?
Więcej możesz przeczytać w 28/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.