Szaleńcy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Załogi Center Parcs raz w roku poddawane są job rotation, czyli "rotacji zawodów". Instruktor pływacki może się stać magazynierem, bileterka - sekretarką, a dyrektor - pokojówką
Center Parc jest miejscem, które może wywoływać wiele skojarzeń, ale z pewnością nie kojarzy się z rewolucją. Jest to oaza spokoju klasy średnio zamożnej, kultywowanego w stałej temperaturze +29°C bez względu na porę roku, wśród tropikalnej zieleni, z możliwością nurzania się w basenie ze sztucznymi falami morskimi i wesołego chlupania do wody po przejechaniu rozmaitych zjeżdżalni, dostarczających mieszczuchom wrażenia, że ryzykują życie. Jeśli ktoś chciałby szybko odzyskać utracone w ten sposób kalorie, to wokół są bary i restauracje. Jeżeli ktoś chciałby stracić ich jeszcze więcej, zaraz po wyjściu z tropikalnego centrum wkracza w olbrzymi park, po którym można do woli biegać lub jeździć na rowerze (samochody są tam nieobecne) i gdzie wśród drzew rozrzucone są sympatyczne domki dla czterech do ośmiu osób, które można wynajmować na weekend, na tydzień, a jeśli kogoś stać, to i na całe wakacje.
Krótko mówiąc - sielanka. W każdym razie dla klientów. Załoga bowiem w niewidoczny, ale konsekwentny sposób poddawana jest rewolucyjnym pomysłom, które być może uczynią z niej awangardę III tysiąclecia w Europie, a przynajmniej dwudziestego pierwszego stulecia. Podobno to stulecie ma wymagać m.in. zdolności do szybkich zmian kwalifikacji zawodowych i porzucenia nadziei na trwanie przez całe życie lub jego znaczną część w jednym miejscu pracy albo przy jednym rodzaju zajęć profesjonalnych. Załogi Center Parcs (a jest ich w Europie trzynaście, w tym dwa we Francji) tkwią już jednym palcem w tej niezwykłej przyszłości. Jednym palcem, bo zdarza się im to na razie tylko trzy razy w roku przez dzień, ale za to palec wchodzi głęboko. Substancja, w której się zanurza, nazywa się job rotation, czyli "rotacja zawodów". Dzień, w którym się ją wprowadza, jest - już mniej oficjalnie - nazywany "dniem szaleńców".
Szaleńcy są wyznaczani przez losowanie. Za każdym razem stanowią oni 20-25 proc. załogi. Losowanie wyznacza im także stanowisko pracy, jakie mają objąć w owym dniu. Instruktor pływacki może się stać magazynierem, bileterka - sekretarką, dyrektor - pokojówką, masażysta - księgowym, hydraulik - animatorem gier sportowych, piekarz - kasjerem, a sprzątaczka - szefem wypożyczalni rowerów. Przy średnio siedmiuset pracownikach każdego z takich kompleksów wypoczynkowych możliwości kombinacji są ogromne.
Sam pomysł wylągł się zapewne w głowach ludzi, którzy pragnąc realizacji swoich parszywych kapitalistycznych interesów, zawzięli się, żeby dbać o klientów. Cel można zatem uznać za moralnie odpychający, ale dążenie do jego osiągnięcia przyniosło kilka nadspodziewanie pozytywnych rezultatów. Można do nich zaliczyć na przykład to, że pracownicy administracji mogli z bliska przyjrzeć się klientom i poznać w praktyce ich oczekiwania, natomiast osoby z sektorów "operacyjnych" mogły lepiej zrozumieć, na czym polega rola "biurokratów", których postrzegały często jako darmozjadów, wyspecjalizowanych w bezużytecznym przewracaniu papierków. Przy okazji otwarto kanały kontaktów osobistych, które w przyszłości mogą posłużyć jako kanały sprawniejszej komunikacji i informacji wewnątrz zakładu, a to może tylko wyjść na dobre jego ogólnej skuteczności działania.
Inna zaleta zabawy w szaleńców polega na tym, że można wykorzystać spojrzenie laika z zewnątrz, nie uwikłanego w utarte przyzwyczajenia danego działu firmy, by poprawić szczegóły, których ważności wcześniej nie doceniano lub nie zauważano. Nadya Charvet, reporterka dziennika "Libération", podaje przykład dyrektora, który po całodziennej pracy w charakterze pokojówki nakazał we wszystkich domkach swojego ośrodka wymienić zwykłe prześcieradła na prześcieradła z gumkami na brzegach, które zakłada się raz-dwa i które doskonale i równo trzymają się na łóżku bez konieczności mozolnego zakładania pod materac wszystkich brzegów i wygładzania powierzchni. Wydatek wydał mu się uzasadniony oszczędnościami czasu i sił personelu oraz korzyściami wynikającymi z jego lepszego nastroju.
Zdarzają się też bardziej dwuznaczne wyniki takich eksperymentów. Pracownicy sektorów "wygodniejszych" wracają wprawdzie z bardzo podwyższonym morale po jednodniowej pracy w działach trudnych, brudnych i bardziej męczących i ku zadowoleniu firmy stają się nagle dużo bardziej radzi ze swego losu, ale co mają powiedzieć ci, którzy pokonują tę drogę w odwrotnym kierunku? Prawdą jest, że na niektórych wpływa to mobilizująco w kwestii polepszenia swojej doli i kwalifikacji, a zdarzają się nawet "odkrycia" ludzi, którzy w dotychczasowych warunkach nie mogli się wykazać pełnią kompetencji i możliwości, lecz prawdą jest też, że są to wypadki raczej rzadkie.
W każdym razie raz jeszcze potwierdza się reguła, że nigdy nie należy dać się zbytnio ukołysać szumowi fal, odurzyć miłemu ciepełku i ukoić zieleni liści palmowych, bo tuż obok może się szykować rewolucja, która zrobi z nas zupełnie innych ludzi.

Więcej możesz przeczytać w 28/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.