Prof. Włodzimierz Pietrowicz Worobjow, 48-letni kierownik katedry anatomii na uniwersytecie w Charkowie, pluł sobie w brodę. Po co było komentować artykuł w partyjnej gazecie „Kommunist”, w którym jacyś dyletanci twierdzili, że trwałe zakonserwowanie ciała jest niemożliwe? Worobjow sam był posiadaczem wielkiej kolekcji przechowywanych w słojach narządów, które wyglądały, jakby dopiero przed chwilą zostały wyjęte z ludzkich zwłok. Ktoś doniósł komu trzeba i teraz towarzysz Żuk, dyrektor Fakultetu Medycznego Ukrainy, powiadomił władze w Moskwie, że ma fachowca, który może się zmierzyć z najważniejszym dla partii zadaniem – zabalsamowaniem zwłok Włodzimierza Iljicza Lenina.
Na czole, skroniach i dłoniach pojawiły się czerwonobrązowe trupie plamy. Paznokcie przybrały niebieskawy odcień, a skrzydełka nosowe miały grubość kartki papieru. Co gorsza, dokonana 22 stycznia, dzień po śmierci Lenina, prowizoryczna konserwacja, polegająca na wstrzyknięciu w aortę zmarłego 6 litrów mieszanki formaliny, alkoholu, gliceryny, wody i chlorku cynku, tylko pogorszyła sprawę. Co prawda w dniu pogrzebu, który się odbył pięć dni później, zwłoki były jeszcze w dobrym stanie, ale wkrótce cały ten roztwór zaczął z ciała wodza wyciekać. Problemem zajęła się w trybie pilnym specjalna komisja, w której skład weszli sekretarze KC komunistycznej partii Wiaczesław Mołotow, Awel Jenukidze i Leonid Krasin. Ten ostatni uważał się za fachowca w dziedzinie chemii, ponieważ w czasach walki z carskim rządem konstruował bomby, użyte m.in. do zamachu na premiera Stołypina. – Ciało trzeba zamrozić – zdecydował. Komisja natychmiast zleciła przeprowadzenie testów na innych zwłokach, a także wydała polecenie zakupienia za granicą odpowiednich agregatów chłodniczych.
Włodzimierz Worobjow uważał ten pomysł za bzdurę i najchętniej trzymałby się od tej sprawy jak najdalej, ale było już za późno. Informacja o nim dotarła do Feliksa Dzierżyńskiego i wkrótce na biurko profesora trafił list, w którym szef policji politycznej GPU osobiście go zapraszał do Moskwy. Odrzucenie propozycji Żelaznego Feliksa z oczywistych przyczyn nie wchodziło w rachubę.
PIERWSZA KOMUNISTYCZNA RELIKWIA
Lenin zmarł w wieku zaledwie 54 lat na ciężki udar mózgu spowodowany zaawansowaną arteriosklerozą. Jej przyczyną były prawdopodobnie obrażenia, jakie odniósł w zamachu dokonanym na niego przez 28-letnią anarchistkę Fanny Kapłan w sierpniu 1918 r. Już dwa lata przed śmiercią, w wyniku pierwszego udaru, Lenin był częściowo sparaliżowany i przestał mówić, później zaczął też tracić wzrok. Pomysł, by ciało wodza rewolucji zakonserwować, pierwszy zgłosił Stalin już trzy miesiące przed jego śmiercią. Polityczni przeciwnicy – Trocki, Bucharin i Kamieniew – zareagowali oburzeniem.
– Ten pomysł ma dziwnie klerykalny posmak – powiedział Kamieniew, robiąc złośliwą aluzję do faktu, że Stalin był kiedyś uczniem seminarium duchownego.– Wydajmy jego dzieła w wielomilionowym nakładzie albo zmieńmy nazwę Piotrogrodu na Leningrad – zaproponował. Stalin jednak obstawał przy swoim, powołując się na żądania „towarzyszy z prowincji”. Kiedy Trocki zażądał ujawnienia, kim są owi „towarzysze”, został zignorowany. Stalin chciał mieć relikwię: wiedział, jaką czcią prosty rosyjski lud otaczał szczątki prawosławnych świętych, takich jak Serafin z Sarowa czy Sergiusz z Woroneża. Teraz mógł dać ludowi ciało nowego „świętego” i je wykorzystać do umacniania komunistycznego reżimu.
Stalina poparł Dzierżyński, którego poglądy w tej sprawie również były dalekie od marksistowskiej poprawności. – Królowie są balsamowani, ponieważ są królami – oświadczył na forum komisji przygotowującej uroczystości pogrzebowe Lenina. – Jeśli o mnie chodzi, to nie ma pytania, czy zachować zwłoki Włodzimierza Iljicza, tylko w jaki sposób to uczynić. Uratowanie ciała przed rozkładem stało się w ten sposób racją stanu komunistycznego państwa. Sprawę przypieczętował artykuł na pierwszej stronie „Prawdy”, wydrukowany prawdopodobnie na osobiste polecenie Stalina, w którym „sowiecki proletariat” domagał się zachowania ciała wodza rewolucji.
LODÓWKA, AZOT CZY FORMALINA
Przez cały luty trwały jednak poszukiwania fachowców, którzy podjęliby się tego zadania. Mijał szósty tydzień od śmierci wodza i stan zwłok był coraz gorszy, a zbliżała się wiosna. Dopiero 5 marca 1924 r. zebrała się pod kierownictwem Dzierżyńskiego Specjalna Komisja ds. Uwiecznienia Pamięci o Leninie, która miała podjąć ostateczną decyzję co do sposobu konserwacji. Propozycje były trzy. Leonid Krasin upierał się przy zamrożeniu zwłok. Worobjow nie miał wątpliwości, że jedynym dobrym rozwiązaniem jest umieszczenie ciała w płynnym roztworze gliceryny i octanu potasu. Z kolei Zawieliew, szef laboratorium Armii Czerwonej, proponował przechowanie zwłok w azocie. Obie konkurencyjne propozycje spotkały się ze zdecydowaną krytyką Krasina.
Po wysłuchaniu naukowców Dzierżyński poprosił ich o opuszczenie sali, ponieważ prawo podjęcia ostatecznej decyzji w sprawie trupa Lenina mieli wyłącznie najważniejsi przywódcy polityczni. Propozycję Worobjowa odrzucił: nie do pomyślenia było, żeby ciało wodza rewolucji pływało w akwarium z formaliną. Pomysł z azotem też. Pozostawało zamrożenie, ale i do niego Żelazny Feliks nie był do końca przekonany. – Musimy spytać o zdanie niezależnych ekspertów – zdecydował. Sześć dni później G.W. Szorr, profesor tanatologii, jadł kolację w swoim leningradzkim mieszkaniu, kiedy usłyszał głośne walenie do drzwi: – Otwierać! Jesteśmy z GPU! Profesor zbladł przekonany, że to jego koniec: aresztowanie, szybkie i brutalne śledztwo, wymuszone przyznanie się do winy i egzekucja gdzieś w kazamatach Łubianki. W tym przekonaniu utwierdził go widok trzech mężczyzn w skórzanych marynarkach, którzy kazali mu szybko spakować osobiste rzeczy, a następnie zawieźli na dworzec i wsadzili do specjalnego wagonu pociągu relacji Leningrad – Moskwa. Przez całą drogę Szorr się zastanawiał, który z kolegów mógł go zadenuncjować w GPU i pod jakim pretekstem. Tymczasem się okazało, że przesłucha go sam Feliks Dzierżyński, i to w sprawie sposobu konserwacji trupa Lenina.
Szorr odrzucił wszystkie zgłoszone pomysły. Mimo to 14 marca Komitet Centralny partii podjął decyzję, że ciało wodza rewolucji ma być przechowywane w niskiej temperaturze. Władimir Worobjow przyjął tę wiadomość z dużą ulgą. Ponieważ jednak się spodziewał, że cała operacja zakończy się katastrofą, jego marzeniem było jak najszybciej wrócić do Charkowa, tak by nikt nawet pośrednio go nie wiązał z tą sprawą. Nie było to jednak takie proste.
NIEDOCENIONY CHEMIK Z KAMIEŃCA
Borys Zbarski był zdolnym chemikiem. Studiował w Genewie i Petersburgu, ale ponieważ urodził się w żydowskiej rodzinie w Kamieńcu Podolskim, w carskiej Rosji nie miał szans na zrealizowanie swoich ambicji. Jego akademicka kariera załamała się, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęła. O stanowiskach w instytutach naukowych nie miał nawet co marzyć. Aby utrzymać rodzinę, udzielał korepetycji z matematyki, fizyki i chemii.
Po rewolucji październikowej Zbarski awansował na zastępcę dyrektora Instytutu Biochemii uniwersytetu w Moskwie. Wykorzystał swoje wpływy, by uzyskać zgodę na powrót do sowieckiej Rosji pewnego profesora biologii, który w czasie I wojny światowej utknął w Bułgarii, gdzie wykładał na sofijskim uniwersytecie. Profesorem tym był właśnie Worobjow, który teraz, w czasie swojej niechcianej wizyty w Moskwie, zatrzymał się u Zbarskiego. Kiedy mu opowiedział o perypetiach ze zwłokami Lenina, Zbarski od razu zrozumiał, jak wielka szansa na karierę otwiera się przed nim w sowieckiej Rosji.
– Musimy się tym zająć – powiedział do Worobjowa po kolejnej szklance wódki. – Proszę was – odpowiedział mocno już pijany Worobjow. – Wybijcie sobie ten pomysł z głowy. Jakakolwiek forma udziału w tym przedsięwzięciu oznaczałaby wasz koniec.
Zbarski jednak nie dał się zbić z tropu. Przyniósł papier i pióro i położył je przed Worobjowem. – Piszcie – powiedział. – „Do profesora Zbarskiego. Wyjeżdżam, ponieważ jestem przekonany, że dyskusja potrwa jeszcze bardzo długo i nie zostaną przedsięwzięte żadne kroki, by uratować ciało, mimo że twarz zaczęła już przybierać ziemistą barwę. Jeszcze kilka dni i stanie się zupełnie czarna i wysuszona. Rozumie się, że w tym stanie nie będzie można jej zaprezentować społeczeństwu”.
Worobjow próbował protestować, ale ostatecznie list napisał, w końcu miał u gospodarza dług wdzięczności. Kiedy następnego dnia wyjechał do Charkowa, Borys Zbarski natychmiast poszedł do Piotra Bogdanowa, dobrego znajomego i przewodniczącego Najwyższej Rady Gospodarczej, i poprosił o załatwienie audiencji u Dzierżyńskiego. – Jesteśmy gotowi uratować zwłoki – powiedział, gdy przekroczył próg gabinetu szefa GPU. – Kto? – spytał zdziwiony Dzierżyński. – Ja i Worobjow – odpowiedział Zbarski i pokazał „otrzymany” od profesora list. Dzierżyński się ucieszył: – Wreszcie ktoś jest gotów podjąć ryzyko i zabrać się do pracy!
Uważał jednak, że w sprawie powinien się wypowiedzieć Krasin. Sekretarz KC, chociaż niechętnie, zgodził się przyjąć chemika. Zamrażanie zwłok nie dało spodziewanych rezultatów i stan ciała Lenina z każdym dniem się pogarszał. Na udzie pojawiło się więcej brązowych plam, lewa ręka przybrała kolor szarozielony, a małżowiny uszne całkowicie zwiotczały. Krasin nie miał wyboru: musiał nie tylko przyjąć propozycję Zbarskiego, ale jeszcze pojechać do Charkowa, by przeprosić profesora za wygłaszane wcześniej krytyczne uwagi. Tego samego dnia Zbarski zadzwonił do Worobjowa i przekazał mu informację, że decyzja zapadła. – Skoro tak – odpowiedział zrozpaczony biolog – to jesteśmy skończeni.
LEPIEJ NIŻ ZA ŻYCIA
26 marca 1924 r., dziewięć tygodni po śmierci Lenina, Worobjow, Zbarski i czterej inni naukowcy mogli wreszcie przystąpić do pracy. Miejscem operacji była wypełniona wonią rozkładających się zwłok zimna, mroczna grota pod prowizorycznym mauzoleum. Nawet Zbarski w tych warunkach poczuł się nieswojo. Natomiast Worobjow był w swoim żywiole. Po usunięciu mocno już zepsutych organów wewnętrznych kazał oczyścić wypatroszone zwłoki kwasem octowym, a w rozmiękczone tkanki wstrzyknął formaldehyd. Twarz, dłonie i tors zostały obłożone tamponami z waty nasączonymi tym samym roztworem. Po tych przygotowaniach ciało postanowiono wykąpać w trzyprocentowym roztworze konserwującym. Potrzebna jednak do tego była szklana wanna, ponieważ metalowe powierzchnie mogły wejść w reakcję z roztworem. GPU rozpoczęło gorączkowe poszukiwania, jednak w całym kraju takiego sprzętu nie było. Wtedy Worobjow wpadł na pomysł wyprodukowania wanny… z gumy. Dzierżyński osobiście zadbał o to, aby następnego dnia była gotowa.
Kąpiel w formalinie nie przyniosła oczekiwanych efektów: konieczne było nacięcie w wielu miejscach skóry i mięśni, aby preparat lepiej spenetrował tkanki. Przerażony profesor, bojąc się, że jeden źle wykonany ruch oszpeci zwłoki i ściągnie na niego gniew najważniejszych ludzi w państwie, wahał się, w końcu jednak podjął decyzję. Po tym zabiegu Lenin został umieszczony na tydzień w 20-proc. roztworze alkoholu. Potem zawartość alkoholu zwiększono do 30 proc. i dodano glicerynę oraz środki dezynfekujące. Następnie zespół przystąpił do przywracania wodzowi naturalnego koloru. Trupie plamy usunięto kwasem octowym, pleśń – fenolem, a całość wykończono nadtlenkiem wodoru. Usta zamknięto za pomocą ukrytych pod wąsami szwów, a w miejsce gałek ocznych wstawiono protezy i powieki również zaszyto.
W połowie czerwca mumia była gotowa. Pierwsi mieli ją zobaczyć wdowa po wodzu Nadieżda Krupska oraz rodzeństwo Lenina. Worobjow i Zbarski z obawą oczekiwali na werdykt, od którego zależała ich przyszłość. – Wygląda nawet lepiej niż za życia – uznała Krupska. Naukowcy byli uratowani. Worobjow dostał za zabalsamowanie Lenina 50 tys. rubli i mieszkanie w Moskwie. Zbarski – 25 tys. rubli. To był wówczas majątek. Ponieważ zastosowana przez nich technika wymagała regularnego kąpania ciała wodza w chemicznych preparatach, mieli zapewnioną pracę do końca życia. Jako strażnicy najświętszej relikwii komunizmu weszli w skład ścisłej partyjnej nomenklatury. Do zespołu zajmującego się konserwacją Lenina Borys Zbarski włączył też swojego syna Ilję, który po śmierci Worobjowa i ojca kontynuował ich dzieło. Oblicza się, że od czasu wystawienia zwłok na widok publiczny do rozpadu ZSRR zabalsamowanego Lenina zobaczyło co najmniej 50 mln ludzi. Nawet kiedy Związek Radziecki pogrążył się w kryzysie gospodarczym, nie brakowało pieniędzy na zachodni sprzęt i preparaty do prac konserwacyjnych. Gdy jednak komunistyczne imperium się rozpadło, przyszłość zwłok stanęła pod znakiem zapytania.
GANGSTERZY FINANSUJĄ LENINA
Na początku lat 90. XX w. Ilja Zbarski został wezwany przez mera Moskwy Jurija Łużkowa, na którego spadł ciężar finansowania konserwacji Lenina. W kraju trwał kryzys, w miejskiej kasie ciągle brakowało pieniędzy, Łużkow miał jednak pomysł. „Zacznijcie zarabiać na balsamowaniu, codziennie mamy tyle pogrzebów” – zaproponował. W tym czasie w Rosji dokonywano 25 tys. zabójstw rocznie, co było wynikiem niebywałej eksplozji zorganizowanej przestępczości. Duża część gangsterskich porachunków przypadała na Moskwę, w której co miesiąc ginęło średnio czterech większych lub mniejszych mafijnych bossów. To był strzał w dziesiątkę. Nowo powstała miejska spółka Ritual-Service była skazana na sukces.
Rodziny poległych mafiosów bez mrugnięcia okiem akceptowały cennik: od 1,5-2 tys. dolarów za dzień pracy za przywrócenie pierwotnego wyglądu w przypadku, gdy denat został zastrzelony z kałasznikowa, do 10 tys. dolarów za tydzień, kiedy trzeba było na nowo poskładać zwłoki rozerwane w zamachu bombowym. Ciała bossów mafii, a także coraz liczniejszych oligarchów nie były jednak poddawane tak gruntownym zabiegom jak w przypadku mumii Lenina – tego rodzaju usługa kosztowała co najmniej milion dolarów. Tyle zapłacił rząd Korei Północnej za zabalsamowanie zwłok dyktatora Kim Ir Sena w 1995 r., a później także jego syna Kim Dzong Ila w 2011 r. Takie zlecenia trafiają się jednak rzadko.
Obecnie mumią Lenina, 90 lat po jego śmierci, zajmuje się już trzecie pokolenie konserwatorów, pracujących też dla Ritual- -Service. Mimo wielokrotnie ponawianych wezwań do pochowania zwłok nie wydaje się, by prezydent Władimir Putin zdecydował się podnieść rękę na komunistyczną relikwię, która mimowolnie stała się reklamą rosyjskiej branży pogrzebowej. ■
W TEKŚCIE WYKORZYSTAŁEM M.IN. WSPOMNIENIA ILJI ZBARSKIEGO, OPUBLIKOWANE W KSIĄŻCE „NAJSŁYNNIEJSZA MUMIA ŚWIATA”.
Artykuł ukazał się w jednym z ostatnich numerów tygodnika "Wprost" (10/2014) Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a