Pewnie nie, ale i tak oburzają się wszyscy. Tę hipokryzję widać w najnowszych badaniach CBOS na temat wulgaryzmów. Oto 91 proc. Polaków zgodnie deklaruje, że razi ich, gdy inni używają słów niecenzuralnych. Jednocześnie 80 proc. rodaków przyznaje, że sami chętnie używają przekleństw. To najwyższy odsetek przeklinających od 14 lat, bo taki czas temu rozpoczęto badania. Polacy klną nie tylko w emocjach albo luźnych rozmowach z przyjaciółmi. W miejscu pracy wulgaryzmy słyszało 55 proc. badanych, ponad połowa spotykała się z nimi w szkołach i na uczelniach. Skąd się bierze ta popularność wulgaryzmów, skoro wszyscy tak bardzo ich nie lubią?
Prosty świat
– Dzięki nim świat wydaje się prostszy – odpowiada prof. Michael Fleischer z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Profesor był pomysłodawcą „Słownika polszczyzny rzeczywistej”, który opracował wraz z naukowcami z Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu Łódzkiego. To słownik wyjątkowy, bo tak naprawdę zawiera cztery słowa: „kurwa”, „chuj”, „jebać” i „pierdolić”. – Stworzyliśmy go, słuchając normalnych ludzi na normalnych ulicach normalnych polskich miast. Nasz zespół notował, nagrywał lub zapamiętywał wypowiedzi spotykanych ludzi – mówi profesor.
Efekt? Z czterech słów stworzono 350 haseł. Z przedrostkami, wzajemnym przenikaniem i różnymi znaczeniami. Geneza słownika też jest cokolwiek nietypowa, przynajmniej jak na projekt naukowy. Prof. Fleischer w letni wieczór siedział w swoim wrocławskim mieszkaniu przy otwartym oknie, kiedy usłyszał rozmowę przesiadującej pod blokiem młodzieży. Jeden z chłopaków, nie mogąc uruchomić skutera, zakomunikował pozostałym: „Kurwa, wszystko lata, ja pierdolę to, kurwa”. – To niesamowite, że właściwie można przejść przez życie, używając do komunikacji tych czterech słów – mówi.
Dość powiedzieć, że samo słowo na „k” ma ponad 70 znaczeń. – Jest jak dżoker w kartach. Można je wyciągnąć w dowolnej chwili i zawsze pasuje. Problem nie tkwi w tym, że te słowa są wulgarne, bo niedługo przestaną. To normalny proces języka. Jeszcze sto lat temu „kobieta” oznaczała panią, która pasie świnie. Ale te cztery wulgarne słowa są niesłychanie popularne, bo ze względu na swoją gigantyczną pojemność semantyczną sprawiają, że życie jest prostsze. Boję się tego, już byli tacy, którzy uważali, że świat jest prosty: Stalin, Hitler– mówi profesor.
Jego zdaniem popularność wulgaryzmów to problem dotykający znacznie szerszej sfery niż tylko języka albo komunikacji. Za ich pomocą ludzie radzą sobie z coraz bardziej skomplikowanym światem, który ich przerasta. Żeby móc opowiedzieć w kilku przymiotnikach o obejrzanym filmie, trzeba się ich najpierw nauczyć, poznać niuanse i różnice w znaczeniach. Ale można powiedzieć, że „film był zajebisty”, i od razu wszystko wiadomo. – Ludzie upraszczają sobie życie nie tylko w wymiarze leksykalnym. 1,2 mld osób siedzi na Facebooku, bo to prostsza forma przyjaźni: nie trzeba wypracowywać relacji, wystarczy nacisnąć guzik „lubię to” – mówi profesor.
Redukcja napięcia
A może winne są nie tylko ludzka potrzeba upraszczania, ale też wyjątkowo stresujące czasy? Amerykański psycholog i wykładowca na Harvardzie Steven Pinker przekonuje, że za przeklinanie odpowiedzialna jest ewolucja. Pierwsze słowa nasi przodkowie wypowiadali bowiem dla oddania najsilniejszych emocji: radości, gniewu, bólu albo strachu. Dziś żadne słowa nie są bardziej naładowane emocjami niż wulgaryzmy i to dzięki nim redukujemy napięcie. Zresztą w pracy przydają się nie tylko do uspokojenia nerwów, lecz także do budowania relacji. Tak przynajmniej wynika z badań prof. Yehudy Barucha z Uniwersytetu Anglii Wschodniej, które dowodzą, że dzięki rzucaniu mięsem pracownicy lepiej współpracują i są wydajniejsi.
Chociaż tę funkcję wulgaryzmy mogą wkrótce stracić. – Te cztery podstawowe słowa to właściwie nie są już dziś przekleństwa. Na razie te pojęcia są jeszcze niejasne, ale za dwa-trzy lata nikt nawet nie zauważy, że ktoś użył słowa na „k” – przekonuje prof. Fleischer. Ale zaraz dodaje, że kolejnym mitem jest przekonanie, że wulgaryzmów najchętniej używają łysi dresiarze.
Badania CBOS potwierdzają tę tezę. Według nich najrzadziej przeklinają ludzie z wykształceniem podstawowym. – Dziś ta warstwa społeczna, którą kiedyś określało się jako inteligencja, używa wulgaryzmów powszechnie, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym – przekonuje reżyser i scenarzysta Andrzej Saramonowicz, który za sprawą ostrych dialogów w swoich sztukach i filmach uważany jest za wirtuoza wulgaryzmów. Saramonowicz przyznaje, że wielu twórców komedii w Polsce używa przekleństw, by wzmocnić żart, bo są przekonani, że wulgarność może uratować kiepski dowcip. Ludzie często bowiem reagują nerwowym śmiechem na przekraczanie tabu, a używanie silnych wulgaryzmów w przestrzeni publicznej ciągle jest tak postrzegane. Saramonowicz zapewnia jednak, że do swoich tekstów wulgaryzmy wstawia z innych przyczyn. – Chciałem, by język polskich mężczyzn początku XXI w. brzmiał autentycznie. Bohaterowie „Testosteronu” to ludzie prości (kelner) i wykształceni (wykładowcy uniwersyteccy). Różni ich sposób rozumienia świata, ale ekspresję, objawiającą się w języku, mają wspólną. Zależało mi na pokazaniu, że polscy inteligenci też tak mówią, że wulgaryzmy przestały być domeną marginesu społecznego – opowiada reżyser.
Hipokryzja
Ludzie z jednej strony z radością je powtarzają i rechoczą w kinie. Z drugiej oburzają się, jeśli komuś znanemu zdarzy się wpadka. „Upier...ny stół” jeszcze długo będzie się ciągnął za Kamilem Durczokiem, chociaż fragment z przygotowań do „Faktów”, w którym dziennikarz beszta współpracownika, w ogóle nie powinien trafić do sieci. – To jest przejaw polskiej hipokryzji. Nie życzę sobie, by Durczok tym językiem prezentował mi wiadomości, ale jeśli prywatnie – a nagranie dotyczyło relacji niepublicznych – tak rozmawia ze współpracownikami, to mnie to niespecjalnie oburza. Inteligenta od prostaka różni wyczucie okoliczności, w których można różnicować formę wypowiedzi. Durczok je zna, bo w przestrzeni publicznej mówi składną polszczyzną. Jeśli przeklina w sferze prywatnej, nic nam do tego – mówi reżyser.
Ale on jest akurat w mniejszości. Półtora roku temu napisał na swoim facebookowym profilu: „Myślę, że ten chuj nawet nie chce władzy. On chce rekompensaty za upokorzenie, że jej nie zdobył”. Nie padło żadne nazwisko, ale zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego uznali, że to właśnie o nim. – Użyłem wulgarnego słowa, bo uważałem, że ten, kogo opisałem, nie wymieniając żadnego nazwiska, zachowuje się w przestrzeni politycznej w sposób niedojrzały i skandalicznie szkodliwy dla budowania ładu w kraju.
Przyznaję jednak, że popełniłem błąd, bo pełne hipokryzji internetowe brukowce podchwyciły wyłącznie wulgarne słowo, pomijając istotę komunikatu: że polityk, który gra stadionowymi łobuzami, robi źle, bo generuje potężną i destrukcyjną siłę – mówi Saramonowicz.
Magda Danaj, rysowniczka, autorka popularnych „Porysunków”, na swoim profilu na Facebooku zgromadziła prawie 80 tys. fanów, ale dopiero wulgarny rysunek z tekstem „Ch... ci w oko” jako komentarz do wizyty ks. Dariusza Oka w Sejmie sprawił, że jej twórczością zajęli się naukowcy i dziennikarze. – Używam wulgaryzmów rzadko. Sądzę, że są może w 5 proc. moich rysunków. Ale czasami inaczej się nie da. Pracuję krótką formą, chcę pokazywać silne emocje. Zdarza się, że ktoś ma pretensje i pyta: dlaczego używa pani wulgaryzmu, przecież jest tysiąc innych słów, żeby to nazwać? Ale te tysiąc innych słów nie spełni tej funkcji – opowiada Danaj. Jeden z jej najpopularniejszych rysunków w czasie wiosennej pogody w styczniu przedstawiał kobietę z parasolem, która mówi: „Zima nas robi w ch..., a potem będzie waletować do lata”. – Jasne, można byłoby napisać „robi w bambuko” albo „oszukuje”. Ale to nie to samo. Pokazuję głównie negatywne emocje: złość, bezsilność, gniew. Czasami nie da się tego opowiedzieć w krótkiej formie inaczej niż wulgaryzmem – dodaje i przyznaje, że niektórzy fani jej rysunków alergicznie reagują nawet na słowo „cycki”, twierdząc, że jego użycie to brak szacunku dla kobiet.
Danaj twierdzi, że nawet w sztuce nie można nadużywać wulgaryzmów, bo wtedy stracą swoją moc. Nie ma już dziś wirtuozów takich jak Antoni Słonimski, który potrafił przeklinać bez przerwy przez kilka minut, nie powtarzając ani jednego słowa, ale dobrze rzucony wulgaryzm wciąż cieszy ucho. Kiedy kilka lat temu opublikowano słynne taśmy z rozmowy Józefa Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym, opinia publiczna załamywała ręce nad schamieniem elit RP. Fakt, wtrącane w charakterze przecinków „k...y” drażniły, ale czasami pasowały doskonale, jak choćby w słynnym zdaniu: „Nakupowali wam smokingów. Wyglądaliście jak pingwiny, k..., w czasie Bożego Narodzenia”. Trudno się było nie uśmiechnąć, choćby pod nosem, słysząc, że jeden z najbogatszych Polaków rozmawia z byłym premierem tak samo jak zdecydowana większość Polaków. Nawet jeśli większość z nich się do tego nie przyznaje. Tekst ukazał się w numerze 10/2014 tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a.