Europoseł Marek Migalski w rozmowie z Onet.pl odniósł się do odbierania deputowanym z Parlamentu Europejskiego części pieniędzy na prowadzenie biur poselskich przez ich macierzyste partie.
– Z tego właśnie wyniknął mój spór z Jarosławem Kaczyńskim. W 2009 roku europosłowi na biuro przysługiwało 18 tys. euro. Przed elekcją nie miałem świadomości, że gdy zostanę wybrany, lider mojej partii zażąda ode mnie 12 z 18 tysięcy na potrzeby partyjne – zaczął Migalski. – Za pozostałe 6 tysięcy miałem zatrudnić takich ludzi, jakich chciałbym. Brukselski asystent kosztuje mniej więcej 3 tys. euro. Powiedziałem wtedy, że nie mogę rozpocząć mojej kariery od złamania obietnic wyborczych i zdradzenia ludzi, którym je składałem – dodał.
Europoseł przypomniał, że „Kaczyński pierwszy raz powiedział mu, że mnie usunie z delegacji PiS w ECR nie w sierpniu 2010 r., gdy napisał list otwarty, a w sierpniu 2009 r.”. – o wtedy powiedziałem, że nie wyrzucę z mojego biura ludzi, których on nie chciał i nie zatrudnię ludzi z PiSu, tak jak on sobie życzył. Od tamtego czasu moje relacje z Kaczyńskim bardzo się popsuły i nie mieliśmy kontaktu przez pół roku. Nie chciałem dyskredytować ludzi z legitymacją PiS, ale nie życzyłem sobie, aby to było jedyne kryterium przyjęcia do pracy. Nasze relacje poprawiły się po tragedii smoleńskiej, kiedy pracowałem w jego sztabie wyborczym, ale później już był mój list otwarty i ostateczne zerwanie kontaktów – kontynuował.
Migalski zauważył, że „był pierwszym europosłem, który nie zgodził się na dotowanie partyjnej kasy”. Przypomniał, że „prof. Ryszard Legutko miał 19 asystentów i na pytanie ilu ich ma, nie był w stanie odpowiedzieć i wymienić ich nazwisk prawdopodobnie dlatego, że części z nich po prostu w życiu na oczy nie widział”. Migalski dodał, że „ci ludzie nie pracowali dla niego, ale dla PiS”. Jego zdaniem „ten proceder dotyczy wszystkich partii, ale różnica polega tylko i wyłącznie na wysokości ‘haraczu’”.
– Te fundusze nie należą do Kaczyńskiego czy Tuska. To są pieniądze europejskich podatników przeznaczone na prace dla europosła, a nie wysługiwania się partii politycznej. Jeśli się oddaje 70 proc. tych pieniędzy na zatrudnienie asystentów, których się nigdy nie widziało, to sprzeniewierza się tej intencji. Parlament Europejski nie może finansować PiS czy PO. Na te i inne partie już i tak płaci polski podatnik – podsumował Migalski.
kl, ONET
Europoseł przypomniał, że „Kaczyński pierwszy raz powiedział mu, że mnie usunie z delegacji PiS w ECR nie w sierpniu 2010 r., gdy napisał list otwarty, a w sierpniu 2009 r.”. – o wtedy powiedziałem, że nie wyrzucę z mojego biura ludzi, których on nie chciał i nie zatrudnię ludzi z PiSu, tak jak on sobie życzył. Od tamtego czasu moje relacje z Kaczyńskim bardzo się popsuły i nie mieliśmy kontaktu przez pół roku. Nie chciałem dyskredytować ludzi z legitymacją PiS, ale nie życzyłem sobie, aby to było jedyne kryterium przyjęcia do pracy. Nasze relacje poprawiły się po tragedii smoleńskiej, kiedy pracowałem w jego sztabie wyborczym, ale później już był mój list otwarty i ostateczne zerwanie kontaktów – kontynuował.
Migalski zauważył, że „był pierwszym europosłem, który nie zgodził się na dotowanie partyjnej kasy”. Przypomniał, że „prof. Ryszard Legutko miał 19 asystentów i na pytanie ilu ich ma, nie był w stanie odpowiedzieć i wymienić ich nazwisk prawdopodobnie dlatego, że części z nich po prostu w życiu na oczy nie widział”. Migalski dodał, że „ci ludzie nie pracowali dla niego, ale dla PiS”. Jego zdaniem „ten proceder dotyczy wszystkich partii, ale różnica polega tylko i wyłącznie na wysokości ‘haraczu’”.
– Te fundusze nie należą do Kaczyńskiego czy Tuska. To są pieniądze europejskich podatników przeznaczone na prace dla europosła, a nie wysługiwania się partii politycznej. Jeśli się oddaje 70 proc. tych pieniędzy na zatrudnienie asystentów, których się nigdy nie widziało, to sprzeniewierza się tej intencji. Parlament Europejski nie może finansować PiS czy PO. Na te i inne partie już i tak płaci polski podatnik – podsumował Migalski.
kl, ONET