Czerwcowy ranek 2012 r. W przychodni medycyny pracy w Krakowie kolejka pacjentów, wszyscy muszą przejść rutynowe badania, które wpisuje się do książeczki zdrowia. 22-letnia Zofia L. już oddała krew do analizy, pozostało jeszcze zmierzenie ciśnienia. Czeka na wezwanie pielęgniarki. Z gabinetu naprzeciwko (na drzwiach nazwisko lekarza: Wacław K., laryngolog) wychodzi krępy starszy mężczyzna bez fartucha i rozgląda się po oczekujących. Pyta, czy wszyscy do gabinetu 117, czy może ktoś jest zapisany do niego. Cisza. Wtedy lekarz podchodzi do L. Pochyla się nad nią, z troską szepcząc: – Czy pani ma problemy z tarczycą? Gdy dziewczyna odpowiada, że chyba nie, zresztą nie wie, doktor zaprasza ją do pokoju. – Będziemy mieli diagnozę – zapewnia młodą kobietę – nim wezwą panią na badanie ciśnienia.
Gdy Zofia L. dochodziła do równowagi na korytarzu, zagadnęła ją młoda kobieta, która stała na końcu kolejki. Przedstawiła się: Anna O. – Widzę, że on zrobił ci to samo, co chciał mnie… – zaczęła rozmowę. W ustronnym miejscu opowiedziały sobie wszystko, co im się przydarzyło w gabinecie laryngologa. Zdecydowały, że o molestowaniu seksualnym powiadomią policję. Przedtem jednak poszły do kierowniczki przychodni. Ta z góry przeprosiła pacjentki za zachowanie lekarza (choć nie uwierzyła w to, co opowiedziały) i zaproponowała rekompensatę: nie będą musiały czekać w kolejce, sama podbije im książeczki i jeszcze zwróci po 60 zł opłaty za badania. Do konfrontacji z laryngologiem nie doszło, gdyż tego dnia już skończył dyżur. Tydzień później Anna O. dowiedziała się od wartownika przy bramie w swoim zakładzie pracy, że pytał o nią jakiś starszy mężczyzna. Chciał wiedzieć, gdzie mieszka. Opis jego wyglądu wskazywał, że był to Wacław K.
Tłuczek do mięsa
3 lipca 2012 r. W Krakowie upał, w południe jest ponad 30 st. C. Na krawężniku osiedlowej uliczki, przy której stoi dom rodzinny Anny O., siedzi dziwnie ubrany mężczyzna: ma głęboko nasuniętą na czoło czapkę bejsbolówkę, czarne okulary, takież rękawiczki i torbę do przewieszenia przez ramię. Matka Anny odrywa się na chwilę od gotowania obiadu i wygląda przez otwarte okno. Na jej widok mężczyzna raptownie zasłania twarz. Kobieta wraca do swojej roboty.
Trzy godziny później pod dom podjeżdża swoim volkswagenem Anna O. Wychodząc z samochodu, niechcący upuszcza kluczyki. Schyla się po nie i wtedy czuje na karku, że ktoś ją mocno trzyma, tak że nie może podnieść głowy. Słyszy: „Teraz się, suko, przejdziemy”. O. usiłuje się wyrwać napastnikowi, bije rękami na oślep, ale mężczyzna jest silniejszy. Rzucił nią na pobliski żywopłot i kilkakrotnie prysnął w twarz gazem. Na szczęście Anna nosi okulary. Krzyk napadniętej usłyszała sąsiadka, która wyrzucała śmieci. Do biegnącej z pomocą dołączył przechodzący mężczyzna. W samą porę, bo napastnik zdołał zerwać ofierze okulary i grożąc kuchennym nożem, ciągnął ją po chodniku do samochodu. Nie udało mu się, bo zobaczył go z balkonu (akurat wywieszał pranie) policjant, który miał wolne po służbie. Zbiegł i obezwładnił oprawcę, wyrywając mu nóż. Nim przyjechał wezwany patrol policji, akcja ratunkowa została zakończona. Przerażona O. wypłakiwała się na ramieniu swojego chłopaka, a obok stali jej rodzice i współczujący sąsiedzi.
Po wylegitymowaniu napastnika okazało się, że jest to dr Wacław K. Wykrzykiwał nerwowo: „Co ja narobiłem?!”, i prosił funkcjonariuszy, aby go puścili wolno, chciał tylko porozmawiać ze swoją pacjentką. K. został zabrany na komisariat. W jego torbie znaleziono metalowy tłuczek do mięsa, taśmę klejącą, dwa foliowe worki, skórzany pasek, lateksowe rękawiczki i tabletkę escapelle’u medykamentu wywołującego wczesne poronienie po niezabezpieczonym stosunku. W portfelu miał dwa egzemplarze oświadczenia adresowanego do kierowniczki przychodni medycyny pracy.
Jego treść: „Informuję, że ja, Anna O., złożyłam fałszywe zeznania dotyczące jakoby molestowania mojej osoby przez lekarza Wacława K. Podczas badania laryngologicznego była obecna pielęgniarka i nie doszło do żadnego molestowania. Pomówiłam lekarza, bo chciałam uzyskać duże finansowe odszkodowanie, na pewno jest bogaty. Siedząc na korytarzu, rozmawiałam z pacjentką, chyba się nazywa Zofia L., która powiedziała mi, że podoba się jej ten laryngolog, gdyż jest bardzo pogodny, uśmiechnięty i chętnie leczy, nawet pytał się, kto czeka do jego gabinetu. Powiedziałam jej, że on wygląda na naiwnego i można go wykorzystać, podając, że w czasie badania molestował pacjentkę. Zofia L. zdecydowała, że tak zrobi i zgłosi ten fałszywy fakt kierowniczce przychodni. Nie wiem, co w takiej sytuacji ja zrobię z sobą, ale chcę mieć czyste sumienie, dlatego musiałam ten list napisać i przekazać gdzie trzeba”.
Gazem pieprzowym w pacjenta
Obrażenia 28-letniej Anny O. nie okazały się zbyt dotkliwe i po kilku dniach mogła być przesłuchana przez śledczych. W przychodni medycy pracy znalazła się z powodu obligatoryjnych badań okresowych. Ze względu na ich szeroki zakres przychodziła tam kilka razy. Nieoczekiwane zaproszenie laryngologa na badanie tarczycy usłyszała już podczas pierwszej wizyty. Do gabinetu weszła z ufnością, posłusznie się położyła na kozetce, odsłoniła brzuch, rozpinając spodnie. Zawahała się, gdy laryngolog kazał jej zdjąć majtki. W tym momencie do gabinetu ktoś zapukał i lekarz się odsunął. Wykorzystała to, wybiegła na korytarz. Czuła, że płonie jej twarz i wszyscy w kolejce to widzą. Następnego dnia taką samą reakcję dostrzegła u młodej kobiety, która pospiesznie wychodziła z pokoju nr 113. Podeszła do niej w miejscu, gdzie nie było ludzi, i zachęciła do zwierzeń uwagą, że prawdopodobnie doświadczyły tego samego od lekarza zboczeńca.
Tą pacjentką była studentka Zofia L. Przesłuchiwana w komisariacie szczegółowo opisała zachowanie laryngologa, potwierdzając wersję znajomej z przychodni. Doprowadzony z aresztu 60-letni Wacław K. już od progu zaprzeczył absurdalnemu, jak to określił, podejrzeniu o molestowanie pacjentek. Owszem, podjechał na uliczkę, przy której mieszkała pani O., bo chciał z nią porozmawiać. Siedział kilka godzin na krawężniku, gdyż osłabł z gorąca na dworze, a także z powodu otrzymania zatrważającej telefonicznej informacji od żony. W czasie jego nieobecności w domu listonosz przyniósł wezwanie z policji, że ma się stawić na przesłuchanie w związku z art. 197 Kodeksu karnego. Żona zajrzała do internetu i wyczytała, że chodzi o przestępstwo przeciwko wolności seksualnej i obyczajności.
– Wiedziałem od kierowniczki przychodni – zeznał lekarz – o absurdalnej skardze jakichś dwóch pacjentek. Uznałem, że to z ich strony prowokacja, dlatego wziąłem z rejestracji adres tej starszej, aby się z nią spokojnie rozmówić w neutralnym miejscu. Na pytanie, skąd znalezione przy nim pisemne rzekome przyznanie się Anny O. do winy, dr K. wyjaśnił, że przygotował to oświadczenie w kafejce internetowej, gdyż był przekonany, że młoda kobieta dobrowolnie podpisze się pod tekstem. – A pozostałe dziwne rzeczy w podręcznej torbie? Do czego miały służyć? – dopytywał się funkcjonariusz. Otóż, wyjaśniał bez zająknienia laryngolog, włożył do torby tłuczek do mięsa, który był w bagażniku i podczas jazdy się turlał, czyniąc hałas. Nóż kuchenny, taśma klejąca i worki foliowe to normalne wyposażenie jego samochodu, na wypadek gdyby chciał coś wyrzucić do śmietnika. Gaz pieprzowy zwykł nosić przy sobie, bo mógłby go zaatakować jakiś agresywny pacjent. Nie zamierzał nim pryskać w oczy pani O. Zrobił to wyłącznie we własnej obronie, gdy wydarzenia na ulicy potoczyły się zupełnie inaczej, niż planował.
To Anna O. pierwsza podbiegła do niego, gdy tylko zaparkowała samochód. Wykrzykiwała: – Ja ci dopiero pokażę, na co mnie stać, zażądamy odszkodowania finansowego, wykończymy cię! Chwyciła go za koszulę, szarpała, drapała paznokciami. Usiłował ja odepchnąć, ale ona ponownie doskakiwała. Wtedy psiknął w jej stronę gazem pieprzowym i zaczął uciekać, niestety histerycznym krzykiem ściągnęła mieszkańców okolicznych domów. Zatrzymali go, rzucili na ziemię, wezwali policję, pogotowie, choć tej histeryczce nic się stało, kilka drobnych skaleczeń.
Ponownie przesłuchiwany Wacław K. wyraził ubolewanie, że znalazł się pod domem poszkodowanej. To było nierozsądne, chciałby przeprosić uczestników zajścia. Jedyne, co go tłumaczy, to wzburzenie nieprawdziwym posądzeniem o molestowanie. Zawód lekarza wykonuje od 30 lat, ma w miejscu pracy dobrą opinię. Zdaje sobie sprawę, że te rzeczy w torbie podręcznej wyglądały podejrzanie, ale to tylko takie niewinne dziwactwo, nie pomyślał, że w pewnych okolicznościach mogą zaszkodzić jego wizerunkowi. Nie powinien na spotkanie z Anną O. brać tej torby. Ale w żadnej mierze nie miał zamiaru pozbawienia jej wolności. Potem Wacław K. odmówił składania wyjaśnień. Złożył wniosek o dobrowolne poddanie się karze: rok i osiem miesięcy więzienia z warunkowym zawieszeniem na pięć lat. Prokurator odrzucił propozycję; uznał, że powinien odbyć się proces.
K. został skierowany do szpitala na badanie psychiatryczno-psychologiczne. W rozmowie z psychologiem przyznał się, że sześć lat wcześniej miał już postawiony zarzut molestowania pacjentki. Z oskarżenia rzecznika odpowiedzialności zawodowej sprawa trafiła do sądu lekarskiego, który zawiesił sprawcy prawo wykonywania zawodu i skierował go na specjalną terapię radzenia sobie z emocjami natury seksualnej. Po zakończonym cyklu leczenia Wacław K. został uznany za zdrowego i mógł już wrócić do przychodni. W roku 2012 biegli psychiatrzy i psycholodzy nie dopatrzyli się u badanego zaburzeń w sferze popędu płciowego. Wacław K. został oskarżony o przestępstwo przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Ponadto odpowiadał za napaść na Annę O. z zamiarem pozbawienia jej wolności oraz wywarcia na nią wpływu jako świadka w sprawie o molestowanie.
Spór o palec
Na rozprawie sądowej oskarżony ostatecznie przyznał się do kompromitujących go zdarzeń w przychodni, choć początkowo kłamał, przekonując sąd, że nie mógł zrobić nic nagannego Annie O., gdyż w czasie badania w gabinecie była rejestratorka. Jednak poszkodowana udowodniła, że owa urzędniczka owszem, zajrzała do pokoju lekarza, ale tylko na chwilę i podczas pobytu pierwszej pacjentki. Podczas kolejnej wizyty już jej nie było. Co do napaści na ulicy, oskarżony zasłonił się niepamięcią. Możliwe, że uderzył tę kobietę, ale trudno mu sobie przypomnieć, co robił owego czerwcowego popołudnia. Co do jednego nie miał wątpliwości, na dworze było bardzo gorąco. I na pewno nie miał zamiaru uprowadzenia Anny O.
Natomiast doskonale pamiętali dramatyczne wydarzenia na cichej uliczce wezwani przez sąd świadkowie. Ich relacje skrupulatnie dokumentowały przebieg wypadków. O nowych okolicznościach zeznał chłopak Anny O., która tuż przed przewróceniem jej na żywopłot i obezwładnieniem gazem zdążyła zatelefonować do narzeczonego, wołając o ratunek.
– Usłyszałem odgłosy uderzenia i mężczyznę mówiącego: „Chodź tu, suko” – powiedział świadek. – Natychmiast pojechałem pod dom swojej dziewczyny i pomogłem obezwładnić napastnika, który ciągnął Annę w pobliskie krzaki. Zaraz potem przyjechał patrol policji i powalili faceta na ziemię. Płakał, powtarzając: „Co ja narobiłem?!”. Te ostatnie słowa świadka nie wzbudziły współczucia obecnych na sali sądowej do oskarżonego lekarza. – To symulant – twierdził ojciec Anny O. – Gdy go skuwali, udawał, że płacze, ale łzy mu nie leciały. Z kolei matka poszkodowanej opowiedziała o traumie córki, która mimo upływu czasu nadal boi się wyjść o zmroku z domu. Sąd uznał, że przestępcze działanie Wacława K. w gabinecie wobec obu oskarżających go pacjentek powinno zostać zakwalifikowane zarówno jako doprowadzenie do poddania się innej czynności seksualnej, jak i do obcowania płciowego.
Wacław K. został skazany na cztery i pół roku więzienia oraz otrzymał zakaz wykonywania zawodu lekarza przez pięć lat. W praktyce z uwagi na wiek oznaczało to, że już nie będzie miał kontaktu z pacjentami. Mocą orzeczenia sądu Zofia L. miała otrzymać od sprawcy 10 tys. zł zadośćuczynienia. Domagała się 50 tys. zł. Jej pełnomocnik wniósł o uchylenie wyroku. Konkretnie o zmianę kwalifikacji prawnej – z innej czynności seksualnej na obcowanie płciowe, gdyż wówczas Kodeks karny przewiduje wyższy wyrok, do 12 lat więzienia. Poszkodowane nie zgodziły się też z uzasadnieniem wyroku, że sama czynność molestowania trwała krótko i nie była to duża dolegliwość fizyczna.
Natomiast adwokat skazanego wnosił o wyeliminowanie z opisu czynności sformułowania o doprowadzeniu Zofii L. do obcowania płciowego. W wystąpieniu do Sądu Najwyższego o kasację wyroku obrońca postawił pytanie: „Czy wystarczającym kryterium pozwalającym na oskarżenie jest wystąpienie penetracji rozumianej jako wniknięcie przez sprawcę w naturalny otwór ciała osoby pokrzywdzonej, czy też konieczna jest każdorazowa ocena formy tej czynności, intensywności i czasu trwania oraz stopnia dolegliwości ofiary?”.
W odpowiedzi na kasację obrońcy pełnomocnik Zofii L. wniósł o jej oddalenie: „Skarżący się nie przedstawił żadnej argumentacji w tym zakresie, lecz poprzestał jedynie na stwierdzeniu, że skazanie było rażące, a jego konsekwencją jest zbyt wysoka kara. W ocenie skarżącego się włożenie palca do narządu płciowego kobiety nie stanowi obcowania płciowego, lecz jedynie inną czynność seksualną, ponieważ penetracja penetracji nierówna”. Czy to znaczy – zastanawiał się pełnomocnik poszkodowanej – że włożenie jednego palca w intymne miejsce kobiety na kilka sekund jest mniejszym naruszeniem stanu wolności człowieka od włożenia całej dłoni i na dłużej? Kasacja została przyjęta, wyrok Sądu Najwyższego jeszcze nie zapadł. ■
*Imiona i inicjały poszkodowanych zostały zmienione.
Tekst ukazał się w numerze 1 1 /2014 tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .
Najnowszy "Wprost" będzie także dostępny na Facebooku .
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a.