W dniu, w którym Jan Paweł II „przesiadł się z klasy ekonomicznej do biznes” i zaczął „tańczyć ze św. Faustyną”, moja wiara w resztki zdrowego rozsądku wielu publicznych osób rozpadła się na kawałki. W studio telewizyjnym TVN 24 od samego rana siedział odurzony Szymon Hołownia, którego narracja powinna stać się przedmiotem jakiejś poważnej rozprawy naukowej (językoznawczej, psychologicznej?).
Było to histeryczne przemieszanie prywatnego wyznania wiary, medialnego show i monstrualnego narcyzmu. Hołownia wykrzykiwał superlatywy, skrzył humorem, popisywał się swoją wiedzą teologiczną, a przede wszystkim wyrzucał z siebie kanonadę malowniczych porównań i przenośni. Był jak 700 pomników Jana Pawła II – wszechobecny i kiczowaty. Brygida Grysik nie miała przy nim nic do powiedzenia, bo jej wiara, choć skądinąd znana, była nie dość medialna, nie dość spektakularna, nie dość błyskotliwa. Dzięki Hołowni zapamiętamy kanonizację jako akt przesiadki papieża z klasy ekonomicznej do klasy biznes lub jako proces upgrade’owania (przypomnę z ang. upgrade – wymiana jednego produktu na taki sam, tyle że w nowszej wersji). Na szczęście katolicki showman oświadczył, że tak jak „lubił słuchać naszego papieża i tak jak uczył się od Benedykta XVI, tak naśladować zamierza papieża Franciszka”. Jeśli mówił poważnie, można mieć nadzieję, że przeprowadzi się do skromniejszego mieszkania, rozda dobra ubogim i zamiast zarabiać w medialnych show, zacznie się modlić w niemedialnych kościołach. Czego mu nie życzę, ale słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Nie tylko jednak o odurzenie dziennikarskie chodzi. Chodzi o naszą równie odurzoną władzę – zdawać by się mogło – doczesną. Niemal cały parlament (bez Twojego Ruchu) zagłosował za kuriozalną uchwałą w sprawie kanonizacji i ruszył do Rzymu. Papieża można oczywiście podziwiać, budować mu pomniki, świątynie i oddawać mu niebotyczne hołdy. Wszystkie rządy i wszystkie parlamenty w Polsce zajmowały się tym latami, bo jako człowiek Jan Paweł II rzeczywiście sporo dla kraju zrobił (choć wątpię, że dla ludzi był autorytetem moralnym, raczej idolem). Ale kanonizacja jest świętem wyłącznie religijnym! Chodzi o zmarłego, który nie wędruje do czyśćca, ale znajduje się (ekspresowo – że użyję języka Hołowni) w raju i może wstawiać się za żywymi u Pana Boga. Głównym powodem kanonizacji Jana Pawła II były jego cuda, a nie rola polityczna, jaką odegrał. Dlaczego więc polska doczesna władza polityczna uważała za stosowne wydać kolejny czołobitny akt uwielbienia? Bo wierzy w cuda? Bo wierzy we wstawiennictwo świętych? Bo ma nadzieję na raj lub obawia się piekła? Może parlamentarzyści, ceniąc te wartości, powinni się udać do klasztorów, a nie do polityki?
Jan Paweł II nie uznawał żadnych światopoglądów innych niż tomizm (encyklika „Fides et Ratio”), nie uznawał możliwości zbawienia poza katolicyzmem (w wersji tomistycznej), był wielkim orędownikiem „tradycyjnej”, czyli ograniczającej wybory roli kobiet, wspierał (przez niedziałanie) ksenofobiczne Radio Maryja, był przeciwko prawom reprodukcyjnym, przeciwko zapłodnieniu in vitro, przeciwko używaniu prezerwatyw nawet w krajach, w których ludzie milionami marli z powodu HIV/AIDS. A nasz parlament domagał się w uchwale, by wszyscy Polacy radośnie świętowali i… „kontynuowali Jego dzieło”. Cały rząd włącznie z pełnomocniczką ds. równego traktowania (sic!) złożył taką deklarację, odrzuciwszy przedtem projekt ustawy o edukacji seksualnej, jako – zapewne – niezgodny z nauką Jana Pawła II. Zastanawiam się teraz, czy ministrowie od równości, edukacji, sprawiedliwości i kultury zamierzają rzeczywiście kontynuować dzieło Jana Pawła II, czy też głosowali za czołobitną uchwałą z innych powodów: serwilizmu partyjnego, hipokryzji, braku odwagi potrzebnej w dzisiejszej Polsce do przeciwstawienia się religijnemu konformizmowi. Każdy z tych motywów wydaje mi się dyskwalifikujący politycznie.
A swoją drogą, wbrew Hołowni, jestem przekonana, że Jan Paweł II nie przesiadł się do klasy biznes w dniu kanonizacji. On w niej siedział od dawna.
Nie tylko jednak o odurzenie dziennikarskie chodzi. Chodzi o naszą równie odurzoną władzę – zdawać by się mogło – doczesną. Niemal cały parlament (bez Twojego Ruchu) zagłosował za kuriozalną uchwałą w sprawie kanonizacji i ruszył do Rzymu. Papieża można oczywiście podziwiać, budować mu pomniki, świątynie i oddawać mu niebotyczne hołdy. Wszystkie rządy i wszystkie parlamenty w Polsce zajmowały się tym latami, bo jako człowiek Jan Paweł II rzeczywiście sporo dla kraju zrobił (choć wątpię, że dla ludzi był autorytetem moralnym, raczej idolem). Ale kanonizacja jest świętem wyłącznie religijnym! Chodzi o zmarłego, który nie wędruje do czyśćca, ale znajduje się (ekspresowo – że użyję języka Hołowni) w raju i może wstawiać się za żywymi u Pana Boga. Głównym powodem kanonizacji Jana Pawła II były jego cuda, a nie rola polityczna, jaką odegrał. Dlaczego więc polska doczesna władza polityczna uważała za stosowne wydać kolejny czołobitny akt uwielbienia? Bo wierzy w cuda? Bo wierzy we wstawiennictwo świętych? Bo ma nadzieję na raj lub obawia się piekła? Może parlamentarzyści, ceniąc te wartości, powinni się udać do klasztorów, a nie do polityki?
Jan Paweł II nie uznawał żadnych światopoglądów innych niż tomizm (encyklika „Fides et Ratio”), nie uznawał możliwości zbawienia poza katolicyzmem (w wersji tomistycznej), był wielkim orędownikiem „tradycyjnej”, czyli ograniczającej wybory roli kobiet, wspierał (przez niedziałanie) ksenofobiczne Radio Maryja, był przeciwko prawom reprodukcyjnym, przeciwko zapłodnieniu in vitro, przeciwko używaniu prezerwatyw nawet w krajach, w których ludzie milionami marli z powodu HIV/AIDS. A nasz parlament domagał się w uchwale, by wszyscy Polacy radośnie świętowali i… „kontynuowali Jego dzieło”. Cały rząd włącznie z pełnomocniczką ds. równego traktowania (sic!) złożył taką deklarację, odrzuciwszy przedtem projekt ustawy o edukacji seksualnej, jako – zapewne – niezgodny z nauką Jana Pawła II. Zastanawiam się teraz, czy ministrowie od równości, edukacji, sprawiedliwości i kultury zamierzają rzeczywiście kontynuować dzieło Jana Pawła II, czy też głosowali za czołobitną uchwałą z innych powodów: serwilizmu partyjnego, hipokryzji, braku odwagi potrzebnej w dzisiejszej Polsce do przeciwstawienia się religijnemu konformizmowi. Każdy z tych motywów wydaje mi się dyskwalifikujący politycznie.
A swoją drogą, wbrew Hołowni, jestem przekonana, że Jan Paweł II nie przesiadł się do klasy biznes w dniu kanonizacji. On w niej siedział od dawna.