Biskup: Partie powinny dbać, by nie było takich kompromitacji jak dzisiaj

Biskup: Partie powinny dbać, by nie było takich kompromitacji jak dzisiaj

Dodano:   /  Zmieniono: 
Parlament Europejski w Strasburgu, fot. sxc.hu Źródło: FreeImages.com
- Każda partia powinna zadbać o to, by takich kompromitacji jak mieliśmy dzisiaj nie było. Ryzyko zawsze istnieje, bo to nie są politycy. Zawsze jednak można się tłumaczyć, że się nie znam, ale się nauczę. Na razie wydaje się, że zyski z wciągania na listy celebrytów są większe niż straty - powiedział w rozmowie z Wprost politolog, dr Bartłomiej Biskup.
Joanna Apelska: Jaki jest sens wystawiania kandydatów-celebrytów, którzy nie zawsze mają pojęcie o polityce?

Dr Bartłomiej Biskup: Sens jest duży. W wyborach do Parlamentu Europejskiego liczy się ile pojedynczych głosów się uzyska. Motywacje nie są istotne. Chodzi o to, by wystawić osoby znane. Wystawia się znanych polityków i celebrytów. Długofalowego sensu tu nie ma. Krótkofalowo partie mogą jednak uzyskać jak największą ilość mandatów. Nawet jeśli ci celebryci nie są w okręgach "biorących" i nie wejdą do PE, to potencjalnie przyciągną i tak więcej osób, niż osoba nieznana.

Czy partie nie powinny jednak obawiać się tego, że kandydaci-celebryci mogą łatwo się skompromitować. Czy to nie przyniesie większej szkody niż pożytku?

Taka obawa oczywiście istnieje, ale partie to kalkulują. Ten długofalowy sens jest tak naprawdę bezsensem. W większości przypadków okazuje się, że takie postacie albo nie mają czasu albo tego nie czują. Każda partia powinna zadbać o to, by takich kompromitacji jak mieliśmy dzisiaj nie było. Ryzyko zawsze istnieje, bo to nie są politycy. Zawsze jednak można się tłumaczyć, że się nie znam, ale się nauczę. To jest kwestia tego, jak kandydaci się tłumaczą. Czy brną w swój błąd czy przyznają się do niego. Na razie wydaje się, że zyski z wciągania na listy celebrytów są większe niż straty. Zobaczymy to po wynikach wyborów.

Jaka jest szansa, że ci celebryci rzeczywiście dostaną się do PE?

To zależy od partii, okręgu i miejsca na liście. Każdy przypadek trzeba rozważać indywidualnie. Czasami celebryci wystawieni są w okręgach, w których partia i tak nie weźmie mandatu. Są jednak przypadku, że i z drugiego czy dziesiątego miejsca jest szansa na wejście do PE. Rozpatrując poszczególne przypadki można przypuszczać, że z PO szanse na dostanie się do Europarlamentu ma Otylia Jędrzejczak. Szacowałbym je na 40 proc. Jeśli Solidarna Polska będzie miała mandaty to uważam, że Tomasz Adamek dostanie się do Parlamentu Europejskiego. Z SLD przy dobrych wiatrach może dostać się Weronika Marczuk.

Szacuje się, że frekwencja wyborcza nie przekroczy 30 proc. Dla jakich partii taka sytuacja byłaby korzystna?

W mojej ocenie wyniesie ona 20 proc. Niska frekwencja będzie korzystna dla dużych partii z twardym elektoratem - czyli PiS-u czy PSL-u. Będzie to dobra sytuacja także dla małych partii. Dzięki temu przy małej ilości głosów będzie można wejść do PE i zdobyć mandaty. Dla tych, którzy są na granicy progu wyborczego - Polski Razem, Twojego Ruchu, Ruchu Narodowego czy Kongresu Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego dużo korzystniejsza jest niska frekwencja. Przy wyższej frekwencji rosną szanse Platformy Obywatelskiej.

Politycy często powtarzają, że wybory do Parlamentu Europejskiego będą przedbiegiem dla wszystkich partii i pokażą, kto ma najwyższe poparcie. W pana ocenie te wyniki będą wymierne jeśli frekwencja będzie niska?

Nie. Już w tej chwili sondaże można włożyć sobie między bajki. One bazują na zbyt wysokiej frekwencji. Te wybory nie będą miały przełożenia na kolejne głosowania. Wszyscy, którzy przekroczą próg wyborczy będą chwalić się wysokim poparciem. Większe partie będą cieszyć się, że przegoniły przeciwników o punkt procentowy. Jakiś efekt propagandowy to będzie miało, ale nie można z tego wyciągnąć wniosku na przyszłe wybory. Ta niska frekwencja sprawi, że będziemy mogli jedynie ocenić, w jakich regionach mamy procentowo najtwardsze elektoraty.