Pierwsze oszustwo, czyli imitowanie Zachodu
Po 1989 r. wmawiano ludziom, że skoro obaliliśmy komunizm i zaprowadziliśmy ład polityczny podobny do tego, jaki istnieje w Niemczech, Francji czy Szwecji, to już tylko mały krok dzieli nas od tego, byśmy równie szybko osiągnęli taki sam jak tamte kraje poziom dobrobytu. Na nic zdały się ostrzeżenia, że kraje te znajdują się na równi pochyłej, co potwierdza dzisiejsza sytuacja gospodarcza Niemiec. Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, podczas swojej wizyty w Polsce radził, abyśmy nie wzorowali się na obecnej polityce państw najwyżej rozwiniętych, lecz raczej na tej, jaką stosują państwa najszybciej się rozwijające. Tę politykę kraje najlepiej rozwinięte stosowały wówczas, gdy znajdowały się na takim etapie rozwoju jak teraz Polska. Alvin Rabushka, współautor pomysłu podatku liniowego, podkreślał, że imitując model rozwinięty w Europie Zachodniej, popełnimy wielki błąd - polscy przedsiębiorcy zostaną obciążeni wysokimi podatkami i objęci rządowymi regulacjami, które hamują wzrost gospodarczy Europy Zachodniej. W efekcie sektor prywatny zamiast rozkwitać będzie walczył o życie. Nie ma żadnej trzeciej drogi do dobrobytu, o której mówili m.in. Tadeusz Mazowiecki, Jan Olszewski, Waldemar Pawlak czy Grzegorz Kołodko. Jest tylko jedna droga: nie usłana różami, lecz znaczona ciężką pracą i wyrzeczeniami. Zamiast więc obiecywać gruszki na wierzbie, trzeba raczej obiecać - idąc w ślady Churchilla - krew, pot i łzy. Może krew nie będzie potrzebna, ale pot i łzy na pewno. Przestańmy się oszukiwać i powiedzmy sobie jasno: jesteśmy biednym krajem, nie stać nas na taki poziom opieki socjalnej jak w Niemczech. Zresztą Niemców też nie stać - żyli ponad stan i dlatego teraz mają kłopoty. Musimy powiedzieć sobie wprost: jeśli chcemy zacząć zmniejszać dystans dzielący nas od państw zachodnich, nie możemy stosować takich samych rozwiązań jak one. My musimy się rozwijać szybciej niż kraje Zachodu, w przeciwnym wypadku nigdy ich nie dogonimy, a różnice będą się pogłębiały. Zamiast dbać o mityczną, ale nieosiągalną sprawiedliwość, musimy zadbać o efektywność.
Drugie oszustwo, czyli państwo opiekuńcze
Od początku istnienia III RP nie potrafiono zerwać z największym kłamstwem PRL - że państwo i samorząd są od tego, aby nieść obywatelom pomoc. Zapomniano albo wręcz nie chciano pamiętać o mądrych słowach Thomasa Jeffersona, że Pan Bóg pomaga tym, którzy potrafią pomóc sobie sami. Opowiadano zaś o tym, jak państwo ma pomagać najuboższym i potrzebującym, i że jest to jego powinność. Założono, niestety, że wszyscy działacze państwowi i samorządowi poświęcą się działalności publicznej, a nie prywacie. Jak pokazuje dzisiejsza rzeczywistość, było to założenie błędne. A ci, którzy już wtedy usiłowali protestować, zostali uznani za ortodoksów. Nie uwłaszczono obywateli tylko gminy, czyli tak naprawdę - urzędników. Stworzono wielotysięczną armię radnych różnego szczebla, którzy mieli pomagać ludziom, a stali się ich utrapieniem. Pozwolono samorządom prowadzić działalność gospodarczą, tworząc dla wielu biurokratów wymarzone miejsce demonstrowania ich władzy i upokarzania petentów, a dla oszustów - przyczółki do nielegalnego bogacenia się. Najzabawniejsze jest to, że tę rzeszę pasożytów sami sobie wybraliśmy. Wybierano bowiem raczej tych, którzy obiecywali Bóg wie co, tylko nie ciężką pracę. Musimy więc przeprowadzić w końcu reprywatyzację i odebrać gminom majątek, który po II wojnie światowej został skradziony konkretnym właścicielom. Obecnie uwłaszczone na kradzionym gminy niczym nie różnią się od paserów. Mówiąc wprost: trzeba dokończyć prywatyzację, żeby jak największy majątek miał swojego właściciela, bo ten sam siebie nie będzie przecież okradał. Trzeba pozbawić urzędników prawa wydawania uznaniowych decyzji, a przede wszystkim ograniczyć ich liczbę, gdyż w ostatnich latach rozmnożyli się niczym króliki w australijskim buszu.
Trzecie oszustwo, czyli przedsiębiorczość reglamentowana
Ledwie weszła w życie tak zwana ustawa Rakowskiego i Wilczka o działalności gospodarczej, dzięki której drobni przedsiębiorcy stworzyli dziesiątki tysięcy nowych miejsc pracy, a już uznano ją za zbyt liberalną. Ustawa ta stworzyła podobno nomenklaturze możliwość uwłaszczenia się i prowadzenia nielegalnej działalności gospodarczej, dlatego trzeba było odejść od jej liberalnych postanowień. Zamiast usprawnić kontrolę następczą - ścigać tych, którzy uwłaszczali się i działali nielegalnie - polikwidowano wydziały przestępczości gospodarczej w policji, które mogły przeprowadzać taką kontrolę, a przy okazji (a może był to cel najważniejszy) zlikwidowano po prostu wolność prowadzenia działalności gospodarczej. To mniej więcej tak samo, jakby pozostawiono cenzurę prewencyjną - no bo przecież niektórzy mogą pisać nieprawdę. Wylano zatem dziecko z kąpielą. Nomenklatura uwłaszcza się oczywiście nadal, a ofiarą nowego systemu zostali uczciwi drobni przedsiębiorcy, zdani na łaskę i niełaskę urzędników wydających niezliczone koncesje i zezwolenia. A afery, które wybuchają od lat, a w roku 2003 już niemalże każdego dnia, pokazują, że urzędnicy wydający koncesje, składający zamówienia czy choćby wpisujący leki na różne listy uwielbiają pieniążki jak posłanka Beger owies (czy jakoś podobnie). Powiedzmy sobie wprost: należy przywrócić wolność gospodarczą i pozwolić przedsiębiorcom na nieskrępowane prowadzenie działalności, czyli przestać oszukiwać, że to urzędnicy są mądrzejsi i uczciwsi od przedsiębiorców, bo nie są. Proporcje mądrych i głupich, uczciwych i nieuczciwych w każdej populacji są podobne. Jest ich tylu wśród przedsiębiorców, ilu wśród urzędników.
Czwarte oszustwo, czyli podatkowa dżungla
Od początku istnienia III RP wmawia się wyborcom, że system podatkowy musi być skomplikowany, że progresja podatkowa służy sprawiedliwości społecznej, że system ulg i zwolnień stymuluje pożądane zachowania podatników, a podatki wcale nie są w Polsce wysokie, bo gdzie indziej są jeszcze wyższe. System podatkowy wcale nie musi być tak skomplikowany jak jest, a progresja podatkowa stanowi karę za wydajną pracę, i to wcale nie dla najbogatszych, ale dla klasy średniej. Ulgi podatkowe służą głównie oszukiwaniu fiskusa i są absolutnie nieefektywne. W 1994 r. odliczenia na cele mieszkaniowe wyniosły 4,93 mld zł, zaś w roku 1996 - 11,82 mld zł. W roku 1996 wartość podatku zmniejszyła się z tego tytułu o 4,4 mld zł, a liczba korzystających z odliczeń sięgnęła 5,8 mln podatników! Tymczasem liczba wybudowanych mieszkań w okresie obowiązywania ulgi systematycznie i dramatycznie spadała - w 1994 r. oddano do użytku 76 tys. mieszkań, zaś w roku 1996 już tylko 62 tys. Wzrostowi odliczeń na cele mieszkaniowe o 140 proc. towarzyszył więc spadek liczby oddawanych mieszkań o 18,5 proc.! Biorąc pod uwagę wzrost liczby oddawanych mieszkań w roku 1998, kiedy ulgi mieszkaniowe zostały znacząco zredukowane, można sformułować paradoksalne twierdzenie, że liczba mieszkań oddawanych do użytku jest odwrotnie proporcjonalna do wykorzystywanych ulg podatkowych. Co ciekawe, w tym samym czasie, gdy malała liczba oddawanych mieszkań, rosły ich ceny, zyski przedsiębiorstw budowlanych, sprzedawców materiałów budowlanych i developerów. O ulgach dla tak zwanych zakładów pracy chronionej już nawet nie ma co wspominać. Powiedzmy sobie wprost: musimy zlikwidować podatki dochodowe od firm i zastąpić je prostym podatkiem przemysłowym oraz wprowadzić liniowy podatek od wynagrodzeń osobistych, które opodatkowane zostaną bezpośrednio u źródła, co wyeliminuje możliwość oszukiwania fiskusa przez Kowalskiego. Musimy przestać oszukiwać, że progresja i ulgi służą czemuś innemu niż w rzeczywistości, czyli łapaniu ryb w mętnej wodzie.
Piąte oszustwo, czyli raj dla emerytów i rencistów
Musimy powiedzieć sobie jasno - nie ma żadnej składki na ubezpieczenie emerytalne. Jest ordynarny podatek, z którego państwo finansuje swoje aktualne wydatki. Udział wydatków na świadczenia emerytalno-rentowe w PKB przekracza 15 proc. Tak wysokie obciążenia budżetowe, zamiast gwarantować spokój społeczny, prowadzą do ciągłego niepokoju. Emeryci będący beneficjantami transferów budżetowych głosują za ich utrzymaniem i programami oznaczającymi wysokie opodatkowanie lepiej zarabiającej mniejszości w wieku produkcyjnym. Mimo tak znaczącej skali redystrybucji na rzecz starszej generacji emerytom powodzi się nie najlepiej, choć ich świadczenia utrzymują się na relatywnie wysokim poziomie - około 70 proc. przeciętnej płacy. Pracująca młodzież jest przekonana o niesprawiedliwości istniejącego systemu i skłonna jest uciekać przed coraz wyższym opodatkowaniem do szarej strefy. Tymczasem wysokość emerytur zależy od liczby pracujących, a tych jest coraz mniej. Poza tym powszechny i trwały jest spadek przyrostu naturalnego. W przyszłości zjawisko to będzie obejmować nie tylko kraje rozwinięte, ale również te, które do rozwoju dopiero aspirują. Obok tego obserwujemy wydłużanie się ludzkiego życia. Tym samym będzie wzrastać bezwzględna liczba osób w podeszłym wieku, a przy niskim przyroście naturalnym coraz wyższy będzie także ich odsetek w społeczeństwie. Wkrótce będziemy się musieli zmierzyć z problemem wkraczania w wiek emerytalny pokolenia powojennego wyżu demograficznego. Generacja przełomu lat 40. i 50. składa się z roczników liczących 800 tys. osób. Obecnie rodzi się tylko 400 tys. dzieci rocznie. W roku 2030 w wieku emerytalnym będzie 9,1 mln osób wobec 5,5 mln w roku bieżącym. Liczba osób w wieku produkcyjnym zmniejszy się tymczasem do 22 mln. Stosunek liczby osób w wieku emerytalnym do tych w wieku produkcyjnym wzrośnie z dzisiejszego 0,24 do 0,41 w 2030 r., czyli aż o 70 proc. Nie można więc oszukiwać emerytów, że może być lepiej. Może być tylko gorzej i będzie. Powiedzmy emerytom prawdę: każdy, kto dziś obiecuje cokolwiek, będzie musiał rozbić skarbonkę waszych wnuków, żeby dotrzymać obietnicy. Nie ma innej możliwości. Czy aby na pewno tego chcecie? Żeby tego uniknąć, wiek emerytalny trzeba podnieść, a świadczenia emerytalne spłaszczyć - to może być jedynie zasiłek, bo żadnego prawdziwego ubezpieczenia nigdy nie było. Można stosować jedynie waloryzację inflacyjną emerytur i nie wolno mamić podwyżkami świadczeń.
Szóste oszustwo, czyli proporcjonalny system wyborczy Oszustwom ekonomicznym towarzyszyło wielkie oszustwo polityczne: że potrzebujemy proporcjonalnej ordynacji wyborczej i 460 posłów, nie mówiąc już o stu senatorach, bo tylko taki system zapewni odpowiednią reprezentację społeczeństwa w parlamencie i efektywność jego prac. Tymczasem proporcjonalna ordynacja wyborcza umacniała jedynie partyjnych bossów, którzy decydowali de facto, kto zasiądzie w sejmowych ławach. Z tych posłów, którzy się już do parlamentu dostali, aktywnych jest może stu, reszta zaś służy za maszynkę do głosowania (czasem nawet do głosowania na cztery ręce) i koncentruje się na załatwianiu swoich pokątnych interesów. Tak zwana izba wyższa, czyli Senat, nie służy nikomu do niczego. Jeśli ci sami ludzie mają bierne i czynne prawo wyborcze do Sejmu, szczególna rola Senatu jest iluzją. Dlatego nadszedł czas, by powiedzieć sobie wprost: potrzeba nam wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych, potrzeba najwyżej 220 posłów i może 50 senatorów. Wybory do Senatu powinny być cenzusowe: bierne prawo wyborcze powyżej 30. roku życia, czynne prawo wyborcze - powyżej 40. roku życia plus wyższe wykształcenie prawnicze, ekonomiczne lub z zarządzania. Jeśli tego nie wprowadzimy, Senat trzeba zlikwidować. Polska ma wybór: może nadal tkwić w systemie kłamstwa i oszustwa, ale obywatele muszą wiedzieć, że to oznacza biedę, korupcję, cywilizacyjne zapó?nienie, a w nieodległej perspektywie - krach. Budować państwo i gospodarkę na kłamstwie to tak, jak budować zamek na ruchomym piasku - najbardziej efektowna i uwodzicielska jest faza projektu, najbardziej realne i frustrujące ruiny po zawaleniu się takiego zamku, o ile w ogóle da się taką budowlę kiedykolwiek ukończyć.
Robert Gwiazdowski