Środowe przedpołudnie. Kolegium redakcyjne, omówienie tematów i podział zadań. Praca wre, to środek tygodnia, więc początek finiszu prac nad kolejnym numerem. Numerem wyjątkowym, bo ukazującym się w atmosferze burzy po naszym artykule „Zamach stanu”. Wszystko przebiega normalnie. Do czasu.
Godzina 13. ABW wchodzi po raz pierwszy
Telefonuje recepcjonistka, że ABW przyszło do Sylwestra Latkowskiego. W gabinecie naczelnego pojawiają się trzy osoby z walizkami. – Podejrzewaliśmy, że nagrywają spotkanie ukrytymi kamerami i zagłuszają akcję – tłumaczy szef działu Śledczego Michał Majewski. To właśnie on informuje na Twitterze, co się dzieje w redakcji. Pisze: „Weszło trzech panów z ABW. Żądają wydania nośników”. W redakcji niemal natychmiast rozdzwaniają się telefony od dziennikarzy z innych mediów. – Czy to prawda? – pytają z niedowierzaniem.
Tymczasem funkcjonariusze zabierają się do pracy. Proszą o wezwanie do gabinetu wszystkich dziennikarzy, którzy brali udział w przygotowaniu tekstu dotyczącego afery podsłuchowej. Żądają też wydania wszystkich nośników zawierających treści rozmów prowadzonych podczas spotkań gości w restauracji Sowa & Przyjaciele oraz w restauracji Amber Room w Pałacyku Sobańskich. Chodzi o wszystkie nagrania, nie tylko o rozmowy ujawnione przez „Wprost”. – Akcją kierował kapitan Czechowicz. Był buńczuczny. Zagroził, że jeśli nie wydamy materiałów, wrócą z nakazem przeszukania. Odebrałem to jako presję i groźbę – opowiada Majewski.
Sylwester Latkowski tłumaczy funkcjonariuszom, że działania ABW są zastraszaniem redakcji i uniemożliwiają dalszą pracę nad wydaniem gazety. Agenci odpowiadają, że nie ma mowy o zastraszaniu. – Przyszliśmy do redakcji w cywilnych ubraniach i bez broni – tłumaczą. Pokazują pismo z „żądaniem dobrowolnego wydania” nagrań. Jedno z nazwisk dziennikarzy jest przepisane z błędem. W dokumencie widnieje nazwisko Bartłomieja Sienkiewicza jako tego, który złożył wniosek o ściganie.
Wymiana zdań trwa. Latkowski zwraca uwagę, że ABW podlega ministrowi spraw wewnętrznych, który jest jednym z bohaterów afery. Ci zapewniają jednak, że ich formacja podlega szefowi rządu. Około godziny 14 wszyscy obecni w gabinecie dziennikarze – autorzy tekstu – solidarnie odmawiają wydania nagrań. Redaktor naczelny wychodzi do pozostałych pracowników. – Wracajcie do pracy. Mogli to inaczej zrobić. Wcześniej w podobnych sytuacjach byłem po prostu wzywany do prokuratury czy ABW. Teraz musieli przysłać trzech panów do redakcji – komentuje.
Ale przed budynkiem są już wszystkie stacje telewizyjne. Na specjalnym briefingu Latkowski mówi, że odmówił wydania śledczym jakichkolwiek materiałów. – Musimy chronić źródło informacji – tłumaczy, dodając, że działania ABW dezorganizują pracę redakcji. – Poprosiłem, aby ta czynność odbyła się w prokuraturze, odmówiono mi – ujawnia. – Media i dziennikarze nie są od chronienia rządzących. My mamy działać na rzecz państwa – kończy wypowiedź.
Tymczasem poszczególni autorzy tekstu są wzywani na rozmowę z oficerami ABW. Uczestniczą w nich prawnicy „Wprost”. – Funkcjonariusze ABW przeszli do sali konferencyjnej, rozkładając na stole protokoły. W pewnym momencie kapitan Czechowicz odebrał telefon. Zaczął tłumaczyć rozmówcy, że on i jego koledzy już kończą czynności, że nie są od przeszukania redakcji, mieli tylko dostarczyć postanowienie i odebrać nośniki. Redakcja jest duża, jest wiele komputerów, w dodatku na dole stoją media. Na końcu pada do słuchawki: „Potrzebujemy wsparcia, nie mamy sprzętu, nawet rękawiczek” – relacjonuje Cezary Bielakowski, dziennikarz śledczy „Wprost”. Dziennikarze ponownie odmawiają wydania nagrań i podpisują dokumenty poświadczające odmowę. Funkcjonariusze opuszczają redakcję.
Godzina 17.30. ABW wchodzi po raz drugi
W redakcji ponownie pojawia się trzech agentów ABW. Tym razem jednak w towarzystwie prokuratora Józefa Gacka i drugiego prokuratora, z którego twarzy praktycznie nie schodzi ironiczny uśmiech. W tym czasie dziennikarze „Wprost” informują o sytuacji na Twitterze oraz na stronie internetowej tygodnika. Na bieżąco aktualizują wydarzenia w redakcji oraz dokumentują to, co robi ABW. Wywiązuje się dyskusja. W redakcji są już bowiem pierwsi dziennikarze, którzy czekali pod budynkiem od momentu pierwszego wejścia ABW do „Wprost”. Dziennikarz „Do Rzeczy” Cezary Gmyz na Twitterze wzywa przedstawicieli mediów do obrony „Wprost”: „Kto żyw z dziennikarzy powinien teraz jechać do Redakcji Wprost. TO NIEBOTYCZNE NARUSZENIE WOLNOŚCI PRASY” – pisze.
Jeden z dziennikarzy pyta Gacka, czy kolejna wizyta służb w redakcji jest konieczna. Prokurator odpowiada: „Nie zostały nam przekazane materiały, o które prosiliśmy, w związku z tym czekamy na kolejne czynności”. Twierdzi, że nie zakłóca pracy redakcji. – Czy ta wizyta to przyniesienie pączków? Dlaczego, tak jak zawsze, nie zadzwonił pan do redaktora naczelnego, by wykonać czynności w prokuraturze? – pyta Latkowski. I dodaje, że jeszcze nigdy funkcjonariusze ABW nie przekroczyli progu redakcji. – Pokazujecie, że macie gdzieś standardy. Czy pan wie, że artykuł 5. ustawy mówi, że dziennikarz ma obowiązek zachowania tajemnicy danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze? Czyli tak samo nośników! Czy pan to zna? – dopytuje.
Około godziny 18 pod redakcję zjeżdżają kolejni dziennikarze. Są relacje na żywo i specjalne wydania programów w największych stacjach informacyjnych. Pod drzwiami gabinetu redaktora naczelnego roi się już od kamer, aparatów i mikrofonów. Co chwila błyskają flesze. Niespodziewanie pojawiają się też politycy, między innymi Przemysław Wipler, Artur Dębski, Piotr Ikonowicz i Piotr Guział. Prokurator Gacek informuje redaktora naczelnego „Wprost”, że redakcja ma być przeszukiwana. Ostrzega, że jeśli Latkowski nie wyda nośników, ABW odbierze mu osobistego laptopa. Latkowski wychodzi z gabinetu i informuje o tym dziennikarzy. Z rozmów funkcjonariuszy ABW wynika, że przeszukanie się nie zacznie, dopóki w redakcji będą jeszcze dziennikarze. Latkowski w obecności pełnomocnika „Wprost” mec. Jacka Kondrackiego prowadzi negocjacje z prokuratorem Gackiem, aby nie dopuścić do wkroczenia ABW do pozostałych pomieszczeń redakcyjnych. Umówią się, że przyjedzie w sobotę do prokuratury i przekaże jej materiały. Wcześniej jednak musi sprawdzić, że przekazanie plików nie ujawni źródeł. – To zostało wynegocjowane – mówi Michał Majewski, który był świadkiem części rozmów prokuratorów i funkcjonariuszy ABW z Latkowskim. Prokurator początkowo się na to zgadza. Po chwili jednak przeprowadza z kimś konsultację telefoniczną. Stwierdza, że ABW musi jednak już dziś zająć znajdujące się w redakcji nośniki.
III faza operacji. Ośmiu agentów ABW i 4 prokuratorów
O godzinie 19.50 w redakcji pojawia się ośmiu techników ABW. Wchodzą ze sprzętem do „Wprost”. – Szybko wyłapaliśmy, że redakcja jest obstawiona tajniakami w samochodach, w škodach z przyciemnianymi szybami. Była nawet mazda, mała, sportowa, w której siedziało dwóch mężczyzn. Według mnie to także był samochód ABW – zauważa Bielakowski. Około godziny 20 atmosfera w redakcji gęstnieje. – Prokuratorzy i ABW zaczęli wprowadzać w życie wariant siłowy. W niewielkim gabinecie naczelnego było już kilkanaście osób. Rosła irytacja. Funkcjonariusze stali, kompletnie nieprzygotowani do swojej pracy. Uznaliśmy, że chodzi o paraliż redakcji, wyjście i wejście każdej osoby do pomieszczenia musiało być protokołowane. To niezwykle wydłużało procedurę – relacjonuje Majewski. – Trwało oczekiwanie na kolejnego specjalistę, bo okazało się, że obecni na miejscu technicy nie radzą sobie z laptopem Sylwestra, macbookiem – dodaje Majewski. Co ciekawe, funkcjonariuszom trzeba było tłumaczyć, że Latkowski nie pracuje na komputerze stacjonarnym, a na laptopie, do którego podłączony jest monitor. – Sylwester w końcu zapytał, dlaczego interesują się komputerem, a nie np. pendrive'em, który leżał obok. Funkcjonariuszka wzięła pendrive’a i zaczęła kopiować treści. Wtedy Sylwester powiedział, że chce to obserwować – mówi Majewski. – Nie miałem gwarancji, że jest robiona bezpieczna kopia, a ABW nie duplikuje zawartości dysku na swój komputer – dodaje Latkowski. Mniej więcej od 21 po redakcji chodziło już kilku umundurowanych policjantów. Zachowywali się dość spokojnie. Zapewnili, że nie będą używać siły. – Ale w naszej obecności agenci wezwali dodatkowe posiłki policyjne, aby obstawiły redakcję – mówi Majewski.
W tym samym czasie agenci ABW naciskali na to, by wydać im nośniki z nagraniami. – Uznaliśmy, że to przekroczenie uprawnień. Poprosiliśmy funkcjonariusza, że chcemy złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Policjant, który zabezpieczał akcję, nie chciał go jednak przyjąć. Zadzwoniłem więc pod numer 112 i zostałem przełączony do Komendy Stołecznej Policji. Odebrał policjant, który powiedział: „I tak jest u was dużo naszych ludzi. Więcej już nie przyślę” – ujawnia Majewski. O godzinie 21.10 w innej części redakcji młodszy inspektor Piotr Rączkowski, zastępca komendanta rejonowego policji Warszawa III ds. kryminalnych, legitymuje się przed dziennikarzami. Tłumaczy, że zadaniem policji jest pilnowanie, by „nikomu nic się nie stało”. Dochodzi prokurator Gacek, który stwierdza, że policja ma umożliwić prokuraturze czynności – „przeszukanie w poszczególnych pomieszczeniach”.
Marcin Dzierżanowski, zastępca redaktora naczelnego „Wprost”, pyta prok. Gacka, czy ten zdaje sobie sprawę z faktu, że w redakcji mogą znajdować się także materiały dotyczące innych śledztw dziennikarskich. Gacek idzie w zaparte. Prosi Dzierżanowskiego, by ten wskazał miejsce pracy Agnieszki Burzyńskiej. Dzierżanowski odmawia. Nieugięty Gacek odczytuje z listy kolejne nazwiska dziennikarzy, autorów tekstu dotyczącego afery taśmowej. – Chcemy ustalić osoby i miejsca ich pracy – brnie Gacek. Wicenaczelny znów odmawia. 21.17. Gacek przechodzi do newsroomu i po raz drugi zaczyna odczytywać nazwiska dziennikarzy. – Czy jest pan redaktor Cezary Bielakowski? Jest pan redaktor Piotr Nisztor, jak widzę. Panie redaktorze, czy może pan wskazać swoje miejsce pracy? – dziennikarze milczą. Gacek czyta dalej: – Czy jest na sali pan Grzegorz Sadowski, pani redaktor Joanna Apelska… Nikt nie reaguje. Po 22 wicenaczelny Marcin Dzierżanowski próbuje się skontaktować z Andrzejem Seremetem. Nie może się do niego dodzwonić, wysyła więc SMS: „Chcę powiadomić Pana, że w naszym przekonaniu na terenie redakcji dochodzi do przekroczenia uprawnień funkcjonariuszy ABW i prokuratury, polegających na tym, że funkcjonariusze chcą mieć dostęp do materiałów dziennikarzy, w których mogą się znajdować informacje dotyczące wielu śledztw dziennikarskich. Przejęcie materiałów może stanowić naruszenie tajemnicy dziennikarskiej”. Nie wiadomo, czy prokurator otrzymuje wiadomość, w każdym razie odpowiedź nie nadchodzi.
Godzina 22.52
Dziennikarze pytają jednego z policjantów, po co mu broń. Po chwili wkracza młodszy inspektor Piotr Rączkowski, który zabiera swoich ludzi na korytarz. Umundurowanych policjantów prosi o zdjęcie odblaskowych kamizelek, zabiera im też pałki. Najwyraźniej policja nie chce być utożsamiana z akcją prokuratury i ABW. Przed 23 w redakcji pojawia się kolejny prokurator – Hubert Podolak. Ma obstawę policji. Zapewnia, że prokurator generalny wie o jego działaniach. Próbuje wejść do redakcji, jednak dziennikarze go nie wpuszczają.
W tym czasie w gabinecie Latkowskiego rozpoczyna się próba sił. – Jeden z prokuratorów wydał dyspozycję agentce ABW, aby zabrała Sylwestrowi laptopa. Ona zapytała ze zdziwieniem, jak ma to zrobić. W końcu prokurator Gacek wydał dyspozycję dwóm panom z ABW, aby odebrali siłą Sylwestrowi laptopa – opowiada Majewski. W gabinecie przy oknie stoją: prezes wydawnictwa Michał Lisiecki, Latkowski i Majewski. – Odsłoniłem rolety, bo widziałem, że na zewnątrz są ludzie z kamerami. Chciałem, aby ten moment został zarejestrowany – relacjonuje Majewski. Funkcjonariusze rzucają się na naczelnego, próbują wyrwać mu komputer. Powalają go na fotel w gabinecie, wykręcają mu ręce i palce. – Podbiegłem do drzwi i razem z Michałem Lisieckim otworzyliśmy je. Wtedy tłum dziennikarzy dosłownie wlał się do gabinetu, przy okazji wyłamując drzwi. Agenci wciąż próbowali wyrywać Sylwestrowi laptopa, co widać na zdjęciach i nagraniach.
Dziennikarze skandowali: „Wycofajcie się”. Pod wpływem tłumu dziennikarzy agenci przestają wyrywać laptopa. Dziennikarze proszą, by się wylegitymowali, przedstawili. Filmują ich twarze. Zarówno agenci, jak i prokuratorzy są w defensywie. Powoli się wycofują, ktoś krzyczy: „Do swidania”. – W pewnym momencie w gabinecie były już dziesiątki osób, mało nie doszło tam do tragedii. Pytałem funkcjonariuszy, czy o tę tragifarsę im chodziło – mówi Majewski. Dziennikarze nagrywają akcję. Skandują: „Wolne media, wolne media”. Tuż przed 23.15 funkcjonariusze ABW oraz prokurator Gacek opuszczają redakcję. Któryś z funkcjonariuszy zostawia teczkę, w której są przedmioty służące do zabezpieczania miejsc przestępstw. O godz. 23.15 Sylwester Latkowski wychodzi do tłumu dziennikarzy. – Jeżeli prokurator generalny Seremet nie zatrzyma tych działań, to oni tu wrócą. Zdemolowali redakcję, odebrali nam jeden dzień pracy nad śledztwem dotyczącym tzw. afery podsłuchowej – mówi.
„Wprost”. Ktoś krzyczy do nich: „Do swidania!”
Dziękuje też dziennikarzom, którzy na żywo relacjonowali najście ABW na redakcję. Podkreśla, że to oni uratowali redakcję. – Nie upolityczniamy sprawy, tu chodzi o istotę mediów, każdego dziennikarza. Bronimy tajemnicy dziennikarskiej – podkreśla.
Post scriptum
Piątek, 20 czerwca, godz. 14. Minister Marek Biernacki zwołuje konferencję prasową. Ostro krytykuje akcję ABW i prokuratury w redakcji „Wprost”: Sytuacja była wyjątkowo bulwersująca. Cała akcja wyglądała jak interwencja straży miejskiej. To, co wydarzyło się w redakcji „Wprost”, nie powinno mieć miejsca. Całe szczęście, że nie doszło do tego wydania laptopa!
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.