Do sukcesów koalicji SLD-UP zaliczył umocnienie międzynarodowego prestiżu Polski, a więc ugruntowanie naszej pozycji w NATO, bardzo dobre stosunki z USA i z sukcesem zakończone negocjacje z Unią Europejską. To ludzie lewicy doprowadzili je do końca - podkreślił. Byli co prawda kolejną zmianą w sztafecie, ale "wszyscy wiedzą, że najlepszych zawodników wystawia się na samym końcu".
Po stronie minusów wymienił niektóre posunięcia w budowie dróg i autostrad i w rozwoju infrastruktury, a także niewykorzystanie szansy w sprawnym przeprowadzeniu reformy zdrowia.
"Nie zawsze podejmowane były uzasadnione decyzje kadrowe. Także i ja mam w tym swój udział. (...) Za to wszystko w różny sposób wielu z nas ponosi odpowiedzialność" - powiedział Miller, jednocześnie dodając, że jego odpowiedzialność jest największa. "Proszę ją ocenić. Proszę ją zważyć i proszę wydać sprawiedliwy wyrok" - zwrócił się do delegatów.
Takiego postępowania nie można kontynuować. "I nie można nazwać inaczej, jak kanibalizacją własnych osiągnięć - jednego dnia mieliśmy sukces, ale drugiego zwyczajnie go przejadaliśmy". To się musi skończyć "jeżeli chcemy odzyskać zaufanie społeczne i skutecznie rozwiązywać polskie problemy". Miller sprzeciwił się jednak opinii, że "afery to specjalność SLD. Korupcja nie ma barwy politycznej" - przekonywał.
Oznajmił, że najważniejszym celem partii i rządu jest sprawna gospodarka.
"Kongres SLD jest dobrym miejscem, aby powiedzieć głośno i wyraźnie: SLD stoi po stronie gospodarki i przedsiębiorstw". A jeśli tak, to celem polityki jest wzrost gospodarczy, przedsiębiorczość i zatrudnienie.
"Mamy trzy główne cele. Po pierwsze - wzrost gospodarczy, bo im większy dochód narodowy, tym więcej do podziału. Po drugie - wzrost gospodarczy, bo im większy i trwalszy wzrost, tym mniejsze bezrobocie, a im mniejsze bezrobocie, tym więcej sprawiedliwości. Po trzecie - wzrost gospodarczy, bo im jest on większy (...) tym zasobniejsze jest państwo, które lepiej może wypełniać swe powinności. (...) Bez wzrostu gospodarczego sprawiedliwie można dzielić tylko biedę" - powiedział premier.
Mówił, że konieczne jest obniżenie podatków i przypomniał, że organizacje przedsiębiorców postulują wprowadzenie 18-procentowego podatku liniowego od 2004 roku. Ocenił, że to "radykalna, by nie powiedzieć rewolucyjna propozycja. Ale błędem byłoby jej bezwarunkowe odrzucenie". Jeśli okaże się, iż podatek liniowy stwarza szansę na szybszy wzrost, to nie można jej traktować w kategoriach "ideologicznego zabobonu", bo "nieważne jak ten system podatkowy się nazywa i kto go wymyślił".
"Jesteśmy ponad dwa razy biedniejsi od unijnych sąsiadów", ale "nie możemy pozostać ubogim krewnym Europy". "Polska może stać się europejskim centrum wzrostu gospodarczego" - mówił premier.
Według Millera, dla Sojuszu pierwszym wyzwaniem na kolejne cztery lata będzie wprowadzenie z list tej partii kandydatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2004 roku.
Kolejna sprawa to utrzymanie władzy po wyborach parlamentarnych na wiosnę 2005 roku. By tak było SLD powinien utrzymać pozycję lidera w Sejmie i Senacie i osiągnąć wynik wystarczający do utworzenia w parlamencie stabilnej większości. Kolejnym wyzwaniem będą wybory prezydenckie na jesieni 2005 roku i wystawienie w nich kandydata zdolnego do ich wygrania - mówił szef SLD.
Jesienią 2006 roku SLD chce zaś poprawić wynik w wyborach samorządowych, zwłaszcza w wyborach bezpośrednich na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.
Leszek Miller odniósł się też do ustawy o planowaniu rodziny. Trzeba zapewnić pełną jej realizację; środki antykoncepcyjne powinny znaleźć się na liście leków refundowanych, trzeba też zapewnić dostępność badań prenatalnych - powiedział. Podkreślił, że SLD jest zainteresowane jak najszybszym uchwaleniem ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn.
Krytyczną ocenę partii wygłosił jej sekretarz generalny Marek Dyduch. "To normalne, że po wygranych wyborach staliśmy się partią władzy. Nienormalne jest to, że część z nas pomyliła partię władzy z partią +pełnej miski+".
"Dla wielu naszych kolegów walka o stołek i jego utrzymanie stała się głównym motywem i sensem działania". Stąd tyle w szeregach SLD kłótni, wzajemnego oczerniania i nadużyć.
Za dużo w SLD jest osób bezideowych, dla których wartości lewicy nie mają żadnego znaczenia" - grzmiał Dyduch. - W efekcie, SLD jest postrzegany jako partia bezduszna i nadmiernie pragmatyczna.
Sojusz jest "partią milczącą", która nie tylko nie krytykuje, ale i nie dyskutuje o sposobie rozstrzygania spraw najważniejszych na przyszłość. "Brak jej pomysłów i wizji. Brak wizji zabija ideowość członków Sojuszu" - ocenia jego sekretarz generalny.
"Brakuje nam systemu oceny osób pełniących funkcje publiczne. Dlatego pojawia się nepotyzm, kunktatorstwo, partyjniactwo. To odstrasza od SLD wielu młodych ludzi. W naszych szeregach istnieje luka pokoleniowa" - uważa Dyduch. Dlatego najważniejszym zadaniem dla sekretarza generalnego SLD jest obecnie przygotowanie zmiany pokoleniowej Sojuszu.
Zaapelował też, by przystąpić do porządkowania wewnętrznych spraw formacji. Skrytykował brak komunikacji między Rozbrat, klubem parlamentarnym, a rządem. "Nie znamy motywów podejmowanych decyzji, także personalnych, dlatego trudno nam wypełniać skutecznie zadanie naturalnej bazy dla rządu" - powiedział. Szwankuje też dialog między rządem, a parlamentem.
"Jeśli mówimy o uzdrowieniu wewnętrznego klimatu w naszej partii to musi to oznaczać, że w Sojuszu nie ma tematów tabu. A jeśli tak, to polityczna taktyka nie może być kneblem zamykającym otwartą dyskusję na poważne tematy" - mówił Dyduch i nawoływał, by się nie bać prawdy, nawet jeśli miałaby być gorzka. Nie wolno nam poddać się syndromowi +oblężonej twierdzy+ i na pokaz lukrować oraz osłodzić smutną rzeczywistość".
Andrzej Celiński, odpowiedzialny w SLD za sprawy programowe skrytykował dotychczasową działalność rządu, choć tak, jak nie ma sensu szukanie odpowiedzialności za to, co nie wyszło Sojuszowi w "jakichś ciemnych siłach otaczających SLD", tak "nie ma potrzeby zadeptywać dokonań partii i rządu" - mówił.
Przypomniał jednak, że rząd i premier mają najniższe notowania w historii demokratycznych rządów RP po 1989. Należy o tym rozmawiać "szczerze i bez kalkulacji".
Powodem są m.in. obietnice składane w kampanii wyborczej. Sojusz nie musiał stawiać poprzeczki tak wysoko jak stawiał i obiecywać aż tyle, bo "nikt go nie gonił" - zwycięstwo było przesądzone - mówił.
Drugą przyczyną - według Celińskiego - jest styl rządzenia. Czas rządów był czasem na to, by starać się poprawić wszystko, co możliwe - był czasem na ofensywę. "Wydaje mi się, że takiej ofensywy nie było, albo była zbyt słaba" - ocenił.
Skrytykował brak jednoznacznego przywództwa w kwestiach polityki gospodarczej, co - według niego - osłabiło tempo pozyskiwania kapitału, m.in. na budowę dróg, poprawę sytuacji w górnictwie i hutnictwie, i przyczyniło się do utraty szans w przemyśle motoryzacyjnym.
"W suchym doku utkwił flagowy okręt przyspieszenia - autostrady" - powiedział Celiński. "Wiele po staremu" zostało w sprawach opieki zdrowotnej, a polityka zdrowotna nadal czeka na menedżera.
"Nie ma potrzeby obrażać się na media, że opisują rozmaite wstydliwe sprawki niektórych polityków Sojuszu. Eliminować trzeba przyczyny tego zainteresowania". Mają to zapewnić zmiany w statucie - powołanie rzecznika dyscypliny. Jednak musi być też wola używania narzędzi statutowych, bo - jak do tej pory - "trzeba było jej wypatrywać".
Celiński mówił też o przygotowanym swoistym "rachunku sumienia" SLD - zestawie pytań opracowanych na podstawie programu partii. Wyraził nadzieję, że kongres zaakceptuje ten dokument.
Gośćmi kongresu są szef koalicyjnej Unii Pracy Marek Pol oraz szef OPZZ Maciej Manicki. Długimi oklaskami na stojąco delegaci powitali też gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Na kongres przybył także były premier Mieczysław Rakowski.
W kongresie uczestniczy około 850 delegatów. Zaproszenie otrzymał też prezydent Aleksander Kwaśniewski. Przybędzie on na kongres w poniedziałek, w drugim dniu obrad, poinformował szef Sojuszu Leszek Miller, otwierając obrady.
Wybory nowych władz Sojuszu zaplanowano na niedzielę - pierwszy dzień kongresu. Delegaci nie przeżywali rozterek w związku z wyborem na stanowiska przewodniczącego i sekretarza generalnego partii. Wybrani zostali jedyni kandydaci na te funkcje: na przewodniczącego Leszek Miller, a na sekretarza generalnego - Marek Dyduch. Obaj piastowali te funkcje w poprzedniej kadencji.
W głosowaniu na przewodniczącego wzięło udział 777 delegatów, spośród ktorych 625 poparło Leszka Millera. 705 spośród głosujących 778 delegatów poparło kandydaturę Dyducha na sekretarza generalnego.
O funkcje pięciu wiceprzewodniczących SLD ubiega się ostatecznie 12 kandydatów. Na liście kandydatów zaprezentowanych przez szefa komisji wyborczej kongresu Andrzeja Brachmańskiego pierwotnie było ich 13. Po odczytaniu listy Barbara Blida zgłosiła z sali kandydaturę Zbyszka Zaborowskiego, a z kandydowania zrezygnowali Tadeusz Iwiński i Maria Szyszkowska.
Ostatecznie na stanowiska wiceszefa SLD kandydują, oprócz Zaborowskiego: Andrzej Celiński, Stanisław Janas, Krzysztof Janik, Krystyna Łybacka, Jerzy Szmajdziński, Genowefa Ferenc, Aleksandra Jakubowska, Ryszard Kalisz, Mirosława Kątna, Józef Oleksy i Krzysztof Szydłowski.
Oczekiwane są też zmiany programowe - najbliższe dwa dni pokażą, czy nie będą to jedynie zmiany kosmetyczne.
Kongres zakończy się w poniedziałek po południu dyskusją programową oraz przyjęciem uchwał.
em, pap