Miejsce wypadku zostało błyskawicznie otoczone szczelnym kordonem. Pogodny wąsacz, z którym rozmawiałam wcześniej, teraz stał naprzeciwko z karabinem wymierzonym w tłum gapiów, także w moją stronę. Na zmianę klął i pokrzykiwał na każdego, kto chciał się zbliżyć. Miał łzy w oczach.
Biuro prasowe sił koalicji w Bagdadzie w oficjalnym komunikacie wydanym kilka godzin później zamieściło tylko lakoniczną informację, że w trzech wtorkowych atakach w Iraku zginęło pięciu amerykańskich żołnierzy i współpracujący z nimi Irakijczyk. W zamachu w Haswah, podobnie jak w poprzednich, użyto wyrzutni RPG. W konwoju jechał Amerykanin polskiego pochodzenia Jacek Orzul, którego poznałam kilka dni wcześniej. Dotychczas nie udało mi się z nim skontaktować. Jeden z jego kolegów powiedział mi, że Jacek jest w szoku - jechał tuż za samochodem, który ostrzelano. W ataku zginął jego najlepszy przyjaciel. Tuż przed Haswah, gdzie doszło do wypadku, zaczyna się polska strefa administracyjna.
Pająk jak dłoń
W olbrzymiej bazie wojskowej stworzonej przez Amerykanów w Babilonie od miesiąca jest już 96 polskich żołnierzy z tzw. grupy inicjatywnej. Część z nich prowadziła rozpoznanie, reszta zajmowała się przygotowaniem kwatery głównej polskiego kontyngentu. W ubiegłym tygodniu rozstawione były już cztery wielkie klimatyzowane namioty. Będzie tu pracować prawie 300 oficerów ze sztabu międzynarodowej dywizji dowodzonej przez gen. Andrzeja Tyszkiewicza. Trochę dalej, kilkanaście metrów od starożytnych ruin, zaczynają się zasieki ogradzające namioty i kontenery. - To nieprawdopodobne, jak oni się z tym uwinęli. Dostali kawałek gołej, wypalonej ziemi, a po kilku tygodniach to miejsce wygląda lepiej niż nasze koszary - mówił mi, nie kryjąc uznania, amerykański kapitan Mike Dunt.
Na razie naszym żołnierzom najbardziej dokucza upał - temperatura przekracza 50 C, a w najbliższych dniach ma być jeszcze bardziej gorąco. To prawdziwe przekleństwo Babilonu. - Upał może być najgroźniejszym z naszych wrogów, ale trzeba się do niego przyzwyczaić, tak samo jak do robactwa i skorpionów, których tu pełno - mówi podpułkownik Janusz Adamczak, który dowodził Polakami pod nieobecność generała Tyszkiewicza, a w międzynarodowym kontyngencie będzie szefem wydziału planowania operacyjnego. - Wczoraj widzieliśmy pająka wielkiego jak dłoń - opowiada Marcin, żołnierz, który prosi o niepodawanie nazwiska: - Próbowaliśmy go złapać, ale uciekł.
Karabin dla każdego
Prawdziwe niebezpieczeństwa czają się jednak poza bazą. Niemal każdy Irakijczyk ma broń, a uporanie się z tym problemem będzie jednym z najpoważniejszych wyzwań. - To głównie dlatego ta operacja będzie wyjątkowo niebezpieczna - mówi podpułkownik Krzysztof Kilmaszewski. Irakijczykom nie można tak po prostu zabrać karabinów, jak odbierano je w Kosowie, gdzie pułkownik służył 18 miesięcy. Charakterystyczne dla kultury arabskiej jest to, że każdy mężczyzna, a nawet nastolatek, ma broń. U nas chłopcy dostają pistolety na wodę, ich rówieśnikom w Iraku rodzice dają karabiny.
Międzynarodowa administracja próbuje się uporać z tym problemem. Trzy tygodnie temu wydano rozporządzenie, na mocy którego każdy, kto posiada broń, musi mieć na nią pozwolenie. Osoby chcące nabyć pistolet czy karabin, muszą okazać taki dokument. Nie zawsze jest to jednak konieczne. Ibrahim zaprowadził mnie do niewielkiego sklepu w centrum Diwanija, 30 km od polskiej kwatery głównej w Babilonie. Kałasznikow, kupowany po przedstawieniu pozwolenia, kosztował tu 100 USD. Sprzedawca po kilku minutach negocjacji zgodził się sprzedać karabin bez takiego dokumentu i chciał tylko 30 USD więcej.
Ambicje mułłów
- Amerykanie z pewnością przekażą kontakty do "swoich" Irakijczyków, a to, przynajmniej na początku, może utrudnić waszym żołnierzom kontakty z cywilami - uważa Stephane Nicolas, szef francuskiej organizacji humanitarnej ACTED, od zakończenia wojny pracujący na terenach, gdzie ma się znajdować polska strefa. Jego zdaniem, dowództwo sił koalicji w wielu miejscowościach powołało na stanowiska burmistrzów i gubernatorów Irakijczyków, którzy po wojnie wrócili z uchodźstwa. - Ci ludzie, początkowo nie akceptowani przez miejscowe społeczności, powoli zdobywają szacunek. Można się z nimi dogadać, bo są chętni do współpracy, ale problemem jest to, że nie mają pojęcia, co się wokół dzieje. Tak samo jak stacjonujący tutaj Amerykanie czy Brytyjczycy, a wkrótce także Polacy. Wy również dopiero poznacie wyzwania i problemy. Na to jednak trzeba czasu, a czas to coś, czego wszystkim, którzy chcą pomóc temu krajowi, najbardziej teraz brakuje. Każdy dzień nie przynoszący poprawy sytuacji powoduje, że rośnie sprzeciw wobec zagranicznych żołnierzy - mówi Nicolas.
Z władzami cywilnymi Polacy najpewniej zdołają się dogadać. Gorzej z duchownymi. W naszej strefie znajdują się dwa najświętsze miasta szyitów: Nadżaf i Karbala. Tu rezydują najważniejsi przywódcy religijni dwóch trzecich z 26 mln Irakijczyków. Wielki ajatollah Ali Sistani ma siedzibę w Karbali, a ajatollah Mohammad Bakir al-Hakim, przywódca Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej, w Nadżafie. Teoretycznie obaj nie sprzeciwiają się obecności obcych wojsk w Iraku. Pozostający pod wpływem duchownych z Teheranu al-Hakim w wywiadach udzielanych zachodniej prasie wielokrotnie powtarzał jednak, że "Irakijczycy powinni rządzić się sami, a okupanci muszą jak najszybciej wyjechać". Obaj ajatollahowie prawdopodobnie będą chcieli zająć miejsca w przyszłym rządzie, tworzonym przez międzynarodową administrację, więc otwarcie na pewno się jej nie przeciwstawią. Prawdziwego stanowiska duchownych można się jednak domyślić, słuchając tego, co mówią oddani im niżsi rangą ajatollahowie i imamowie.
Wy, czyli wrogowie
Przed znajdującym się na przedmieściach Nadżafu biurem szejka Hassana wisi wielki napis: "Jeśli seminarium nakazuje coś robić, rób to. Jeśli seminarium czegoś zabrania, nie rób tego". A co mówi korpulentny szef seminarium, który zechciał się ze mną spotkać w ubiegłym tygodniu? Kiedy zapytałam go o przyjazd do Iraku polskich wojsk, odpowiedział krótko: - Jesteście tacy sami jak Amerykanie. A oni to nasi wrogowie. Hassan - jak podkreśla dobitnie - "nie chce walczyć zbrojnie", ale planuje "zintensyfikowaną działalność propagandową". Twierdzi, że za kilka tygodni uruchomi stację radiową, a "jego telewizja zacznie nadawać najdalej za pół roku". Podobno zatrudnił już ponad 500 osób.
Obecni w regionie bojownicy Hezbollahu raczej również nie będą ułatwiać Polakom zadania. Kilka dni temu Hassan Nasrallah, sekretarz generalny tej organizacji, w oświadczeniu wydanym z Libanu zapowiedział, że "obce wojska stacjonujące w Iraku zostaną potraktowane tak, jak na to zasługują, czyli jako niepożądane siły okupacyjne".
Bolanda, czyli Boniek
- Żeby ta misja się powiodła, zaraz za armią muszą przyjść ludzie, którzy do szkół zaniosą kredki. Tylko pomocą humanitarną zdołamy przekonać do siebie Irakijczyków - uważa Tomasz Giełżecki, charge d'affaires polskiej ambasady, którą ponownie otwarto kilka dni temu. Placówka przygotowuje materiały dla polskich firm, przedstawiające możliwości rozpoczęcia działalności gospodarczej w Iraku. Giełżecki chce się też spotkać z niedawno wybranym burmistrzem Babilonu i innymi politykami w polskiej strefie: - Na razie muszę jednak poczekać, bo jest zbyt niebezpiecznie, by do nich pojechać - mówi.
Z Polakami Irakijczycy nie mają złych skojarzeń. Często wspominają naszych rodaków, którzy pracowali tu w latach 80. Najczęściej jednak na hasło "Bolanda", czyli Polska, pada odzew: - "Boniek!". Większość mężczyzn w Iraku to zagorzali kibice futbolu. - Jeden z amerykańskich generałów powiedział mi ostatnio, że wierzy, iż się dogadamy z Irakijczykami. A że na początku będziemy mówić o piłce nożnej? Od czegoś trzeba zacząć - mówi podpułkownik Adamczak.
Agata Jabłońska
Pełny tekst ukaże się w najnowszym, 1076 numerze tygodnika "Wprost". W sprzedaży od poniedziałku 7 lipca.
W numerze także: Izby śmierci (Ciężko pobite ofiary bandyckich napadów często trafiają nie do szpitali, lecz do izb wytrzeźwień. Osoby z pękniętą czaszką, udarem mózgu, zawałem lub przetrąconym kręgosłupem umierają tam na pryczach).