Co drugi dzień w Polsce ktoś zostaje porwany dla okupu
Miliona dolarów zażądali kidnaperzy, którzy w nocy 9 lipca tego roku porwali wracającego z dyskoteki siedemnastoletniego Kamila, syna właściciela ubojni cieląt spod Wyszkowa. Chłopaka przetrzymywano ponad trzy tygodnie. Na głowę zarzucono mu worek, na szyję - metalową obrożę przytwierdzoną do sufitu. Chłopaka odbili pracownicy Biura Detektywistycznego Rutkowski. Miał ropiejące rany na całym ciele.
Ryszard B., okrzyknięty przez jedną z gazet biznesmenem roku 1997, zorganizował i opłacił grupę, która w ubiegłym roku uprowadziła przedsiębiorcę ze Śląska. Za uwolnienie porwanego rodzina zapłaciła 150 tys. marek okupu. Zamiast do policji pokrzywdzony zwrócił się do szefa śląskiej mafii Zbigniewa Sz., pseudonim Simon. Ten zmusił Ryszarda B. do oddania pieniędzy (w ratach). Nie wiedział, że biznesmen roku znał ludzi potężniejszych od Simona. Wkrótce Zbigniewa Sz. zastrzelono przed restauracją Zielone Oczko w Katowicach. Ryszard B. nie musiał spłacać kolejnych rat.
Co drugi dzień w Polsce porywany jest człowiek, lecz policja dowiaduje się tylko o co czwartym wypadku kidnapingu. Większość porwań jest narzędziem porachunków: z nierzetelnymi wspólnikami, dłużnikami, konkurentami, osobami podejrzewanymi o współpracę z policją. Kidnapingiem na zamówienie zajmowały się przynajmniej dwa gangi - wspomnianego już Simona na Śląsku oraz Wróbla w Trójmieście. Dysponowały one zakonspirowanymi lokalami, przystosowanymi do wielotygodniowego przetrzymywania porwanych. Gang Wróbla posiadał specjalny, kodowany system łączności z rodzinami ofiar, który stworzył były oficer łączności marynarki wojennej.
- Tłem zdecydowanej większości uprowadzeń są w Polsce rozliczenia finansowe. Policja dowiaduje się o około 50 takich sprawach rocznie. Niektóre głośne w ostatnich latach porwania dzieci wiązały się właśnie z nie spłaconymi długami. Kolosalne odsetki naliczane przez wierzycieli z półświatka sprawiają, że dłużnik zwykle nie może się wywiązać z płatności. Porwanie zmusza rodzinę do zgromadzenia pieniędzy; często wiąże się to z pozbyciem się firmy, domu, mieszkania - opowiada oficer operacyjny Komendy Głównej Policji. - Nierzadko pieniądze na okup pożycza osoba powiązana z innym gangiem, a ten w celu ich odzyskania również porywa dłużnika. Jeden z trójmiejskich biznesmenów był w ten sposób porywany trzy razy. W ubiegłym roku ślad po nim zaginął.
Porywani są dłużnicy winni kilka milionów złotych, ale też osoby, które nie oddały kilkunastu tysięcy złotych. Przed czterema miesiącami w Gdańsku uprowadzono biznesmena, który nie spłacił 12 tys. zł. Zwrot długu - wraz z karnymi odsetkami 40 tys. zł - wymuszono torturami. Dziesięciokrotnie więcej zapłaciła porywaczom rodzina Lesława H. ze Szczecina, biznesmena uwikłanego w przemyt, znanego w półświatku pod pseudonimem Siwy. Lesława H. uporowadzano przynajmniej dwukrotnie. Ostatnio dwa lata temu w centrum Szczecina trzech mężczyzn wywlekło go z jego mercedesa i odjechało z nim polonezem na warszawskich numerach. Porwany zniknął bez śladu.
Latem ubiegłego roku działająca w Polsce grupa ormiańska porwała właściciela firmy przewozowej Janusza K. Był on przekonany, że wywieziono go na Ukrainę - w pomieszczeniu, w którym przebywał, leżały butelki po ukraińskiej wódce i gazety z Kijowa. W rzeczywistości przetrzymywano go pod Dęblinem. Spał na betonowej posadzce, bez koca, nie podawano mu też ciepłego jedzenia, a uszy zalepiono woskiem. Po 86 dniach niewoli odbili go pracownicy detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, współpracujący z policjantami z wydziału do zwalczania terroru kryminalnego stołecznej komendy policji.
Henryka B. z Sopotu, dłużnika przemytników samochodów, uprowadzono z dyskoteki. Przetrzymywano go w piwnicy pensjonatu należącego do gangu. W pomieszczeniu tym bandyci pozostawili zakrwawione prześcieradło i siekierę, której mieli użyć w "rozmowie" z innym nierzetelnym kontrahentem. Rodzina natychmiast uregulowała dług. Kilka następnych tygodni Henryk B. spędził w szpitalu psychiatrycznym.
Nieoczekiwany finał miało zlecenie egzekucji długu, które Artur M., pseudonim Krokodyl (z Pruszkowa), otrzymał od Józefa K., przedsiębiorcy ze Stargardu Szczecińskiego. Egzekutor dogadał się z dłużnikiem i uprowadził zleceniodawcę. Porwany Józef K. został dotkliwie pobity kolbą pistoletu, następnie wywieziono go do lasu, gdzie grożono obcięciem ucha i przypalono zapalniczką. Ogłuszonego i nieprzytomnego Józefa K. pozostawiono w lesie.
Przed Sądem Okręgowym w Lublinie toczy się proces oskarżonych o kidnaping Wiesława P., inwestora strategicznego i prezesa rady nadzorczej Zakładów Futrzarskich w Kurowie (prezesem zarządu jest Bogusław Bagsik), oraz Zbigniewa K., prezesa spółki Autocentrum (w sądzie pierwszej instancji oskarżonym był również Andrzej K., Pershing). Biznesmenowi z Kurowa zarzuca się więzienie ze szczególnym udręczeniem dwóch członków tzw. bandy radomskich karateków, którzy wcześniej napadli na jego willę koło Puław.
Powodem głośnej strzelaniny przed hipermarketem Macro Cash & Carry w Warszawie było z kolei uprowadzenie przez pruszkowski gang Sławomira B. Porywacze zażądali 20 tys. dolarów i kilograma amfetaminy. Czterej koledzy porwanego (w tym były policjant) postanowili w rewanżu porwać kogoś z Pruszkowa. Zasadzkę przygotowali w miejscu przekazania okupu. Porwanie rannego w strzelaninie żołnierza Pruszkowa udaremnili policjanci drogówki, którzy zatrzymali auto do rutynowej kontroli. W marcu tego roku czterej niedoszli porywacze zostali skazani przez Sąd Okręgowy w Warszawie na kary od czterech do piętnastu lat wiezienia. Co ciekawe, podczas procesu pokrzywdzeni pruszkowianie nie rozpoznali mężczyzn, którzy do nich strzelali.
Porywaczy nie wskazał także Andrzej G., dwukrotnie uprowadzony przez gang Marka K., pseudonim Oczko (w drugim wypadku "wystawił" go szczeciński policjant, którego Andrzej G. prosił o pomoc i ochronę). Porywacze zażądali pół miliona dolarów. Wspólnik biznesmena Jarosław R., oskarżony o udział w gigantycznym przemycie kosmetyków, wynegocjował zmniejszenie haraczu do 230 tys. marek. "Rozpoznałem jednego z mężczyzn, który żądał za Andrzeja okupu, jednak w obawie o swoją rodzinę nie podam jego nazwiska" - tłumaczył potem przed sądem. Gangsterzy z tej samej grupy porwali też Ryszarda B., kierowcę znanego na Pomorzu Zachodnim przedsiębiorcy. Za jego głowę zażądano 100 tys. marek. Ryszard B. był świadkiem w procesie Oczka toczącym się w Szczecinie. Kilka dni po złożeniu zeznań napadnięto go i dotkliwie pobito. Świadkiem nie będzie już natomiast Paweł S., w którego posesji policja znalazła jednego z porwanych przez gang Oczka biznesmenów. Kilka miesięcy temu zwłoki Pawła S. odkryto w Świnoujściu.
- Aż 99 proc. znanych mi wypadków uprowadzeń dla okupu zorganizowały osoby z najbliższego otoczenia ofiar: doradcy finansowi, wspólnicy, pracownicy ich firm, sąsiedzi, a nawet członkowie rodzin - wylicza detektyw Krzysztof Rutkowski. Uważa on, że zakładnikiem może się stać każdy, kto w niewłaściwym czasie znajdzie się w niewłaściwym miejscu. Decydujące są pierwsze minuty od uprowadzenia - sprawcy są wówczas najbardziej zdesperowani. Aby przeżyć, trzeba zachować spokój, podporządkować się porywaczom i wykonywać ich polecenia.
- Kiedy porywacze zaczynają mówić o pieniądzach, zakładnik powinien powątpiewać, czy rodzina będzie w stanie sprostać ich żądaniom. Okazały dom może być przecież obciążony hipoteką, samochody zaparkowane przed willą mogą być wzięte w leasing, a prowadzona przez rodzinę osoby uprowadzonej firma może być kredytowana przez bank - tłumaczy Rutkowski. Takie przedstawienie stanu majątkowego ułatwia pertraktacje z porywaczami, a rodzina ma szanse na szybkie zgromadzenie mniejszego okupu. Najlepiej jest jednak zawiadomić o wszystkim policję. Niestety, gdy w grę wchodzą porachunki gangów i ciemne interesy, pokrzywdzeni obawiają się policji tak samo jak porywaczy.
Ryszard B., okrzyknięty przez jedną z gazet biznesmenem roku 1997, zorganizował i opłacił grupę, która w ubiegłym roku uprowadziła przedsiębiorcę ze Śląska. Za uwolnienie porwanego rodzina zapłaciła 150 tys. marek okupu. Zamiast do policji pokrzywdzony zwrócił się do szefa śląskiej mafii Zbigniewa Sz., pseudonim Simon. Ten zmusił Ryszarda B. do oddania pieniędzy (w ratach). Nie wiedział, że biznesmen roku znał ludzi potężniejszych od Simona. Wkrótce Zbigniewa Sz. zastrzelono przed restauracją Zielone Oczko w Katowicach. Ryszard B. nie musiał spłacać kolejnych rat.
Co drugi dzień w Polsce porywany jest człowiek, lecz policja dowiaduje się tylko o co czwartym wypadku kidnapingu. Większość porwań jest narzędziem porachunków: z nierzetelnymi wspólnikami, dłużnikami, konkurentami, osobami podejrzewanymi o współpracę z policją. Kidnapingiem na zamówienie zajmowały się przynajmniej dwa gangi - wspomnianego już Simona na Śląsku oraz Wróbla w Trójmieście. Dysponowały one zakonspirowanymi lokalami, przystosowanymi do wielotygodniowego przetrzymywania porwanych. Gang Wróbla posiadał specjalny, kodowany system łączności z rodzinami ofiar, który stworzył były oficer łączności marynarki wojennej.
- Tłem zdecydowanej większości uprowadzeń są w Polsce rozliczenia finansowe. Policja dowiaduje się o około 50 takich sprawach rocznie. Niektóre głośne w ostatnich latach porwania dzieci wiązały się właśnie z nie spłaconymi długami. Kolosalne odsetki naliczane przez wierzycieli z półświatka sprawiają, że dłużnik zwykle nie może się wywiązać z płatności. Porwanie zmusza rodzinę do zgromadzenia pieniędzy; często wiąże się to z pozbyciem się firmy, domu, mieszkania - opowiada oficer operacyjny Komendy Głównej Policji. - Nierzadko pieniądze na okup pożycza osoba powiązana z innym gangiem, a ten w celu ich odzyskania również porywa dłużnika. Jeden z trójmiejskich biznesmenów był w ten sposób porywany trzy razy. W ubiegłym roku ślad po nim zaginął.
Porywani są dłużnicy winni kilka milionów złotych, ale też osoby, które nie oddały kilkunastu tysięcy złotych. Przed czterema miesiącami w Gdańsku uprowadzono biznesmena, który nie spłacił 12 tys. zł. Zwrot długu - wraz z karnymi odsetkami 40 tys. zł - wymuszono torturami. Dziesięciokrotnie więcej zapłaciła porywaczom rodzina Lesława H. ze Szczecina, biznesmena uwikłanego w przemyt, znanego w półświatku pod pseudonimem Siwy. Lesława H. uporowadzano przynajmniej dwukrotnie. Ostatnio dwa lata temu w centrum Szczecina trzech mężczyzn wywlekło go z jego mercedesa i odjechało z nim polonezem na warszawskich numerach. Porwany zniknął bez śladu.
Latem ubiegłego roku działająca w Polsce grupa ormiańska porwała właściciela firmy przewozowej Janusza K. Był on przekonany, że wywieziono go na Ukrainę - w pomieszczeniu, w którym przebywał, leżały butelki po ukraińskiej wódce i gazety z Kijowa. W rzeczywistości przetrzymywano go pod Dęblinem. Spał na betonowej posadzce, bez koca, nie podawano mu też ciepłego jedzenia, a uszy zalepiono woskiem. Po 86 dniach niewoli odbili go pracownicy detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, współpracujący z policjantami z wydziału do zwalczania terroru kryminalnego stołecznej komendy policji.
Henryka B. z Sopotu, dłużnika przemytników samochodów, uprowadzono z dyskoteki. Przetrzymywano go w piwnicy pensjonatu należącego do gangu. W pomieszczeniu tym bandyci pozostawili zakrwawione prześcieradło i siekierę, której mieli użyć w "rozmowie" z innym nierzetelnym kontrahentem. Rodzina natychmiast uregulowała dług. Kilka następnych tygodni Henryk B. spędził w szpitalu psychiatrycznym.
Nieoczekiwany finał miało zlecenie egzekucji długu, które Artur M., pseudonim Krokodyl (z Pruszkowa), otrzymał od Józefa K., przedsiębiorcy ze Stargardu Szczecińskiego. Egzekutor dogadał się z dłużnikiem i uprowadził zleceniodawcę. Porwany Józef K. został dotkliwie pobity kolbą pistoletu, następnie wywieziono go do lasu, gdzie grożono obcięciem ucha i przypalono zapalniczką. Ogłuszonego i nieprzytomnego Józefa K. pozostawiono w lesie.
Przed Sądem Okręgowym w Lublinie toczy się proces oskarżonych o kidnaping Wiesława P., inwestora strategicznego i prezesa rady nadzorczej Zakładów Futrzarskich w Kurowie (prezesem zarządu jest Bogusław Bagsik), oraz Zbigniewa K., prezesa spółki Autocentrum (w sądzie pierwszej instancji oskarżonym był również Andrzej K., Pershing). Biznesmenowi z Kurowa zarzuca się więzienie ze szczególnym udręczeniem dwóch członków tzw. bandy radomskich karateków, którzy wcześniej napadli na jego willę koło Puław.
Powodem głośnej strzelaniny przed hipermarketem Macro Cash & Carry w Warszawie było z kolei uprowadzenie przez pruszkowski gang Sławomira B. Porywacze zażądali 20 tys. dolarów i kilograma amfetaminy. Czterej koledzy porwanego (w tym były policjant) postanowili w rewanżu porwać kogoś z Pruszkowa. Zasadzkę przygotowali w miejscu przekazania okupu. Porwanie rannego w strzelaninie żołnierza Pruszkowa udaremnili policjanci drogówki, którzy zatrzymali auto do rutynowej kontroli. W marcu tego roku czterej niedoszli porywacze zostali skazani przez Sąd Okręgowy w Warszawie na kary od czterech do piętnastu lat wiezienia. Co ciekawe, podczas procesu pokrzywdzeni pruszkowianie nie rozpoznali mężczyzn, którzy do nich strzelali.
Porywaczy nie wskazał także Andrzej G., dwukrotnie uprowadzony przez gang Marka K., pseudonim Oczko (w drugim wypadku "wystawił" go szczeciński policjant, którego Andrzej G. prosił o pomoc i ochronę). Porywacze zażądali pół miliona dolarów. Wspólnik biznesmena Jarosław R., oskarżony o udział w gigantycznym przemycie kosmetyków, wynegocjował zmniejszenie haraczu do 230 tys. marek. "Rozpoznałem jednego z mężczyzn, który żądał za Andrzeja okupu, jednak w obawie o swoją rodzinę nie podam jego nazwiska" - tłumaczył potem przed sądem. Gangsterzy z tej samej grupy porwali też Ryszarda B., kierowcę znanego na Pomorzu Zachodnim przedsiębiorcy. Za jego głowę zażądano 100 tys. marek. Ryszard B. był świadkiem w procesie Oczka toczącym się w Szczecinie. Kilka dni po złożeniu zeznań napadnięto go i dotkliwie pobito. Świadkiem nie będzie już natomiast Paweł S., w którego posesji policja znalazła jednego z porwanych przez gang Oczka biznesmenów. Kilka miesięcy temu zwłoki Pawła S. odkryto w Świnoujściu.
- Aż 99 proc. znanych mi wypadków uprowadzeń dla okupu zorganizowały osoby z najbliższego otoczenia ofiar: doradcy finansowi, wspólnicy, pracownicy ich firm, sąsiedzi, a nawet członkowie rodzin - wylicza detektyw Krzysztof Rutkowski. Uważa on, że zakładnikiem może się stać każdy, kto w niewłaściwym czasie znajdzie się w niewłaściwym miejscu. Decydujące są pierwsze minuty od uprowadzenia - sprawcy są wówczas najbardziej zdesperowani. Aby przeżyć, trzeba zachować spokój, podporządkować się porywaczom i wykonywać ich polecenia.
- Kiedy porywacze zaczynają mówić o pieniądzach, zakładnik powinien powątpiewać, czy rodzina będzie w stanie sprostać ich żądaniom. Okazały dom może być przecież obciążony hipoteką, samochody zaparkowane przed willą mogą być wzięte w leasing, a prowadzona przez rodzinę osoby uprowadzonej firma może być kredytowana przez bank - tłumaczy Rutkowski. Takie przedstawienie stanu majątkowego ułatwia pertraktacje z porywaczami, a rodzina ma szanse na szybkie zgromadzenie mniejszego okupu. Najlepiej jest jednak zawiadomić o wszystkim policję. Niestety, gdy w grę wchodzą porachunki gangów i ciemne interesy, pokrzywdzeni obawiają się policji tak samo jak porywaczy.
Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.