Czy "Solidarność" nie powinna sama powołać własnego sądu honorowego, żeby rozliczyć całą swą przeszłość, zamiast się wyręczać sądem państwowym i dobrą lub złą pamięcią SB?
1. Na początku sierpnia rocznicę "Solidarności" uczciła w swoisty sposób BBC, przedstawiając serial o roli CIA w zwycięstwie w zimnej wojnie. Natrafiłem na "polski" odcinek zupełnie przypadkowo. Nie był on tylko "polski", bo kamera przeskakiwała z krajobrazów polskich na afgańskie, z brodatych mudżahedinów na w większości ogolonych Polaków. Ludzie CIA mówili o roli, jaką odgrywało rozpowszechnienie niezależnej prasy w Polsce i stingerów w Afganistanie. Janusz Onyszkiewicz, wieloletni rzecznik "Solidarności", mówił, że sądzono, iż pomoc - przynajmniej w większości - pochodzi od amerykańskiej centrali związkowej AFL-CIO. Jacek Merkel już na ten temat się nie wypowiadał, mówił o tym, jak organizował przejmowanie nadesłanego przez Amerykanów sprzętu. Dwie ofiary po przegranej stronie, schorowany generał Kiszczak w szlafroku i jakiś szlachetnie wychudzony i zarośnięty oficer Tadeusz Makowski, opowiadali o tym, jak rozprowadzenie tego sprzętu nadzorowali, no, w siedemdziesięciu procentach. Pierwszy transport sprzętu puścili, ale drugiego już nie mogli, bo drukarnie i nakłady byłyby nie do opanowania. W takiej szpiegowskiej historii Polski są trzy strony - CIA, "Solidarność" i Służba Bezpieczeństwa. Dziwne wrażenie u widza pozostawiał fakt, że wiedza pierwszych częściowo pokrywała się z wiedzą drugich tak, że to, co tajnie robiła "Solidarność", było w dużej mierze wiadome i jej przeciwnikowi, dziś już łagodnemu i "na chorobowem".
2. Nie tylko Anglicy, ale też Polacy lubią szpiegowskie historie. Znakomitą okazją stała się kampania prezydencka. Nie ma lepszego wstępu do takiej kampanii jak postępowanie sądowe, w którym sędzia w imieniu Rzeczypospolitej przepytuje grzecznie byłego pracownika Służby Bezpieczeństwa o to, czy siedzący na ławie podejrzanych prezydent, były prezydent lub każdy inny potencjalny przyszły prezydent był jego agentem, czy nie. Nasuwa się wtedy pytanie, dlaczego na ławie podejrzanych nie siedzi pracownik Służby Bezpieczeństwa. Tajnej. Bo przecież jawny był Komitet Centralny i przynależność do Partii, ale praca w SB była tajna. Tym większy paradoks tropienia "tajnych współpracowników tajnej policji". Pozostawieni swoim własnym wątpliwościom, po zapoznaniu się ze strzępami materiałów przypadkiem lub umyślnie pozostawionych przez SB nie wiemy nic o sprawcach. Na "tajnego współpracownika" rzadko kto się zgłaszał dobrowolnie. Ludzie zgadzali się na współpracę przeważnie wskutek rozmaitych nacisków. Nie każdy uczciwy człowiek jest bohaterem. Uczciwy człowiek często w sytuacji zagrożenia kluczył, podpisywał zobowiązanie, żeby go nie dotrzymać, i opowiadał głupstwa, które - oczywiście - mogły później być zlepione w całość. A mało kto poza najbliższymi miał grupę tajnego zaufania, w której mógł znaleźć oparcie przed zorganizowanym terrorem, jaki dla PZPR prowadziła SB i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Konfidentów miała PZPR nawet wśród księży. Prowadzę do tego, iż badanie "tajnych współpracowników" jest ułomne moralnie wobec tego, że "tajna policja" pozostaje tajna i bezkarna. Major Wytrwał przyszedł przed sąd, zeznał i wrócił spokojnie na działkę. Nie mam nic do niego, bo chyba to nie on groził mi w czasie rozmów upalnym latem stanu wojennego przy ul. Rakowieckiej, że może mnie spotkać wypadek samochodowy. Zresztą jakoś doszedłem żywy do domu. Jest jednak jakaś krzycząca niesprawiedliwość w tym, że esbek wytrwał w dobrej formie, a zgnojony został przywódca strajku w Szczecinie i nurza się w błocie przewodniczącego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Trójmiasta. I ta upiorna myśl, że tak jak kiedyś nasz los zależał od tego, co powie pracownik SB, tak w wolnej Polsce nadal od jego dobrej woli zależy nasz los przed Sądem Lustracyjnym. I pytanie: kto z SB odpowie na przykład za moralne złamanie Mariana Jurczyka? I jeszcze: czy można robić lustrację, jeśli nie odbędzie się publiczny proces lustracyjny wszystkich tych generałów, którzy zarządzali SB, ich lojalnych jawnych i zarazem tajnych pracowników i jeśli nie zostaną oni pozbawieni praw publicznych? A jeżeli nie, to czy "Solidarność" nie powinna sama powołać własnego sądu honorowego, żeby rozliczyć całą swą przeszłość, zamiast się wyręczać sądem państwowym i dobrą lub złą pamięcią SB?
3. Wiem. Lustracja prezydencka to nie jest sprawdzanie, kto był uczciwy w czasach PRL, lecz kto jest prawdomówny. Udajemy, że tylko o to chodzi. I nie chcemy mieć prezydentów narażonych na szantaż. W wypadku prezydentów to szczególnie śmieszne. Jeden już skłamał w sprawie swojego wykształcenia, a drugi, stale podobno szantażowany, jakoś dziwnie skutecznie pokierował rozpieprzeniem PRL, PZPR i wyrzucił wojsko sowieckie z Polski. Gdybyśmy tylko mieli więcej takich szantażowanych przez SB jak Wałęsa, to może PRL skończyłaby się wcześniej i z większym hukiem. Ale podziękujmy za Sierpień 1980 i rok 1989 szefostwu SB.
4. Obaj prezydenci powiedzieli jasno, co myślą o sobie nawzajem. Prezydent Kwaśniewski miał powiedzieć, że wierzy, że Wałęsa był monitorowany i kontrolowany przez SB. Jak wszyscy. Prezydent Wałęsa napisał z kolei, że Kwaśniewski nie musiał być tajnym agentem, bo jawnie i otwarcie współpracował z Systemem. Jak wszyscy ludzie PZPR. Obaj mają rację.
5. Upływa czas i przychodzą ludzie młodzi. Powiedziano, że żadna lustracja nie pomoże, bo wszyscy byliśmy jakoś kontrolowani, i dopiero po nas przyjdą młodzi, czyści i niewinni. Do nich należy przyszłość. Nieprawda. Do młodych należy teraźniejszość. Dziesięć lat po zmianie ustroju kandydatom na prezydenta i ministrom doradzają studenci. Są kraje, gdzie znający się na rzeczy ministrowie zatrudniają młodych asystentów terminujących na przyszłych specjalistów, inne kraje, gdzie znów polityczni ministrowie zrzuceni na nowy resort korzystają z pracujących 48 godzin na dobę młodych specjalistów, ale połączenie jednego i drugiego - niekompetentnego ministra z niekompetentnym doradcą - to już chyba polska specjalność. Ci młodzi ludzie nie zbudują lepszej Polski, bo oni już budują taką, jaka jest. Częścią tej Polski jest niewiedza o tym, czym był System, i o tym, że odpowiedzialność za zło ponoszą emerytowani generałowie i sekretarze, a nie ich ofiary. Niezależnie od intencji lustracja niewiedzę tę podtrzymuje.
2. Nie tylko Anglicy, ale też Polacy lubią szpiegowskie historie. Znakomitą okazją stała się kampania prezydencka. Nie ma lepszego wstępu do takiej kampanii jak postępowanie sądowe, w którym sędzia w imieniu Rzeczypospolitej przepytuje grzecznie byłego pracownika Służby Bezpieczeństwa o to, czy siedzący na ławie podejrzanych prezydent, były prezydent lub każdy inny potencjalny przyszły prezydent był jego agentem, czy nie. Nasuwa się wtedy pytanie, dlaczego na ławie podejrzanych nie siedzi pracownik Służby Bezpieczeństwa. Tajnej. Bo przecież jawny był Komitet Centralny i przynależność do Partii, ale praca w SB była tajna. Tym większy paradoks tropienia "tajnych współpracowników tajnej policji". Pozostawieni swoim własnym wątpliwościom, po zapoznaniu się ze strzępami materiałów przypadkiem lub umyślnie pozostawionych przez SB nie wiemy nic o sprawcach. Na "tajnego współpracownika" rzadko kto się zgłaszał dobrowolnie. Ludzie zgadzali się na współpracę przeważnie wskutek rozmaitych nacisków. Nie każdy uczciwy człowiek jest bohaterem. Uczciwy człowiek często w sytuacji zagrożenia kluczył, podpisywał zobowiązanie, żeby go nie dotrzymać, i opowiadał głupstwa, które - oczywiście - mogły później być zlepione w całość. A mało kto poza najbliższymi miał grupę tajnego zaufania, w której mógł znaleźć oparcie przed zorganizowanym terrorem, jaki dla PZPR prowadziła SB i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Konfidentów miała PZPR nawet wśród księży. Prowadzę do tego, iż badanie "tajnych współpracowników" jest ułomne moralnie wobec tego, że "tajna policja" pozostaje tajna i bezkarna. Major Wytrwał przyszedł przed sąd, zeznał i wrócił spokojnie na działkę. Nie mam nic do niego, bo chyba to nie on groził mi w czasie rozmów upalnym latem stanu wojennego przy ul. Rakowieckiej, że może mnie spotkać wypadek samochodowy. Zresztą jakoś doszedłem żywy do domu. Jest jednak jakaś krzycząca niesprawiedliwość w tym, że esbek wytrwał w dobrej formie, a zgnojony został przywódca strajku w Szczecinie i nurza się w błocie przewodniczącego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Trójmiasta. I ta upiorna myśl, że tak jak kiedyś nasz los zależał od tego, co powie pracownik SB, tak w wolnej Polsce nadal od jego dobrej woli zależy nasz los przed Sądem Lustracyjnym. I pytanie: kto z SB odpowie na przykład za moralne złamanie Mariana Jurczyka? I jeszcze: czy można robić lustrację, jeśli nie odbędzie się publiczny proces lustracyjny wszystkich tych generałów, którzy zarządzali SB, ich lojalnych jawnych i zarazem tajnych pracowników i jeśli nie zostaną oni pozbawieni praw publicznych? A jeżeli nie, to czy "Solidarność" nie powinna sama powołać własnego sądu honorowego, żeby rozliczyć całą swą przeszłość, zamiast się wyręczać sądem państwowym i dobrą lub złą pamięcią SB?
3. Wiem. Lustracja prezydencka to nie jest sprawdzanie, kto był uczciwy w czasach PRL, lecz kto jest prawdomówny. Udajemy, że tylko o to chodzi. I nie chcemy mieć prezydentów narażonych na szantaż. W wypadku prezydentów to szczególnie śmieszne. Jeden już skłamał w sprawie swojego wykształcenia, a drugi, stale podobno szantażowany, jakoś dziwnie skutecznie pokierował rozpieprzeniem PRL, PZPR i wyrzucił wojsko sowieckie z Polski. Gdybyśmy tylko mieli więcej takich szantażowanych przez SB jak Wałęsa, to może PRL skończyłaby się wcześniej i z większym hukiem. Ale podziękujmy za Sierpień 1980 i rok 1989 szefostwu SB.
4. Obaj prezydenci powiedzieli jasno, co myślą o sobie nawzajem. Prezydent Kwaśniewski miał powiedzieć, że wierzy, że Wałęsa był monitorowany i kontrolowany przez SB. Jak wszyscy. Prezydent Wałęsa napisał z kolei, że Kwaśniewski nie musiał być tajnym agentem, bo jawnie i otwarcie współpracował z Systemem. Jak wszyscy ludzie PZPR. Obaj mają rację.
5. Upływa czas i przychodzą ludzie młodzi. Powiedziano, że żadna lustracja nie pomoże, bo wszyscy byliśmy jakoś kontrolowani, i dopiero po nas przyjdą młodzi, czyści i niewinni. Do nich należy przyszłość. Nieprawda. Do młodych należy teraźniejszość. Dziesięć lat po zmianie ustroju kandydatom na prezydenta i ministrom doradzają studenci. Są kraje, gdzie znający się na rzeczy ministrowie zatrudniają młodych asystentów terminujących na przyszłych specjalistów, inne kraje, gdzie znów polityczni ministrowie zrzuceni na nowy resort korzystają z pracujących 48 godzin na dobę młodych specjalistów, ale połączenie jednego i drugiego - niekompetentnego ministra z niekompetentnym doradcą - to już chyba polska specjalność. Ci młodzi ludzie nie zbudują lepszej Polski, bo oni już budują taką, jaka jest. Częścią tej Polski jest niewiedza o tym, czym był System, i o tym, że odpowiedzialność za zło ponoszą emerytowani generałowie i sekretarze, a nie ich ofiary. Niezależnie od intencji lustracja niewiedzę tę podtrzymuje.
Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.