Upadł ustrój opresji, przetrwał jednak podział na tych, co opresji podlegali, i na tych, którzy system trzymali w ruchu
Dwadzieścia lat temu na zew Stoczni Gdańskiej wraz z kilkoma osobami wylądowałem w Gdańsku, co trzy lata później tak opisałem:
"Strajk był wokół nas, choć jedyny dotychczas dowód niezwykłego stanowiły wojskowe namioty na skraju lotniska. Ale już się to czuło. Telefon z lotniska do stoczni. Zaraz po nas jadą. Przyjechały dwie taksówki pracujące dla MKS. Ruszyliśmy. Prawie normalnie. Ludzie chodzą, taskają torby, pchają wózki, jakaś para się całuje, dziadki siedzą na ławkach, psy biegają. Kręcimy głowami na prawo i lewo, szukamy łapczywie tego strajku. Oczywiście jest. Im gęstsze zabudowania, tym wyraźniej dostrzegalny brak komunikacji... 'Panie - mówi kierowca - tu wszędzie rządzi MKS'. Brzmi to trochę niesamowicie. Nigdzie go nie widać, ale rządzi. Tylko te puste torowiska. Jedyny ślad miasta zastygłego w proteście. Potem, już blisko stoczni, jeszcze nieruchome dźwigi. Takie ogromne ptaki stojące od wielu dni bez ruchu... Przed bramą dużo ludzi, rozstępują się powoli, patrzą z rezerwą: nasi czy 'oni'? Uśmiechamy się... biorą nas za swoich. Straż strajkowa otwiera bramę, jeszcze krótka uliczka do budynku BHP. Wokół pełno stoczniowców. Niebieskie drelichy, chodzą, siedzą na trawnikach, czytają ulotki, gazety, słuchają radia, czekają... Jest Tadeusz Mazowiecki, witamy się: 'Zaraz wam wszystko opowiem, to jest niesamowite, ale teraz idźcie się zarejestrować'. Przy wejściu do budynku spory tłum. Przeciskamy się. W holu działa strajkowa administracja. Pliki 'bibuły', odręczna wywieszka: 'Tu zgłasza się represje MO
i SB'. Dostajemy kwitki do stołówki i przede wszystkim legitymacje strajkowe. Na mojej napisano: 'Ekspert ekonomiczny MKS'. Jestem ekspertem. Ale co to będzie znaczyć?".
Nie napiszę, co to znaczyło, ale muszę wspomnieć, że gdy kilka dni później pojawił się w stoczni plakat ze znanym dziś na całą Polskę napisem "Solidarność", przeżyłem - nie tylko ja, my wszyscy w stoczni - niezwykłe wzruszenie. Jedno słowo - jego treść, kształt i barwa - zawarły w wielkim skrócie drogowskaz dla ruchu, który oto wychodził z ideowej mgły i w ciągu niewielu tygodni ogarnął większość dorosłej ludności kraju. Dopiero powstanie Trzeciej Rzeczypospolitej przesunęło to doznanie na drugi plan.
A co dziś? "Solidarność" w swoim dziewiczym kształcie nie wróciła. I dzięki Bogu, bo jej wzniosłe oblicze było postawą bojową, zbroją w obliczu wroga, ładną nienormalnością w reakcji na patologię, jaką była PRL. Gdy nastała wolność, nastał czas postaw codziennych i strojów zwykłych i to było dobre. Szkoda natomiast, że tego bojowego rynsztunku nie odłożono na czas z pietyzmem do panteonu narodowych pamiątek, jako świadectwa zakończonej wojny. Pewno jednak nie mogło się udać tak od razu, bo choć upadł ustrój opresji, to przetrwał podział na tych, co opresji podlegali, i na tych, którzy system trzymali w ruchu. Co bardzo ważne - to nie był podział na racje tyle samo warte, choć różne. Nie, to było - używając języka "Gwiezdnych wojen" - znalezienie się bez względu na motywacje po "jasnej lub mrocznej stronie mocy". Temu podziałowi ulegają nadal ludzie po obu stronach, także ci, w tym i ja, którzy chcieliby się z uwikłań minionej wojny wyzwolić. Rozumiem SLD-owca, który ma podobne do moich pragnienia i jeży się, słysząc pohukiwania z prawego skraju. Rozumiem, bo czuję podobnie, gdy sięgam po "Trybunę" albo gdy słyszę senatora Jarzembowskiego z SLD, który uchwałę Senatu w dwudziestą rocznicę "Solidarności" nazywa prywatną sprawą AWS, podejmowaną ze względu na brak sukcesów. Partyzantowi minionej wojny z prawego krańca można powiedzieć, że choć trwa przy lepszej racji tamtego podziału, to mu pragnienie rozliczeń skwaśniało i więcej w nim mściwości niż sprawiedliwości. Senatorowi natomiast, że obraża historię swego kraju, uważając za chwyt partyjny projekt uczczenia przez Senat rocznicy największego, najbardziej pokojowego wolnościowego zrywu narodu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że senatorowi nie minęła całkowicie nostalgia za czasami, gdy jego strona trzymała resztę narodu za pysk.
"Strajk był wokół nas, choć jedyny dotychczas dowód niezwykłego stanowiły wojskowe namioty na skraju lotniska. Ale już się to czuło. Telefon z lotniska do stoczni. Zaraz po nas jadą. Przyjechały dwie taksówki pracujące dla MKS. Ruszyliśmy. Prawie normalnie. Ludzie chodzą, taskają torby, pchają wózki, jakaś para się całuje, dziadki siedzą na ławkach, psy biegają. Kręcimy głowami na prawo i lewo, szukamy łapczywie tego strajku. Oczywiście jest. Im gęstsze zabudowania, tym wyraźniej dostrzegalny brak komunikacji... 'Panie - mówi kierowca - tu wszędzie rządzi MKS'. Brzmi to trochę niesamowicie. Nigdzie go nie widać, ale rządzi. Tylko te puste torowiska. Jedyny ślad miasta zastygłego w proteście. Potem, już blisko stoczni, jeszcze nieruchome dźwigi. Takie ogromne ptaki stojące od wielu dni bez ruchu... Przed bramą dużo ludzi, rozstępują się powoli, patrzą z rezerwą: nasi czy 'oni'? Uśmiechamy się... biorą nas za swoich. Straż strajkowa otwiera bramę, jeszcze krótka uliczka do budynku BHP. Wokół pełno stoczniowców. Niebieskie drelichy, chodzą, siedzą na trawnikach, czytają ulotki, gazety, słuchają radia, czekają... Jest Tadeusz Mazowiecki, witamy się: 'Zaraz wam wszystko opowiem, to jest niesamowite, ale teraz idźcie się zarejestrować'. Przy wejściu do budynku spory tłum. Przeciskamy się. W holu działa strajkowa administracja. Pliki 'bibuły', odręczna wywieszka: 'Tu zgłasza się represje MO
i SB'. Dostajemy kwitki do stołówki i przede wszystkim legitymacje strajkowe. Na mojej napisano: 'Ekspert ekonomiczny MKS'. Jestem ekspertem. Ale co to będzie znaczyć?".
Nie napiszę, co to znaczyło, ale muszę wspomnieć, że gdy kilka dni później pojawił się w stoczni plakat ze znanym dziś na całą Polskę napisem "Solidarność", przeżyłem - nie tylko ja, my wszyscy w stoczni - niezwykłe wzruszenie. Jedno słowo - jego treść, kształt i barwa - zawarły w wielkim skrócie drogowskaz dla ruchu, który oto wychodził z ideowej mgły i w ciągu niewielu tygodni ogarnął większość dorosłej ludności kraju. Dopiero powstanie Trzeciej Rzeczypospolitej przesunęło to doznanie na drugi plan.
A co dziś? "Solidarność" w swoim dziewiczym kształcie nie wróciła. I dzięki Bogu, bo jej wzniosłe oblicze było postawą bojową, zbroją w obliczu wroga, ładną nienormalnością w reakcji na patologię, jaką była PRL. Gdy nastała wolność, nastał czas postaw codziennych i strojów zwykłych i to było dobre. Szkoda natomiast, że tego bojowego rynsztunku nie odłożono na czas z pietyzmem do panteonu narodowych pamiątek, jako świadectwa zakończonej wojny. Pewno jednak nie mogło się udać tak od razu, bo choć upadł ustrój opresji, to przetrwał podział na tych, co opresji podlegali, i na tych, którzy system trzymali w ruchu. Co bardzo ważne - to nie był podział na racje tyle samo warte, choć różne. Nie, to było - używając języka "Gwiezdnych wojen" - znalezienie się bez względu na motywacje po "jasnej lub mrocznej stronie mocy". Temu podziałowi ulegają nadal ludzie po obu stronach, także ci, w tym i ja, którzy chcieliby się z uwikłań minionej wojny wyzwolić. Rozumiem SLD-owca, który ma podobne do moich pragnienia i jeży się, słysząc pohukiwania z prawego skraju. Rozumiem, bo czuję podobnie, gdy sięgam po "Trybunę" albo gdy słyszę senatora Jarzembowskiego z SLD, który uchwałę Senatu w dwudziestą rocznicę "Solidarności" nazywa prywatną sprawą AWS, podejmowaną ze względu na brak sukcesów. Partyzantowi minionej wojny z prawego krańca można powiedzieć, że choć trwa przy lepszej racji tamtego podziału, to mu pragnienie rozliczeń skwaśniało i więcej w nim mściwości niż sprawiedliwości. Senatorowi natomiast, że obraża historię swego kraju, uważając za chwyt partyjny projekt uczczenia przez Senat rocznicy największego, najbardziej pokojowego wolnościowego zrywu narodu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że senatorowi nie minęła całkowicie nostalgia za czasami, gdy jego strona trzymała resztę narodu za pysk.
Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.