Ludzie nas nie szanują – narzeka Piotr Walkowiak, koordynator działań ratowniczych WOPR w Świnoujściu. Jego zdaniem w ostatnich latach drastycznie spadł autorytet ratownika. – Plażowicze nie traktują nas jako wykwalifikowaną służbę, ale jak chłopców biegających po plaży z czerwoną bojką pod pachą i podrywających panienki w bikini. A przecież to my odpowiadamy za ich bezpieczeństwo, ratujemy życie – zastrzega. Walkowiak odlicza dni do końca sezonu. Wtedy odpocznie, ale bynajmniej nie od pracy, bo tę przecież kocha, tylko od użerania się z krnąbrnymi wczasowiczami. To właśnie w Świnoujściu przed rozpoczęciem sezonu skradziono silnik do motorówki ratunkowej WOPR. Wartość – ok. 20 tys. zł. Strata nie do odrobienia. W Kołobrzegu ktoś odciął łańcuch przytwierdzony do budki ratowniczej, a łódkę ratunkową przeciągnął kilkaset metrów dalej. Taki żart. W innej nadmorskiej miejscowości dowcipnisie łódź ratowniczą – dwa metry długości i ponad metr głębokości – zakopali na plaży, tak że nie było jej wcale widać spod piachu. W Ostrołęce nad Narwią ktoś taką łódkę próbował ukraść. Ratownicy znaleźli zgubę kilkanaście kilometrów dalej, ukrytą w krzakach. – Ludzka głupota nie zna granic – kwituje Michał Bodański, ratownik WOPR. I zżyma się: – Jak można wyciągnąć rękę po wspólne dobro? Przecież to nie jest prywatna zabawka, ale sprzęt, dzięki któremu możemy uratować komuś życie. Być może nawet temu, kto się na kradzież połaszczył.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.