Związki świętych krów
Polski Związek Narciarski nie dość, że nie wywiązał się z płatności wobec zespołu Apoloniusza Tajnera i nie potrafił pozyskać sponsorów, to jeszcze skonfliktował i rozbił ekipę opiekującą się Adamem Małyszem. Nie przedłużono kontraktu z fizjologiem Jerzym Żołędziem i psychologiem Janem Blecharzem, współtwórcami sukcesów skoczka. Prezes PZN Paweł Włodarczyk tłumaczył, że związku nie stać na usługi naukowców, że nie należy sięĘprzejmować ich odejściem, bo w zbliżającym się sezonie nie ma ani mistrzostw świata, ani igrzysk olimpijskich. Czyli sukcesy w pucharze świata i Turnieju Czterech Skoczni prezesa nie interesują? Czy bez swoich współpracowników Małysz nadal będzie odnosił sukcesy? PZN to nie interesuje. Nie od dziś. Kiedy kilka lat temu na stokach błysnął nastoletni Piotr Kaczmarek, wydawało się, że Polska doczeka się wreszcie przyzwoitego alpejczyka. Trenerzy Janicy Kostelic, chorwackiej mistrzyni olimpijskiej i mistrzyni świata, twierdzili, że Kaczmarek to jeden z najbardziej utalentowanych narciarzy na świecie. Polaka dwukrotnie zapraszano na stypendia do USA. Z drugiego stypendium ściągnął go PZN, kusząc obietnicami wyjazdu na olimpiadę. Kaczmarek się zgodził i gorzko tego pożałował. - Kazali mi podpisać umowę in blanco. Gdybym nie podpisał, nie znalazłbym się w kadrze. Nigdy nie dostałem egzemplarza tej umowy. Nigdy też nie dostałem stypendium, które mi obiecano. Prezes mówił potem, że się nie dogadaliśmy, sugerując, iż miałem za wysokie wymagania. A byłem bez grosza - wspomina Kaczmarek. Obecnie ma 21 lat i już nie jeździ zawodowo na nartach - prowadzi biuro podróży w Rawiczu.
Polski Związek Lekkiej Atletyki od wielu miesięcy tak naprawdę nie zajmuje się przygotowaniami do mistrzostw świata (sportowcy osiągają coraz gorsze wyniki), lecz konfliktem z grupą najlepszych lekkoatletów skupionych w grupie Elite Cafe. - Nie możemy się zgodzić na łamanie przepisów związku, a wbrew zasadom jest reklamowanie przez wybranych sportowców indywidualnego sponsora. Jeśli ktoś chce wystąpić na zawodach, musi się dostosować do zasad, które obowiązują w PZLA. Kłamstwem jest twierdzenie, że jesteśmy bardziej zajęci sporem z Elite Cafe niż treningiem sportowców. Nasi zawodnicy cały czas wyjeżdżają na zgrupowania, mają zapewnioną opiekę masażystów i lekarzy. Nie przerywamy pracy nad ich kondycją, staramy się, żeby osiągnęli jak najwyższą formę - mówi Irena Szewińska, prezes związku. Polski Związek Koszykówki usankcjonował kupowanie miejsc w Polskiej Lidze Koszykówki. Polski Związek Piłki Nożnej nie tylko nie odnosi sukcesów z pierwszą reprezentacją, lecz wyjątkowo nieudolnie postępuje w sprawie skandalu wokół podejrzewanej sprzedaży meczu przez piłkarzy Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Posady w sportowych związkach to synekury dla nieudaczników i kombinatorów. Komu są one potrzebne poza samymi działaczami, bo na pewno nie sportowcom?
Spółdzielnia prezesów
W tym roku budżet państwa przekazał związkom sportowym ponad 100 mln zł. To jednak tylko ułamek dochodów, jakimi dysponują działacze. Polski Związek Piłki Nożnej dostał na przykład w tym roku z kasy państwa 300 tys. zł (jego budżet wynosi ponad 22 mln zł). Polski Związek Narciarski otrzymał z budżetu prawie 3 mln zł (70 proc. dochodów). Podobne kwoty trafiają do Polskiego Związku Piłki Siatkowej oraz Polskiego Związku Koszykówki. - Nie mamy prawa ingerować w księgowość sportowych związków. To może zrobić tylko urząd skarbowy lub NIK. Jeśli wykryjemy nieprawidłowości, możemy zawiesić jakiegoś działacza. Nie możemy jednak tego zrobić z całym prezydium - mówi Jan Maj z Konfederacji Polskiego Sportu.
Dodatkowe środki związki sportowe mają głównie z umów sponsorskich. Ich szczegóły są jednak tajne. - PZPN podpisał umowę z Canal Plus na transmisje meczów ligowych, lecz żaden z klubów nigdy jej nie widział. Jakie klauzule musiała zawierać, skoro Canal Plus zmniejszył o połowę kwotę przeznaczoną dla drużyn pierwszoligowych, a PZPN się na to zgodził? - zastanawia się Tomaszewski. - To bzdura. Canal Plus postawił nas pod ścianą i prezesi klubów musieli się zgodzić na redukcję środków o 40 proc. Podobnie było zresztą w Anglii, Włoszech czy Niemczech - polemizuje z Tomaszewskim Michał Listkiewicz.
W polskich związkach sportowych działa swego rodzaju spółdzielnia prezesów. Jeśli jeden ma kłopoty, murem stają za nim inni. Nie narzekają też na brak opiekunów w świecie polityki oraz w międzynarodowych federacjach sportowych. - Kiedy prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Michała Listkiewicza wezwano na dywanik do Polskiej Konfederacji Sportu, przybiegli tam za nim Irena Szewińska z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i Paweł Włodarczyk z Polskiego Związku Narciarskiego - opowiada Tomaszewski. - Głowę daję, że kiedy oni znajdą się w opałach, Listkiewicz w dowód wdzięczności też się za nimi wstawi.
Związkowy haracz
Przyciąganie sponsorów to jedno z podstawowych statutowych zadań związków sportowych. Jest tajemnicą poliszynela, że często się to nie udaje, bo sponsorzy nie chcą się dzielić pod stołem pieniędzmi z działaczami. PZN nie znalazł w minionym sezonie sponsora dla Małysza, przez co 150 cm2 jego kombinezonu pozostało puste. Z kolei PZLA kilkakrotnie odrzucał ofertę sponsorską Elite Cafe. Irena Szewińska twierdzi, że firma opiekująca się m.in. Kamilą Skolimowską, Robertem Korzeniowskim, Szymonem Ziółkowskim i Sebastianem Chmarą nie jest dla niej poważnym partnerem. Zamiast ułatwiać lekkoatletom przygotowania do sierpniowych mistrzostw świata, związek eskalował konflikt. Sprawą zajął się w końcu rzecznik praw obywatelskich, który uznał, że PZLA bezprawnie żąda od zawodników działań sprzecznych z ich interesami. Chodziło m.in. o prawo do wizerunku, zgodę na otrzymywanie pieniędzy od sponsora (w myśl kuriozalnego przepisu musi ją wydać związek, a kilku zawodników Elite Cafe takiej zgody nie miało) oraz o przekazywanie części kwoty na rzecz związku.
W Polsce związki sportowe nagminnie żądają od najlepszych sportowców dzielenia się dochodami z indywidualnych kontraktów. Kaczmarek twierdzi, że PZN zabiera sportowcom aż 20 proc. pieniędzy. Szefowie związku temu zaprzeczają. - Wiem, że prezesi próbowali wyciągnąć od zawodników jakieś pieniądze, ale nic z tego nie wyszło. Według prawa, związek powinien znać treść kontraktów, ale płacić mu nie musimy - mówi Partyka.
Bastion PRL
Fakt, iż związki są wydmuszkami pasożytującymi na sporcie, powoduje, że nie dbają one o sukcesy zawodników. Sport jest tu tylko wygodną przykrywką. Prezes PZKosz Marek Pałus niedawno nie chciał powierzyć reprezentacji Polski w koszykówce najlepszemu trenerowi pracującemu w naszym kraju - Słoweńcowi Andrejowi Urlepowi. Wybrano Andrzeja Kowalczyka, który ponoć zapewniał o swoich doskonałych kontaktach w świecie biznesu, co miało pomóc w znalezieniu sponsora dla reprezentacji. Na razie nie ma jednak śladu, że prowadzono jakieś poważne rozmowy w tej sprawie. Ważne, że PZKosz zarabia. Żeby to ułatwić, wprowadzono nawet nowe przepisy. W czerwcu ogłoszono, że do zawodowej Polskiej Ligi Koszykówki, którą notabene także zarządza Pałus, może trafić dowolna drużyna, pod warunkiem że wpłaci do kasy PLK 500 tys. zł. Dyrektor Grzegorz Bachański z PZKosz tłumaczy, że chodzi o stabilizację ligi. A nie o stabilizację dochodów działaczy? Jaki sens ma liga, w której może grać każdy, nawet zespół reprezentujący fatalny poziom?
Związki sportowe w Polsce to jeden z ostatnich bastionów PRL - wszystko tam odbywa się niejawnie i poza kontrolą. Najprostsza i najkorzystniejsza dla naszego sportu byłaby ich likwidacja, ale nie można tego zrobić. Oznaczałoby to bowiem wyeliminowanie Polaków z międzynarodowych zawodów. Związki można natomiast zmienić w niewielkie operatywne firmy menedżerskie. Tyle że wywoła to ogromny opór działaczy, bo tylko w obecnych strukturach mogą oni zarabiać krocie kosztem sportowców. Zbyt wielu ludzi świetnie żyje z tego, że w związkach sportowych mamy prawdziwe bagno.
Andrzej Kropiwnicki
Pełny tekst ukaże się w najnowszym, 1078 numerze tygodnika "Wprost". W sprzedaży od poniedziałku 21 lipca.
W numerze także: Sekscasting (Prawie 50 tys. kobiet trafia co roku poprzez Polskę do domów publicznych w zachodniej Europie. Według najnowszego raportu Rady Europy, ponad 300 tys. kobiet z Europy Środkowej i Wschodniej pracuje obecnie na Zachodzie jako prostytutki).