Dawno nie widziałem, żeby ktoś publicznie zrobił sobie aż taką krzywdę. Piątkowa prezentacja rządu w wykonaniu Ewy Kopacz była mieszanką podniosłej szkolnej akademii z kabaretem. Wypowiedzi przyszłej premier były jak humor z zeszytów szkolnych. „Minister finansów nie śpi po nocach, bo liczy”, „Kluzik-Rostkowska ma otwarte serce”, „Czarek Grabarczyk kocha ludzi”. Do tego jakieś niezrozumiałe, dziwaczne opowieści o pistoletach, nożach, pałkach, zatrzaśniętych drzwiach i opiece nad dziećmi na pytanie o dostarczanie przez Polskę broni na Ukrainę. Nie pamiętam, by polski premier miał tak fatalny początek. W pierwszej chwili nawet mnie to bawiło. Przy drugim wysłuchaniu już nie było mi do śmiechu. Czas jest trudny jak nigdy. Pod nosem mamy wojnę prowadzoną przez mocarstwo, które, najdelikatniej mówiąc, nie ma wobec nas przyjaznych zamiarów. O europejskiej solidarności nie ma mowy. Wszyscy patrzą na czubek swego nosa. Tymczasem za chwilę największą władzę w państwie dostanie dotychczasowa marszałek Sejmu, której kompletnie nie rozumiem. Na szczęście pokrętne, dziwaczne wypowiedzi z piątku nie zostały szerzej odnotowane za granicą. Ale przecież za chwilę Ewa Kopacz pojedzie na szczyt Unii Europejskiej. Tam też będziemówiła o nożach, pałkach i dzieciach? Oby to była jakaś chwilowa niedyspozycja, stres, emocje debiutu. Może Kopacz ma głęboko ukryty dar. Byłoby dobrze, żeby ktoś szybko zaczął pracować nad odkryciem tego daru. W polityce najgorsza jest śmieszność. W piątek, mówiąc wprost, Kopacz po prostu się ośmieszyła. Nie chciałbym, żeby polski premier był śmieszny. Z jakiejkolwiek partii by pochodził. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.