Śmierć młodej, sympatycznej i ładnej dziewczyny, czy jest aktorką, czy sprzątaczką, to zawsze trauma. Przybylska nie była sympatyczna tylko cudownie kochana, nie była ładna, tylko prześliczna i na pewno bardzo miła, pełna pozytywnej energii itd. Tym bardziej więc mamy prawo płakać. Stało się coś bardzo złego i zostało poczucie bezsilności, bo znowu nie ma kogo za to winić. Poczucie bezsilności, wściekłości, smutek gdzieś dalej. Na gali wręczenia nagród „Viva! Najpiękniejsi” oklaskiwałem statuetkę dla Przybylskiej. Nie mogła już jej odebrać, a ja, nie wiedząc, że jest chora, pomyślałem tylko – na pewno taka gwiazda jest tak zajęta, że nawet nie ma czasu pojawić się na gali, na której byłaby królową balu. Nagrane przez Przybylską podziękowania, które puszczono wtedy na scenie, miały się, niestety, okazać jej ostatnim publicznym wystąpieniem. Patrząc wtedy na miłą i sympatyczną – albo może właśnie na cudownie kochaną i prześliczną – aktorkę, myślałem, że to musi być jakaś królowa życia, ktoś, kto dostał wszystko i oto teraz właśnie dostaje wisienkę na torcik, złotą kropeczkę nad i. Tymczasem kiedy dziś oglądam to nagranie, widzę, ile wysiłku i prawdziwego aktorskiego talentu musiała włożyć Przybylska w zagranie wesołej, beztroskiej dziewczyny, która „niestety nie może być tu z wami, ale bardzo się cieszy”. Cała wiedza o tym, że jest skazana, że właściwie patrzy na to wszystko już z drugiego brzegu, została na czas nagrania gdzieś upchnięta i zamknięta w najciemniejszej komórce świadomości. Domyślam się tylko, że po wyłączeniu kamer, po zdjęciu mikroportów, po wyjściu ekipy telewizyjnej, rozpłakała się. A w każdym razie ten teatrzyk musiał strasznie drogo ją kosztować.
A jednak niecały ten harmider po śmierci Przybylskiej da się uzasadnić żalem czy histerią z powodu jej odejścia. Przyznajmy, że huk medialny po czyjejś śmierci, niestety, nie zawsze jest dowodem smutku, a często świadczy o niezdrowej fascynacji i ekscytacji wydarzeniem medialnym najwyższej rangi. Przyznajmy, że odrobinkę nas poniosło. Lekko przesadziliśmy. W pewnym momencie polubiliśmy naszą histerię i daliśmy się ponieść. I, co tu dużo gadać, niektórzy trochę zarobili. A media tabloidalne zachowywały się skandalicznie. Gdyby jeszcze był sezon ogórkowy, jakiś wyjątkowo nudny, upalny lipiec czy sierpień, kiedy najważniejszym newsem dnia może być najwyżej, że urodził się nowy lew w zoo albo że nad Zalewem Szczecińskim ktoś złowił „taaaką rybę”. Ale nie! Trwa sam szczyt sezonu, rok szczytuje, dzieje się w modzie, dzieje się w polityce, wszyscy na pełnych obrotach, nie trzeba na siłę wypełniać miejsca w gazetach. Tymczasem o śmierci Przybylskiej informowano czcionką zarezerwowaną wyłącznie dla wybuchu wojny, katastrof na miarę smoleńskiej czy śmierci papieża. Pierwszy news o niej na jedynce, potem przez trzy, cztery strony. Wypowiada się lekarz. Mówi, jak się wiła z bólu, śliniła. Z całym szacunkiem dla szacownej zmarłej, ale Małgorzata Braunek w świecie filmu osiągnęła artystycznie nieco więcej od Przybylskiej, a jej śmierć nie wywołała nawet w ćwierci takiego szumu. Poświęcono jej o wiele mniej miejsca. O co więc chodzi poza autentycznym smutkiem z powodu okrutnej śmierci miłej dziewczyny?
Że Braunek była stara i chora od dawna? Że nie była już tak piękna, jak Przybylska, którą rak zabił, zanim zdołał zniszczyć urodę? Że nie nadawała się na ikonę męczennicy – Hioba? Chyba wszystko po trochu, a najbardziej to ostatnie. Oto mamy osobę, która ma wszystko, jest gwiazdą, jest – jak się domyślamy – dobrze sytuowana, ma dzieci, ma role i oto wszystko zostaje jej zabrane. Historia Hioba. A na dodatek Hiob jest seksi. To media chwyciły i stąd powodzenie tematu. Poza wszystkim strasznie żal. Strasznie nam smutno, że nie możesz być dzisiaj z nami, Aniu. �
Czy cały ten harmider po śmierci Przybylskiej da się uzasadnić żalem lub histerią z powodu jej odejścia? Przyznajmy, że odrobinkę nas poniosło. Lekko przesadziliśmy
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.