Pomysłodawcy zapewniają, że dzięki unikatowemu systemowi ochrony wizerunku i prowadzonej korespondencji umożliwiają użytkownikom nawiązanie romansu i zachowanie go w tajemnicy. Bo osoba, która zdradza, chce oczywiście zachować to w tajemnicy. A co z drugą stroną? Lepiej o zdradzie wiedzieć czy nie? Jak pokazują badania, Polacy chętnie sprawdzają swoje drugie połówki. Globalny sondaż miesięcznika „Reader’s Digest” wykazał np., że aż 45 proc. Polaków przegląda SMS-y oraz pocztę elektroniczną partnera. Na forach internetowych pełno jest apeli o radę, jak sprawdzić drugą stronę, bo „chyba coś jest nie tak”. Piszą i one, i oni. „Chcę się dowiedzieć, jaki jest najlepszy sposób, aby sprawdzić, czy mąż mnie zdradza. Nie interesują mnie testy na zdradę, które można kupić SMS-em za 9 zł. Myślę, że najlepszym sposobem będzie sprawdzenie, co robi na komputerze”. „Ostatnio zmieniła swoje zachowanie! Na przykład idzie do toalety i zabiera komórkę. Nałożyła na nią blokadę i nie znam PIN do odblokowania. Co robić?”, „Wychodzi z telefonem (złapał mnie kiedyś na szperaniu w jego komórce), ciągle gdzieś pisze, uważa, że mam paranoję. Jak go podpuścić, bo przecież się nie przyzna? Pomóżcie mi. Tylko proszę, nie piszcie, że muszę mieć jakiegoś detektywa, bo nie mam na to pieniędzy”.
Twoja wina, zdrajco
Są jednak i tacy, którzy z kosztami się nie liczą i sięgają po oferty biur detektywistycznych i firm, które oferują pomoc w prześwietleniu wierności partnera. A że popyt jest, widać chociażby po całkiem sporej ofercie tego typu usług. – Jeszcze pięć lat temu średnio na dziesięć telefonów siedem dotyczyło spraw kradzieży czy majątku. Trzy – zdrady. Teraz na tych dziesięć telefonów już osiem dotyczy sprawdzenia wierności – mówi Bartłomiej Domagała z Agencji Badania Wiarygodności „Honey Trapper”. Zauważa też, że kiedyś zlecenia pochodziły głównie od kobiet.
Dziś coraz częściej także od mężczyzn. – Mamy dużo pracy. W całej Polsce. Ale także w innych krajach – mówi detektyw Bartosz Weremczuk z biura Lampart Detektywi. Dlaczego sprawdzamy, i to czasami z wielką determinacją? Eksperci tłumaczą, że często chcemy wykryć zdradę, żeby paradoksalnie było nam po prostu łatwiej. Bo przecież nikt zazwyczaj nie sprawdza partnera, jeśli w związku wszystko jest w najlepszym porządku. – Udowadniamy sobie w ten sposób, że to, co złego wydarzyło się w naszym wspólnym życiu, jest wyłącznie winą drugiej strony, bo przecież to ona zdradziła. Takie myślenie jest fałszywe. Zdrada jest skutkiem tego, co się dzieje w związku, a rzadko bywa tak, że winę ponosi jedna osoba. Wykrywając zdradę, chcemy się pozbyć tej swojej części odpowiedzialności, stajemy się bezkrytyczni i stawiamy się w pozycji ofiary. To jest po prostu wygodne – mówi psycholog Maria Rotkiel. – Coś na zasadzie: „No tak, ja z tobą nie uprawiałam seksu przez lata, ale to ty jesteś winny, bo zdradziłeś”. Albo: „Byłem nie do wytrzymania, ale winna jesteś ty, bo zdradziłaś” – mówi Michał Pozdał, seksuolog i psychoterapeuta ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Dodaje, że rzeczywiście jest tak, iż osoba zdradzana jest postrzegana jako ofiara. – Ale często też uparcie poszukujemy dowodów przeciwko partnerowi, bo chcemy mu pokazać: „Widzisz, ty mnie zdradzałeś po kryjomu, a ja o wszystkim wiem, więc mam nad tobą przewagę”. Już mnie nie oszukujesz. Dla osoby zdradzanej to trochę takie odzyskanie godności – podkreśla Pozdał.
Tornado i kalkulacja
Ci, którym jest zlecane prześwietlenie partnerskiej wierności, twierdzą, że takim sprawom zazwyczaj towarzyszą burzliwe emocje. Są też oczywiście przypadki, gdy zleceniodawcy kierują się wyłącznie czystą kalkulacją, na zimno szukają dowodu np. do sprawy rozwodowej. Zazwyczaj jednak w tle są zranione uczucia, zazdrość i miłość, które mimo żalu i podejrzeń w mniejszym lub większym stopniu wciąż odczuwamy. Zdarza się też, że gdy dowód się znajdzie, sprawa kończy się happy endem i strony dochodzą do porozumienia. – Bo zdrada zawsze jest bolesna, ale jeśli już o niej wiemy, przychodzi często takie oczyszczenie.
To swoiste tornado, które mija, a potem nadchodzi spokój. Ale czy naprawdę nie lepiej osiągnąć ten spokój poprzez szczerą rozmowę o kondycji związku, niż uciekać się do takich śledczych metod? – pyta Maria Rotkiel. Podkreśla, że w życiowym pośpiechu za mało z sobą rozmawiamy. – Milczymy, gdy zaczyna być źle, milczymy, gdy jest już bardzo źle. Nie umiemy przekazać, jakie mamy zastrzeżenia do partnera, czego nam brakuje. A potem, szukając winy drugiej strony i chcąc wyrazić swój żal, śledzimy, tropimy, sprawdzamy. Na własną rękę albo z czyjąś pomocą. Wykorzystując wszelkie dostępne metody – dodaje Maria Rotkiel. Michał Pozdał też uważa, że często przyczyną jest nieumiejętność komunikowania się. – I dopiero gdy zdrada okazuje się faktem, potrafimy ten kanał komunikacyjny otworzyć. Nie zrzucałbym tu jednak winy wyłącznie na brak czasu. Często go przecież mamy, tylko wykorzystujemy nie do tego, co trzeba. Jeśli znajdujemy trzy godziny na siedzenie na Facebooku czy Twitterze, to tym bardziej możemy znaleźć czas, żeby zadbać o związek – dodaje.
A ile czasu potrzeba na ustalenie, czy jesteśmy zdradzani? Detektywi niechętnie odsłaniają kulisy. I co najważniejsze, powtarzają, że nie każde zlecenie kończy się przyłapaniem partnera na niewierności. – Nie można od nas oczekiwać, że na siłę udowodnimy zdradę, której nie ma. Nie możemy kreować rzeczywistości. Naszym celem jest sprawdzenie, czy podejrzenia są zasadne, czy nie – mówi Bartosz Weremczuk.
Kuszenie testerem
Niektórzy w udowadnianiu domniemanej zdrady chwytają się wszystkich możliwych metod. Jeśli nie można inaczej, w sukurs przychodzą testerzy wierności. Niekiedy poszukiwani na własną rękę, np. w internecie: „Szukam atrakcyjnej kobiety w wieku ok. 25 lat, która odpłatnie lub za podobną przysługę zgodziłaby się przetestować wierność na imprezie w klubie/pubie mojego faceta podczas męskiego wieczoru. Czuję, że jest już ze mną raczej z rozsądku czy nawet z przyzwyczajenia lub przyjaźni, ale brak mu namiętności, i jestem niemal pewna, że już szuka okazji i gdyby takowa się przydarzyła, chętnie by z niej skorzystał”. Ale są też firmy, które oferują taką usługę. Klient może sobie wybrać z bogatego katalogu zdjęć testera, który najlepiej pasuje do gustu partnera i ma największe szanse, aby go skusić do pierwszego kontaktu.
Sprawdzani określani są mianem „obiekt” lub „figurant”. Jak tester kontaktuje się z „obiektem”? – Teraz np. mamy zlecenie dotyczące właściciela firmy budowlanej, więc testerka Agata zadzwoni do pana i umówi się na wycenę remontu mieszkania – tłumaczy Adrian Jendrzejewski z Agencji Testerów Wierności „SprawdzWiernosc.pl”. A gdy już Agata spotka się z panem od remontu? – Metody są różne, na pewno nie dochodzi do scen łóżkowych – zastrzega Jendrzejewski. Przedstawiciele agencji podkreślają, że tester (testerka) nie prowokuje do zdrady, a jedynie „monitoruje dane zachowanie i poczynania obiektu”. Następnie te zachowania „są przedstawiane w postaci udokumentowanej do klienta, który sam podejmuje decyzję, czy obiekt jest wierny”. Do tej metody wiele osób ma jednak zastrzeżenia. Przeciwnicy twierdzą, że to trochę tak, jakby łasuchowi podstawić pod nos wspaniały tort. Może w końcu się skusi.
Eksperci zgodnie przestrzegają przed obsesyjnym szukaniem dowodów na zdradę. Twierdzą, że lepiej zawczasu skupić energię po prostu na tym, żeby do niej nie doprowadzić. Michał Pozdał: – Zdrada oczywiście może być konstruktywnym przełomem dla związku. Ludzie zaczynają wreszcie z sobą rozmawiać, przyznają się do błędów i potrzeb często po raz pierwszy, także seksualnych. Ale może być też bolesnym przeżyciem zakończonym rozstaniem, które zawsze już będzie w nas tkwić. I wreszcie chyba najgorsza opcja: nie rozstajemy się, ale niewierność sobie ciągle wypominamy. Jesteśmy pełni podejrzeń. I wszystko zaczyna się od nowa.Tekst ukazał się w numerze 29 /2014 tygodnika "Wprost".
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay