Rozpoczęła się wędrówka Francuzów z północy na południe. Wiedzeni niezawodnym instynktem ciągną ku słońcu, zieleni, pięknym krajobrazom, łagodnemu klimatowi i dobremu, zdrowemu jedzeniu
U Francuzów ujmuje mnie zawsze to, że oni wiedzą, co dobre. Nie mówię jedynie o doświadczeniach prywatnych ("A piłeś już to wino?", "A byłeś już w tym zakątku?", "A zauważyłeś tę kafejkę?", "A widziałeś tę galerię?"), bo ostatnio ta postawa wobec świata i życia przejawiła się w formie danych statystycznych, dotyczących całej francuskiej zbiorowości. Mam na myśli ogłoszenie wstępnych wyników wiosennego spisu powszechnego.
Gdyby sporządzić mapę Francji, gdzie kolorem czerwonym oznaczylibyśmy miejscowości, które w ostatnim dziesięcioleciu odnotowały największą przewagę liczby osób wprowadzających się nad liczbą opuszczających je, a kolorem niebieskim miejscowości, w których bilans był odwrotny, zobaczylibyśmy pas czerwonych punktów koncentrujących się w pobliżu południowych i południowo-zachodnich wybrzeży morskich i oceanicznych oraz w rejonie przygranicznym z Niemcami, zwłaszcza w Alzacji. Błękitem kłułby zaś w oczy przede wszystkim region paryski i okolice Masywu Centralnego.
Wygląda na to, że rozpoczęła się wędrówka Francuzów z północy na południe. Przyszedł czas na jakość życia, na decentralizację, na przygotowanie się do wykorzystania możliwości tworzonych powoli, ale konsekwentnie przez "europeizację" oraz globalizację zajęć i kontaktów zawodowych. Wiedzeni niezawodnym instynktem Francuzi ciągną ku słońcu, zieleni, pięknym krajobrazom, łagodnemu klimatowi i dobremu, zdrowemu jedzeniu. Ogólnokrajowy wskaźnik wzrostu populacji w latach 1990-1999 był znacznie niższy od oczekiwanego: wyniósł zaledwie 0,38 proc. W bliskim Atlantyku mieście Nantes wyniósł on 9,6 proc., w odległej od Morza Śródziemnego o zaledwie 150 km Tuluzie - 8,9 proc., a w Montpellier - 8,1 proc. Paryż stracił w tym samym czasie 1,7 proc. mieszkańców, a w regionie paryskim też znacznie zmniejszył się wskaźnik wzrostu ludności - i to mimo równocześnie najwyższego spośród wszystkich regionów francuskich wskaźnika urodzeń! Ludzie najwyraźniej zaczęli uciekać ze stołecznego molocha do aglomeracji o bardziej ludzkiej skali, a zarazem oferujących lepsze warunki życia.
Oczywiście, taka migracja pozostawałaby nadal w sferze marzeń, gdyby u jej celu nie było pracy. Jednakże podejmowane od lat wysiłki decentralizacyjne dają efekty. Tuluza ze swoim przemysłem lotniczym stała się jednym z czołowych ośrodków nowoczesnych technologii w Europie i wykształciła dobrą kadrę uniwersytecką. Strasburg też oferuje coraz większe możliwości dzięki instytucjom europejskim, nie mówiąc o zaletach położenia Alzacji jako całości: nie ma tam wprawdzie morza, ale za to blisko do gór i... do Niemiec, z którymi trwa ożywiona wymiana przygraniczna, zarówno w sensie handlowym, jak i ofert pracy.
Niezależnie od migracji między aglomeracjami miejskimi następują także ciekawe przemieszczenia w obrębie każdej z nich, odzwierciedlające tę samą tendencję: do rozkoszowania się bardziej jakością niż rozmachem i rozpędem życia w mieście. Generalnie: obserwowana od dwudziestu lat urbanizacja kraju nadal postępuje. Niemal 80 proc. mieszkańców Francji żyje na obszarach miejskich, z tym że spis ludności pozwala na znamienne zróżnicowanie stref tych obszarów i przepływu ludzi między nimi. Francuskie aglomeracje można opisać z grubsza jako jądra otoczone dwoma pierścieniami. Jądro to zazwyczaj miasto, które dało początek aglomeracji w swoich pierwotnych granicach administracyjnych. Pierwszy pierścień to całkowicie zurbanizowane tereny najbliższych temu miastu gmin, które w istocie stały się jego naturalnym przedłużeniem, przekształciły się w jego przedmieścia i w sensie funkcjonalnym tworzą już z nim jedną całość. Drugi pierścień to zjawisko stosunkowo nowe, a geografowie i statystycy mają pewne kłopoty ze zdefiniowaniem go. Są to obszary stanowiące coś pośredniego między terenami miejskimi, wiejskimi i wypoczynkowymi. Nie są to ani typowe przedmieścia miejskie, ani typowe wsie, ani typowe miejscowości wczasowe. Miejscowości te okalają bezpośrednie przedmieścia dużych miast, ale stronią od gęstej i wysokiej zabudowy i starają się urozmaicić teren maksymalnie możliwą ilością wody i zieleni, a także boiskami i pływalniami. Spis ludności wskazuje jednoznacznie, że wzrost populacji w pierwszym pierścieniu jest o połowę wolniejszy, niż wykazywał poprzedni spis, i wolniejszy niż w drugim pierścieniu. Drugie pierścienie miejskie zajmują dziś już 10 proc. terytorium kraju i skupiają 20 proc. jego ludności. Jest więc jasne, że nie chodzi o dzielnice dla elity, lecz o rezultat masowego poszukiwania lepszej jakości życia.
Owa mobilność i owe priorytety Francuzów mogą - być może niespodziewanie dla nich samych - dobrze przystosować ich do możliwości stwarzanych przez nadchodzące stulecie, w którym wielu ludzi będzie mogło pracować w domu, i to dla kilku pracodawców, nierzadko odległych od siebie w sensie geograficznym.
Gdyby sporządzić mapę Francji, gdzie kolorem czerwonym oznaczylibyśmy miejscowości, które w ostatnim dziesięcioleciu odnotowały największą przewagę liczby osób wprowadzających się nad liczbą opuszczających je, a kolorem niebieskim miejscowości, w których bilans był odwrotny, zobaczylibyśmy pas czerwonych punktów koncentrujących się w pobliżu południowych i południowo-zachodnich wybrzeży morskich i oceanicznych oraz w rejonie przygranicznym z Niemcami, zwłaszcza w Alzacji. Błękitem kłułby zaś w oczy przede wszystkim region paryski i okolice Masywu Centralnego.
Wygląda na to, że rozpoczęła się wędrówka Francuzów z północy na południe. Przyszedł czas na jakość życia, na decentralizację, na przygotowanie się do wykorzystania możliwości tworzonych powoli, ale konsekwentnie przez "europeizację" oraz globalizację zajęć i kontaktów zawodowych. Wiedzeni niezawodnym instynktem Francuzi ciągną ku słońcu, zieleni, pięknym krajobrazom, łagodnemu klimatowi i dobremu, zdrowemu jedzeniu. Ogólnokrajowy wskaźnik wzrostu populacji w latach 1990-1999 był znacznie niższy od oczekiwanego: wyniósł zaledwie 0,38 proc. W bliskim Atlantyku mieście Nantes wyniósł on 9,6 proc., w odległej od Morza Śródziemnego o zaledwie 150 km Tuluzie - 8,9 proc., a w Montpellier - 8,1 proc. Paryż stracił w tym samym czasie 1,7 proc. mieszkańców, a w regionie paryskim też znacznie zmniejszył się wskaźnik wzrostu ludności - i to mimo równocześnie najwyższego spośród wszystkich regionów francuskich wskaźnika urodzeń! Ludzie najwyraźniej zaczęli uciekać ze stołecznego molocha do aglomeracji o bardziej ludzkiej skali, a zarazem oferujących lepsze warunki życia.
Oczywiście, taka migracja pozostawałaby nadal w sferze marzeń, gdyby u jej celu nie było pracy. Jednakże podejmowane od lat wysiłki decentralizacyjne dają efekty. Tuluza ze swoim przemysłem lotniczym stała się jednym z czołowych ośrodków nowoczesnych technologii w Europie i wykształciła dobrą kadrę uniwersytecką. Strasburg też oferuje coraz większe możliwości dzięki instytucjom europejskim, nie mówiąc o zaletach położenia Alzacji jako całości: nie ma tam wprawdzie morza, ale za to blisko do gór i... do Niemiec, z którymi trwa ożywiona wymiana przygraniczna, zarówno w sensie handlowym, jak i ofert pracy.
Niezależnie od migracji między aglomeracjami miejskimi następują także ciekawe przemieszczenia w obrębie każdej z nich, odzwierciedlające tę samą tendencję: do rozkoszowania się bardziej jakością niż rozmachem i rozpędem życia w mieście. Generalnie: obserwowana od dwudziestu lat urbanizacja kraju nadal postępuje. Niemal 80 proc. mieszkańców Francji żyje na obszarach miejskich, z tym że spis ludności pozwala na znamienne zróżnicowanie stref tych obszarów i przepływu ludzi między nimi. Francuskie aglomeracje można opisać z grubsza jako jądra otoczone dwoma pierścieniami. Jądro to zazwyczaj miasto, które dało początek aglomeracji w swoich pierwotnych granicach administracyjnych. Pierwszy pierścień to całkowicie zurbanizowane tereny najbliższych temu miastu gmin, które w istocie stały się jego naturalnym przedłużeniem, przekształciły się w jego przedmieścia i w sensie funkcjonalnym tworzą już z nim jedną całość. Drugi pierścień to zjawisko stosunkowo nowe, a geografowie i statystycy mają pewne kłopoty ze zdefiniowaniem go. Są to obszary stanowiące coś pośredniego między terenami miejskimi, wiejskimi i wypoczynkowymi. Nie są to ani typowe przedmieścia miejskie, ani typowe wsie, ani typowe miejscowości wczasowe. Miejscowości te okalają bezpośrednie przedmieścia dużych miast, ale stronią od gęstej i wysokiej zabudowy i starają się urozmaicić teren maksymalnie możliwą ilością wody i zieleni, a także boiskami i pływalniami. Spis ludności wskazuje jednoznacznie, że wzrost populacji w pierwszym pierścieniu jest o połowę wolniejszy, niż wykazywał poprzedni spis, i wolniejszy niż w drugim pierścieniu. Drugie pierścienie miejskie zajmują dziś już 10 proc. terytorium kraju i skupiają 20 proc. jego ludności. Jest więc jasne, że nie chodzi o dzielnice dla elity, lecz o rezultat masowego poszukiwania lepszej jakości życia.
Owa mobilność i owe priorytety Francuzów mogą - być może niespodziewanie dla nich samych - dobrze przystosować ich do możliwości stwarzanych przez nadchodzące stulecie, w którym wielu ludzi będzie mogło pracować w domu, i to dla kilku pracodawców, nierzadko odległych od siebie w sensie geograficznym.
Więcej możesz przeczytać w 30/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.