(Artykuł ukazał się w numerze 31/2014)
O pani Irenie i jej szczególnej łasce od Boga Alicja dowiedziała się od znajomej w rodzinnym mieście na wschodzie Polski. Usłyszała, że pewna pobożna emerytka w Bydgoszczy doznaje prywatnych objawień, ma wizje i uzdrawia chorych. I że pomaga ludziom, którzy tak jak Alicja mają kłopoty rodzinne. Najpierw trzeba do niej napisać list, później – jeśli Irena uzna to za właściwe – można pojechać na egzorcyzmy.
LIST Z NIEBA
Odpowiedź, która przyszła do Alicji z Bydgoszczy, nie była jednak od pani Ireny, lecz od samego Boga Ojca. „Ja, Bóg Ojciec Przedwieczny, mówię do Ciebie, córeczko kochana Irenko, co dotyczy Alicji…” zaczynało się spisane na komputerze orędzie. Bóg Ojciec zalecał modlitwę i pełne zaufanie do Ireny, do której trzeba było przyjechać trzy razy na wypędzenie złego ducha. Pod wskazanym adresem w Bydgoszczy Alicja zastała stary dom z kamienną kapliczką. W środku przy gierkowskiej meblościance zasłany obrusem ołtarzyk, na nim kilka świętych figurek Matki Boskiej, obraz Chrystusa Króla, dwie liturgiczne świece oraz naczynie na wodę i sól. Na wieszaku ornat do odprawiania mszy. Alicja nie uważa się za pierwszą naiwną. Wiele słyszała o sektach, jako gorliwa katoliczka wiedziała, że nie powinna się pakować w nic, co pachnie magią. Ale u Ireny był ksiądz Mieczysław, przedstawiający się jako kierownik duchowy wizjonerki.
Alicja dyskretnie sprawdziła w internecie jego personalia, okazało się, że to prawdziwy zakonnik, werbista, żaden przebieraniec. Podczas odprawiania modlitw o uwolnienie od szatana kładł na egzorcyzmowanych stułę i dłoń. Ludzie padali na podłogę, ale ksiądz i Irena tłumaczyli, że to „spoczynek w Duchu Świętym”. – Obecność duchownego całkowicie mnie uspokoiła – opowiada Alicja. Początkowo zresztą wszystko wyglądało w miarę normalnie. Może tylko korzystający z pośrednictwa Ireny Pan Bóg był trochę zbyt wymagający. Zalecał niemal codzienną mszę (trzeba było wykupić co najmniej 30 u księdza, który zgodzi się odprawić ją sam, bez udziału innych kapłanów), godzinną ado rację i ponad dwie godziny modlitw każdego dnia. – Jak człowiek to wszystko spełnił, nie miał już siły na nic. Także na rozmyślanie o kłopotach. Paradoksalnie więc zalecenia pani Ireny działały, wydawało się, że dzięki jej modlitwom nasze kłopoty ustępują – wspomina Alicja.Szybko okazało się jednak, że trzy egzorcyzmy nie wystarczą. Najpierw co dwa miesiące, a później co miesiąc u Ireny w Bydgoszczy odbywały się zjazdy modlitewne połączone z coraz bardziej drastycznymi egzorcyzmami i transami. W ramach oczyszczenia uwalniani od demona musieli pluć, charczeć, wypuszczać gazy. W trakcie swoich wizji Irena dostawała religijnej ekstazy, trzęsła się, miała konwulsje. Ksiądz Mieczysław tłumaczył, że przyjmuje w ten sposób Mękę Jezusa. Przez Irenę przemawiali też Pan Jezus, Matka Boska i święci. Później Pan Bóg albo Matka Boska dyktowali Irenie kolejne listy, w których byli coraz bardziej niezadowoleni z członków wspólnoty. Pojawiły się groźby. „Córeczko moja, Ireno, wiem, że jest Tobie bardzo ciężko, jak ludzie Tobie nie wierzą, którzy widzieli te dzieła Boże u Ciebie. Tych Bóg będzie karał za nieposłuszeństwo!”. „Córeczko Ireno, ty teraz cierpisz przez grupę, bo jeszcze grupa błądzi. Grupa musi być silna, nie może się poddać szatanowi. On walczy, aby zaatakować grupę i ją rozbić”. „Za nieposłuszeństwo jest kara! Niech cała grupa adoruje Matkę Bożą Różę Duchowną przez cały kwiecień, przez 15 minut”.
ŚMIERĆ NA MODLITWIE
Każdy zjazd zaczynał się o godzinie 18 mszą, którą odprawiał werbista. Później koronka, różaniec, modlitwy Ireny podyktowane jej z nieba. Potem koło trzeciej w nocy kolejna msza, znów nabożeństwa, i tak do szóstej rano. Później można się było przespać, ale tylko dwie, trzy godziny. – Brak snu i potworne zmęczenie sprawiały, że wszystkie słowa Ireny przyjmowaliśmy niemal bezrefleksyjnie – opowiada Ryszard, były uczestnik grupy. – Godziliśmy się praktycznie na wszystko, nie było miejsca na wątpliwości. Zresztą, nawet jak ktoś je miał, wolał ich nie ujawniać. Tym bardziej że Matka Boża w orędziach powtarzała: „Kto nie wierzy, niech zamilczy”. Więc milczeli. – Wszelkie pytania, nawet trochę niewygodne, były znakiem opętania przez szatana. Irena i starsi członkowie grupy potrafili skutecznie napiętnować niedowiarka – wspomina Alicja. Tymczasem Irena w coraz większym stopniu kontrolowała członków swojej grupy. Bez jej zgody nie można było zmienić pracy ani kupić nowego ubrania. Kobiety musiały prosić o pozwolenie na makijaż. Rosła też rola mieszkającej z Ireną siostrzenicy, 30-letniej Marleny, która ogłosiła się wcieleniem Michała Archanioła. „Wszyscy macie się czuć w tym domu jak we własnym. W tym domu musi panować radość, nikt nie może cierpieć. Nie możecie być przyczyną cierpień córeczki Irenki i dla Marlenki, która cierpiała za was” – ogłaszał ustami Ireny Pan Bóg.
Potem zaczęły się ekstazy. W trakcie modlitwy w wiernych wstępował któryś ze świętych. – Byliśmy jak w transie, dostawaliśmy drgawek, przemawialiśmy – opowiada Ryszard. Doświadczenie to spotykało wyłącznie dojeżdżających z innego miasta, którzy wraz z Ireną jedli obiad. Miejscowi wierni z Bydgoszczy w ten dziwny trans jakoś nie wpadali. – Dziś się zastanawiamy, czy nie dosypywano nam czegoś do jedzenia, ale nie mamy na to dowodów – opowiada pan Ryszard.
Z grupy udało mu się uwolnić dopiero po pięciu latach. A właściwie Irena go wyrzuciła po tym, jak raz nie mógł dojechać na zjazd. Natychmiast został wyklęty, ksiądz Mieczysław i pani Irena zarządzili spalenie wszystkich należących do Ryszarda rzeczy, wszyscy dostali surowy zakaz kontaktowania się z „odszczepieńcem”. Pani Alicja się podporządkowała, dopiero po roku sama postanowiła odejść. – Choć wcale nie było łatwo. Ci, którzy opuszczali grupę, automatycznie byli „skazywani” na wieczne potępienie. Irena prorokowała, że zginą w wypadku, stracą nogi, ich dzieci zachorują, bo diabeł już swoją ofiarę pociągnie. Opowiadała, że ktoś pogniótł jej przekaz, a później zachorował na raka mózgu, umierał potem w wielkich cierpieniach – opowiada.
Inny były uczestnik modlitw u pani Ireny dodaje: – Dwie osoby z rodzin, które do niej przyjeżdżały, popełniły samobójstwa. Nie twierdzę, że przez sektę, one już wcześniej miały z sobą kłopoty, ale fakt pozostaje faktem. Do Bydgoszczy przyjeżdżała też kobieta, ciężko chora na raka mózgu. Niemal umierająca, uczestniczyła w męczących modlitwach, dawała też Irenie pieniądze, niby na węgiel. Nie powinna była w tym stanie jeździć do Bydgoszczy, zresztą wkrótce zmarła w hospicjum. Jedna chora osoba zmarła też w domu pani Ireny podczas nocnych modłów. W październiku 2009 r. sześćdziesięciokilkuletni Stanisław podczas czuwania dostał ataku padaczki. Umierał, ale nie wezwano pogotowia, pani Irena odprawiała modlitwy, powtarzała: „Panie, tchnij w niego życie”. A ksiądz udzielał namaszczenia. Dopiero po kilku godzinach zadzwoniono po karetkę, lekarz stwierdził zgon z przyczyn naturalnych. Mężczyzna poważnie chorował, więc nikt nie wnikał, czy pomoc wezwano na czas. A Irena ogłosiła, że Stanisław dostąpił wielkiej łaski, bo przecież zmarł w domu modlitwy.
Bydgoskie pogotowie potwierdza, że rzeczywiście, 11 października 2009 r. o ósmej rano wezwano pod adres pani Ireny lekarza, by stwierdził zgon Stanisława D. Nic nie wzbudziło jednak niepokoju lekarza. Dość szybko zaczęło się też wymuszanie ofiar. Najpierw co łaska, później Irena ustaliła stawkę, 50 zł od osoby. Każdy też musiał przywieźć z sobą jedzenie. Ofiary zapisywano w zeszycie. – Niektórzy zaczęli dawać po 600, a nawet 1000 zł – opowiada pani Alicja. – Mężczyźni za darmo zrobili w domu remont, wymienili wszystkie okna, kobiety porządkowały ogród. A ona ciągle się skarżyła, jaka jest biedna – wspomina Ryszard. W zamian za pomoc materialną Irenie Bóg miał ich obdarzać większą łaską.
KOŚCIÓŁ NIE REAGUJE
Ksiądz Mieczysław długo chorował na nerki, zmarł w sierpniu 2012 r. Ale z miejscowej bazyliki św. Wincentego ą Paulo w Bydgoszczy do „kaplicy” pani Ireny przychodził też wikariusz ks. Czesław (także już nie żyje). Obecnie grupa pani Ireny chodzi na msze do kaplicy szpitala uniwersyteckiego, którą również obsługuje wikariusz z miejscowej parafii. – Irena zabrała mnie na modlitwy do bazyliki, gdzie spotykało się Stowarzyszenie Cudownego Medalika. Ona do tej grupy należała, był tam ksiądz, który ją znał i wiedział o jej niezwykłych doświadczeniach. Nie wierzę, że miejscowi duchowni o niej nie wiedzieli – mówi Ryszard.
– Gdyby kolejni księża nie uwiarygodniali działalności pani Ireny, na pewno byśmy jej nie uwierzyli – potwierdza pani Alicja, która ma żal do bydgoskiej parafii. Po odejściu z sekty została w Kościele, bardzo jej pomogli księża z rodzinnej miejscowości. Jest też wdzięczna o. Tomaszowi Francowi z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych, do którego kilka miesięcy temu zwróciła się o pomoc. Zakonnik potwierdził, że dzieło pani Ireny ma znamiona sekty, pomógł też napisać list do kurii. Jako psychoterapeuta powiedział, że ludzie po tego typu traumach przyjmują zwykle jedną z dwóch strategii: albo chcą się od wszystkiego odciąć i zapomnieć, albo próbują działać, ratując innych przed podobnym doświadczeniem. To, że Alicja przyjęła tę drugą postawę, nie świadczy bynajmniej o woli zemsty, nie jest też próbą zaszkodzenia Kościołowi. – To dodało mi odwagi – mówi Alicja. – Pod wpływem pani Ireny znajduje się ciągle wiele osób z całej Polski. To często wykształcone, myślące osoby, które uległy psychomanipulacji. Mówią, że mają wątpliwości, ale boją się odejść, bo Irena straszy szatanem i wiecznym potępieniem. Powtarzają: „Gdyby jakiś ksiądz otwarcie nam powiedział, że dzieło pani Ireny nie jest katolickie, odeszlibyśmy” – opowiada Alicja.
W swoim zeszycie ma wszystkie imiona i nazwiska osób związanych z sektą. – Wszyscy czują się wiernymi katolikami, przyjmują księży po kolędzie, w niedziele chodzą do swoich kościołów. Gdyby księża chcieli do nich dotrzeć i ostrzec przed manipulacją, mogliby to łatwo zrobić. Problem w tym, że nikt nie chce podjąć działań, aby ratować ludzi pozostających w tej destrukcyjnej grupie. A to tylko umacnia Irenę – żali się pani Alicja. O dziwnych praktykach pani Ireny poinformowała najpierw miejscowego proboszcza ks. Mieczysława Kozłowskiego. W styczniu dała mu też komplet dokumentów wraz z „orędziami” pani Ireny oraz zdjęcia z modlitw, w których uczestniczyli księża. Obiecał, że sprawę przekaże biskupowi, ale cztery miesiące później w kurii powiedzieli jej, że niczego nie dostali. Komplet materiałów przesłała więc także do biskupa. Bez reakcji. W końcu o istnieniu grupy napisał „Tygodnik Powszechny”, redakcja nie ujawniła jednak, w jakim regionie Polski działa. – Myśleliśmy, że może wtedy kuria wyda jakieś oświadczenie, że ktoś ostrzeże ludzi przed wchodzeniem w to bagno. Ale nadal jest tylko cisza – mówi z żalem Alicja.
– Proboszcz parafii od lat wiedział o funkcjonowaniu grupy, zresztą kilkaset metrów od kościoła – potwierdza Anna Goc, dziennikarka „Tygodnika Powszechnego”, która wraz z Marcinem Żyłą jako pierwsza opisała mechanizm jej działania. Dlaczego dziennikarze zdecydowali się nie podawać lokalizacji parafii? – Zależało nam przede wszystkim na tym, by opisać proceder, pomóc jego ofiarom i przestrzec innych – wyjaśnia. Jej zdaniem proboszcz powinien zareagować, gdy któryś z parafian twierdzi, że jest specjalnie obdarowany przez Boga. A właścicielka domu modlitewnego utrzymywała, że otrzymuje przekazy z nieba, a w trakcie całoweekendowych czuwań schodzą do niej zastępy aniołów i święci. – Podczas spotkań obecny był duchowny, co u uczestników modlitw wzmacniało przekonanie, że wszystko dzieje się pod egidą Kościoła – dodaje Goc. Ks. Sylwester Warzyński, rzecznik diecezji bydgoskiej, potwierdza, że o całej sprawie kuria wie od ponad dwóch miesięcy. Biskup Jan Tyrawa zapoznał się z nadesłanymi materiałami.
– Proboszcz parafii został zobowiązany, by z należytą troską przyjrzeć się całej sytuacji. Wiem, że rozmawiał z tą panią. Nie ma mowy, aby w tym domu odprawiane były nabożeństwa i egzorcyzmy – wyjaśnia ksiądz rzecznik. – Ksiądz, który przez lata brał udział w tych spotkaniach, już nie żyje i, z tego co wiem, czynił to, jeśli można użyć takiego określenia, całkowicie prywatnie. Parafia i Kościół diecezjalny nigdy tych spotkań nie autoryzowały. Wszyscy, którzy w nich mimo wszystko uczestniczą, powinni zdawać sobie z tego sprawę – tłumaczy ks. Warzyński. I dodaje, że w ostatnim czasie do pani Ireny, zostało wysłane oficjalne pismo podpisane przez ks. Bronisława Kaczmarka, wikariusza generalnego diecezji.
Na pytanie, dlaczego ani biskup, ani nikt z kurii nie wystosował ostrzeżenia do wiernych, rzecznik diecezji nie chce odpowiedzieć. Nie wiadomo też, czy wydanie takiego dokumentu w ogóle jest w planach. Z kolei zdaniem miejscowego proboszcza sprawa jest rozwiązana. – Jestem proboszczem tej parafii dopiero od roku, w ogóle nie wiedziałem o sytuacji. Ale już z tą panią rozmawiałem, nic więcej nie mam do powiedzenia – ucina, zapewniając, że po rozmowie grupa zapewne przestanie działać. Tymczasem, jak wynika z naszych informacji, grupa pani Ireny nadal funkcjonuje.Przez lata jej działania przewinęły się przez nią dziesiątki osób. W spotkaniach uczestniczą lub uczestniczyli m.in. mieszkańcy Bydgoszczy, Białegostoku, Krakowa, Warszawy, Żywca, Gdyni, a nawet osoby z zagranicy. Jeżdżą do niej również rodziny z małymi dziećmi. W sektę wciągnięte są dwie nastoletnie córki kobiety, która przepisuje przekazy „z nieba”. W najbliższych dniach planowane są kolejne „rekolekcje” grupy pani Ireny.
Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kioskuOraz na AppleStore i GooglePlay