To, że zmarła Anita Ekberg, nie wywołało w mediach wielkiego poruszenia. Bo też musiałaby umrzeć najpóźniej w połowie lat 60., aby odejść jako gwiazda. I tak jak Violetta Villas pod koniec życia właściwie przestała być Violettą, a stała się na powrót zwykłą Czesławą Gospodarek, zamieszkałą w małej wiosze, a nawet jej najnowsze suknie już dawno zostały nadgryzione przez mole, tak Anita Ekberg przez większość życia była już tylko cieniem siebie ze sceny w fontannie di Trevi ze „Słodkiego życia” Federica Felliniego. Już pod koniec lat 60. była raczej obiektem okrutnych kpin. „Seks wyparował – bomba została” – tak skwitował nadwagę byłej seksbomby złośliwy włoski krytyk. A Anita starzała się fatalnie. Nie tak dawno internet obiegły wieści o tym, że „żyje w nędzy” (skąd my to znamy?), w przytułku, a co gorsza – koszmarne zdjęcie. I co? Typowa biografia rozpieszczonej gwiazdy, której główną zaletą był nie kunszt aktorski, tylko to, co najbardziej ulotne – uroda? Gwiazdy, która naiwnie myślała, że tak już będzie zawsze, a było tak właściwie osiem lat? Pewnie. To znana bajka. Znacie, to posłuchajcie...
Nie ma nic lepszego na świecie, niż być piękną, młodą kobietą. Boże, jak ja bym chciał być choć przez jeden wieczór takim zjawiskiem! A jak już dodatkowo wyposażoną w zderzaki, to w ogóle, żyć nie umierać. Dziewięćdziesiąt procent tego, po co inni muszą stać w długich kolejkach, osoba taka dostaje od życia z pocałowaniem w rękę. A jak jest celebrytką, to i z dopłatą. To dla tych młodych, pięknych gwiazd wymyślono kremy do twarzy za cztery tysiące, nabijane brylantami kopertówki, buty od Louboutina. Właściwie cały rynek luksusowy bazuje na wysokich blondynkach, dla nich to wszystko, dla nich faceci są zdolni wydać kasę, jakiej nie wydaliby nigdy, żeby ratować czyjeś życie. Słowem, laski te są niesprawiedliwie rozpieszczane i na dodatek wszystkie hołdy przyjmują jako sobie należne. Są m.in. aktorkami. Ale nie takimi, jak np. Krystyna Janda, nie artystkami od interpretacji, które mają sprecyzowane osobowości sceniczne, nie – one zostają ozdobami poszczególnych scen i wabikami, mającymi z plakatów werbować męską publikę. Tak więc na pewno przemysłowi filmowemu się przydają. Na scenę (i na scenę życia gwiazdy) wjeżdżają kawiory, szampany, ścianki, suknie, cały ten przemysł. Gwiazda staje się coraz bardziej rozpieszczona, a do dobrego, a szczególnie do dobrego, które lekko przyszło, łatwo się przyzwyczaić. Jakież więc jest zdziwienie, kiedy po kilku latach zaczynają się jakieś problemy z nadwagą czy rysami twarzy, ścianki, szampany, suknie jak przyjechały, tak odjeżdżają, a zamyślona gwiazda patrzy za nimi jak za znikającym pociągiem, którym odjeżdża jej bagaż. Zdziwieniu nie ma końca. Jak to? Mój urok przestał działać?
A świat bez uroku już nie daje nic za darmo i była gwiazda coraz częściej musi stać w kolejce po to, co przychodziło jej tak łatwo: role, pieniądze, facetów, suknie. I tu zaczyna się dramat biografii takich osób, jak Violetta Villas czy Anita Ekberg. Jeśli zafiksowane we własnym wyobrażeniu o sobie z czasów szczytowych (np. sceny w fontannie di Trevi) nie chcą lub nie potrafią przyjąć zmienionej sytuacji, zaczynają żyć w świecie fantazji, a brzydka kobieta do tego państwa nie ma wstępu, nie jest tam mile widzianym gościem. Do drzwi brzydkich kobiet puka już komornik. A one przecież nie były nigdy prawdziwymi aktorkami, one nie mogą teraz – jak Krystyna Janda – grać matek. One pozostały gwiazdami – seksbombami zamkniętymi w coraz bardziej oddalającym się od tego wizerunku ciele. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.