Polskie myślenie o wypędzonych staje się coraz mniej jednostronne
"Każdej akcji towarzyszy reakcja"
Isaac Newton
Wydarzenia historyczne tak długo budzą emocje, jak długo trwa pamięć ich sprawców i ofiar. Czas eliminuje napięcia i resentymenty, choć zdarza się, że nawet po wiekach ich ślad odnajdujemy w absurdalnych skojarzeniach. Kilka lat temu wspominałem o niczym, zdawałoby się, nie uzasadnionej wzajemnej niechęci dwóch sąsiadujących z sobą wiosek wielkopolskich. I dopiero niedawno badacze odkryli, że bodaj w XIV wieku mieszkańcy jednej ukradli mieszkańcom drugiej drewno na budowę kościoła...
Ostre wypowiedzi ważnych osób i środowisk towarzyszą dyskusji o Centrum przeciw Wypędzeniom. Ich głosy przyczyniają się do postawienia pod znakiem zapytania intencji pomysłodawców projektu berlińskiego rzeczonego centrum, ale niekoniecznie przeważą szalę decyzji. Trzeba, niestety, się liczyć z podtrzymywaniem tej niemądrej i szkodliwej inicjatywy zatruwającej relacje polsko-niemieckie. Dobrze, że rozmiary potencjalnej szkody zdają się dziś dostrzegać zarówno kanclerz Gerhard Schröder, jak i minister Joschka Fischer, którzy na początku bardziej chyba kierowali się polityczną "pragmatyką" niż długofalową niemiecką i ogólnoeuropejską racją stanu. Niestety, część mleka już została rozlana, choć pociechą - dla obu stron - mogą być opublikowane niedawno wyniki sondaży opinii publicznej przeprowadzonych w Niemczech i w Polsce.
Zwraca uwagę dość powszechna opinia Polaków, określających Niemców jako ofiary II wojny światowej. Zapewne samym Niemcom brakuje świadomości, że wschodni sąsiedzi tak ich właśnie postrzegają: jako ofiary, którym eo ipso należy się współczucie i solidarność wbrew podziałom narodowym. Z wyników sondaży wyciągnąłbym również wniosek, że przeważnie pozytywny stosunek Polaków do Niemców ściśle zależy od tego, czy i jedni, i drudzy identycznie odpowiadają na pytanie, czyimi oto ofiarami są Niemcy. Czy swój los zawdzięczają swoim rodakom i nieszczęsnej polityce III Rzeszy, czy też w niemieckiej wyobraźni następuje oderwanie losu wypędzonych od praprzyczyny wojennego exodusu milionów Polaków, Niemców i innych nacji. Nie należy bagatelizować tej kwestii. Nie sądzę, by w podobnych badaniach - gdyby przeprowadzono je we wcześniejszych latach - Polacy byli skłonni Niemców określać inaczej niż jako agresorów i katów. Z pewnością polskie myślenie o wypędzonych w coraz większym stopniu przestaje być jednostronne. Polacy zaakceptowali fakty obciążające nasze narodowe sumienie. Nikt poważny nie zaprzecza istnieniu Łambinowic i innych trudnych dla polskiej samoświadomości rozdziałów naszych powojennych relacji z Niemcami mieszkającymi w granicach Polski.
Współczesne pokolenie Niemców powinno docenić, że w Polsce dość podobny problem dawnych mieszkańców wschodnich terytoriów II Rzeczpospolitej nie objawia się w taki sposób jak "kompleks wypędzonych" w Niemczech. Zdecydowała o tym jednoznaczna postawa Polaków nie mających powodów do satysfakcji z powojennego przebiegu granic państwowych. Polacy nigdy nie posunęli się do ich zakwestionowania. Skończyło się na żartach "jedna bombka atomowa i wrócimy znów do Lwowa". Dość szybko zyskało przewagę poważne myślenie i poczucie odpowiedzialności, które w szczególny sposób dało o sobie znać po przełomie lat 80. i 90. Nowe i demokratycznie ustanowione polskie władze złożyły wtedy w tej sprawie jednoznaczne deklaracje, które były w widoczny sposób zaakceptowane przez społeczeństwo - i tak jest do dziś.
Słowem-kluczem do rozwiązania kłopotliwej sytuacji, w jaką wypędzeni wpędzają nas wszystkich, jest pamięć. Wypędzenie Niemców stanowi cząstkę elementarną - wśród wielu innych - losu europejskiego XX wieku. Dlatego z różnych pomysłów najbardziej racjonalna wydała mi się propozycja Bronisława Geremka, by wykorzystać powstające właśnie Muzeum Historii Europy w Brukseli w celu podtrzymania niewybiórczej pamięci o tej cząstce. To byłaby mądra reakcja na niemądrą akcję.
Isaac Newton
Wydarzenia historyczne tak długo budzą emocje, jak długo trwa pamięć ich sprawców i ofiar. Czas eliminuje napięcia i resentymenty, choć zdarza się, że nawet po wiekach ich ślad odnajdujemy w absurdalnych skojarzeniach. Kilka lat temu wspominałem o niczym, zdawałoby się, nie uzasadnionej wzajemnej niechęci dwóch sąsiadujących z sobą wiosek wielkopolskich. I dopiero niedawno badacze odkryli, że bodaj w XIV wieku mieszkańcy jednej ukradli mieszkańcom drugiej drewno na budowę kościoła...
Ostre wypowiedzi ważnych osób i środowisk towarzyszą dyskusji o Centrum przeciw Wypędzeniom. Ich głosy przyczyniają się do postawienia pod znakiem zapytania intencji pomysłodawców projektu berlińskiego rzeczonego centrum, ale niekoniecznie przeważą szalę decyzji. Trzeba, niestety, się liczyć z podtrzymywaniem tej niemądrej i szkodliwej inicjatywy zatruwającej relacje polsko-niemieckie. Dobrze, że rozmiary potencjalnej szkody zdają się dziś dostrzegać zarówno kanclerz Gerhard Schröder, jak i minister Joschka Fischer, którzy na początku bardziej chyba kierowali się polityczną "pragmatyką" niż długofalową niemiecką i ogólnoeuropejską racją stanu. Niestety, część mleka już została rozlana, choć pociechą - dla obu stron - mogą być opublikowane niedawno wyniki sondaży opinii publicznej przeprowadzonych w Niemczech i w Polsce.
Zwraca uwagę dość powszechna opinia Polaków, określających Niemców jako ofiary II wojny światowej. Zapewne samym Niemcom brakuje świadomości, że wschodni sąsiedzi tak ich właśnie postrzegają: jako ofiary, którym eo ipso należy się współczucie i solidarność wbrew podziałom narodowym. Z wyników sondaży wyciągnąłbym również wniosek, że przeważnie pozytywny stosunek Polaków do Niemców ściśle zależy od tego, czy i jedni, i drudzy identycznie odpowiadają na pytanie, czyimi oto ofiarami są Niemcy. Czy swój los zawdzięczają swoim rodakom i nieszczęsnej polityce III Rzeszy, czy też w niemieckiej wyobraźni następuje oderwanie losu wypędzonych od praprzyczyny wojennego exodusu milionów Polaków, Niemców i innych nacji. Nie należy bagatelizować tej kwestii. Nie sądzę, by w podobnych badaniach - gdyby przeprowadzono je we wcześniejszych latach - Polacy byli skłonni Niemców określać inaczej niż jako agresorów i katów. Z pewnością polskie myślenie o wypędzonych w coraz większym stopniu przestaje być jednostronne. Polacy zaakceptowali fakty obciążające nasze narodowe sumienie. Nikt poważny nie zaprzecza istnieniu Łambinowic i innych trudnych dla polskiej samoświadomości rozdziałów naszych powojennych relacji z Niemcami mieszkającymi w granicach Polski.
Współczesne pokolenie Niemców powinno docenić, że w Polsce dość podobny problem dawnych mieszkańców wschodnich terytoriów II Rzeczpospolitej nie objawia się w taki sposób jak "kompleks wypędzonych" w Niemczech. Zdecydowała o tym jednoznaczna postawa Polaków nie mających powodów do satysfakcji z powojennego przebiegu granic państwowych. Polacy nigdy nie posunęli się do ich zakwestionowania. Skończyło się na żartach "jedna bombka atomowa i wrócimy znów do Lwowa". Dość szybko zyskało przewagę poważne myślenie i poczucie odpowiedzialności, które w szczególny sposób dało o sobie znać po przełomie lat 80. i 90. Nowe i demokratycznie ustanowione polskie władze złożyły wtedy w tej sprawie jednoznaczne deklaracje, które były w widoczny sposób zaakceptowane przez społeczeństwo - i tak jest do dziś.
Słowem-kluczem do rozwiązania kłopotliwej sytuacji, w jaką wypędzeni wpędzają nas wszystkich, jest pamięć. Wypędzenie Niemców stanowi cząstkę elementarną - wśród wielu innych - losu europejskiego XX wieku. Dlatego z różnych pomysłów najbardziej racjonalna wydała mi się propozycja Bronisława Geremka, by wykorzystać powstające właśnie Muzeum Historii Europy w Brukseli w celu podtrzymania niewybiórczej pamięci o tej cząstce. To byłaby mądra reakcja na niemądrą akcję.
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.