Widziała pani film „Wielkie piękno” Paola Sorrentino? – pyta 34-letni chirurg naczyniowy, który w Krakowie dorabia, „ostrzykując laski”. Choć z medycyną estetyczną w pracy zawodowej nie ma nic wspólnego, zrobił kurs, więc wie, jak botoks aplikować. – Jest taka scena: lekarz wstrzykujący toksynę botulinową [fachowa nazwa botoksu – red.] traktowany jest przez tłum czekających na zabieg klientów jak Bóg. Ludzie z numerkami kolejkowymi podchodzą jeden po drugim, by specjalista mógł wstrzyknąć przeciwzmarszczkowy eliksir. A potem wręczają gotówkę. Botoks party mniej więcej właśnie tak wygląda. Tyle że nie ma na nim numerków. No i spotykamy się w domach. Najczęściej jedna pani organizuje spotkanie, umawia się ze mną i zaprasza chętne koleżanki – wyjaśnia. – Dziś byłem na takiej imprezie. Wchodzę, a tam dziewięć rozświergotanych babek. I wszystkie czekają, aż kilkoma wkłuciami je odmłodzę. Pozbyłem się całego zapasu botoksu. Nie spodziewałem się aż takiego tłumu – opowiada lekarz, który takich imprez ma już na koncie kilka. – Ile lat zwykle mają uczestniczki botoks party? – pytam. – Od 25 do 43. – I 25-latka też potrzebuje botoksu? – Pewnie! Proszę stanąć przed lustrem i zmarszczyć czoło. I co? Zmarszczki są, prawda? A toksynę botulinową podaje się, by hamowała impulsy nerwowe, które odpowiadają za skurcze mięśni. I tym samym za powstawanie zmarszczek. Stosuje się ją nawet u 25-latek – słyszę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.