Co to za tydzień! Nikt nie umarł, co dla felietonisty już jest utrudnieniem, bo to wszystko hieny cmentarne. Ktoś umiera i od razu masz gotowy temat na felieton. Żadne dzieci nie poszatkowały swoich rodziców, nie zjadły ich ani nie oblały kwasem. Nawet najgorsze szmatławce mają już niewiele szokujących artykułów w zanadrzu. Frank i jego nagła zwyżka to jedyny temat. A co ja mam powiedzieć, jak nigdy nie miałem kredytu we frankach?
Więc opowiem Wam o kredytach. Bo dla mnie to był wielki tydzień. Otóż w tym tygodniu ostatecznie raz na zawsze spłaciłem wszystkie kredyty! Nie we frankach, ale jednak upierdliwe. A nawet, z biegiem czasu i narastania odsetek, coraz upierdliwsze. No i wydaje mi się, że jestem jedynym niezadłużonym człowiekiem. Wszędzie wokół zadłużenie, bo dom, bo samochód, bo wakacje, bo torebka Louis Vuitton! Polacy rzucili się na kredyty już dawno i ich apetyt tylko rośnie. Naprawdę muszą dostać w dupę od banku, żeby zacząć przedkładać święty spokój i stabilność finansową nad kolejne roboty kuchenne, pralki, plazmy i resztę dóbr. Tylko że wtedy zazwyczaj jest już za późno, kredyt wlazł nam na głowę i sam się produkuje, a my bierzemy pożyczki, żeby spłacać odsetki, i toniemy w zerach. Tymczasem dowiadujemy się, jak o nas rozmawiają bankowcy za naszymi plecami: „No co ty! Hołota nawet nie wie, co to spread. Meblują te swoje klitki na kredyt i są szczęśliwi” (za „Gazetą Wyborczą”). Tak wygląda od zaplecza uśmiechnięty od ucha do ucha i przyjazny jak pluszowy misiak twój ukochany doradca kredytowy. Ten, który uczy się robić „cute” miny, oglądając kreskówki na Cartoon Network. Ten, który zawsze przybędzie na każde zawołanie z nową umową do podpisania i uspokajającym uśmiechem na opalonej o każdej porze roku twarzy. Wszystko jest do załatwienia, dla nas nie ma rzeczy niemożliwych, podpisujesz i idziesz na zakupy, przez dwa miesiące w ogóle cię ten kredyt nie obchodzi, bo zwalniamy cię z rat, jest cudnie i latają motyle, może wyjedziesz na Kubę i pobawisz się w bycie bogatym?
Tymczasem w dzisiejszych czasach bogatym być to być na zerze. Mieć to, co się ma, na własność, wpłacone i niezagrożone, mieć realne pieniądze. Można je sobie wypłacić, pooglądać, nie są to żadne abstrakcyjne środki, tylko prawdziwe papierki. Co to za przyjemność dostać większą sumę, kiedy tylko zmniejsza się od niej dług z ogromnego na wielki? Polacy są w kropce. Z jednej strony słyszą wciąż, że rozpasana konsumpcja jest fajna, bo podnosi wszystkie wskaźniki i ożywczo działa na gospodarkę. Ożywienie przed Bożym Narodzeniem jest tego najlepszym przykładem. Z drugiej – jest to typowy przykład sytuacji, kiedy to, co dobre dla kraju i abstrakcyjnych wskaźników, jest wręcz zabójcze dla jednostki, która niby to się poświęca, tachając do domu kolejną, jeszcze większą plazmę, tym razem wielkości dywanu. Spełniając w ten sposób patriotyczny obowiązek. Żrąc lody w galerii handlowej w imię ojczyzny. Cóż, nie oszukujmy się, że nie uzależniliśmy się trochę od adrenaliny i innych fajnych hormonów wytwarzających się w naszych mózgach podczas nagłych decyzji zakupowych...
A polskie hasło „zastaw się, a postaw się” nigdy jeszcze nie było tak aktualne. Nigdy jeszcze tak chętnie się nie zastawialiśmy i tak szumnie nie stawialiśmy! Teraz nędzarze opalają się w zimie w ciepłych krajach i smarują olejkami diora kupionymi na lotniskowym duty free. Teraz bankruci mogą błyszczeć do woli. A że jest ktoś, kto za ich plecami się naśmiewa, bo sam by nigdy, przenigdy, za żadne skarby świata nie wziął kredytu, który sam nam wciska? Cóż, miłej zabawy! ■
Polskie hasło „zastaw się, a postaw się” nigdy nie było tak aktualne. Nigdy jeszcze tak chętnie się nie zastawialiśmy i tak szumnie nie stawialiśmy!
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.