Hospicja perinatalne opiekują się kobietami czekającymi na poród śmiertelnie chorego dziecka. Potem pacjentami są noworodki, które żyją kilka godzin lub kilka dni.
Gdy mama Karola po raz pierwszy wzięła go na ręce, powiedziała do niego: „Synku co ze mnie za matka? Ja się bałam na ciebie spojrzeć, ja się ciebie bałam. Przepraszam”. Po chwili zaczęła mu nucić kołysanki, melodie, te same, które nuciła mu przez całą ciążę. Wtedy dziecko się uspokoiło. Zaczęło normalnie oddychać. Karol oddychał tak przez 300 minut. Każdą z tych minut spędzonych razem jego rodzice celebrowali. Cieszyli się z każdej sekundy.
Mieszko żył 23 godziny. Jego mama, Joanna, nigdy nie zapomni chwili, kiedy położna przyniosła go w zbyt dużej czapeczce, ze skarpetkami podciągniętymi do kolan, owiniętego w żółtą flanelkę w żyrafy. Choć ledwo mogła go objąć, mówi, że w jednej chwili wszystkie złe uczucia i strach zniknęły. Był. Żył. A ona była mamą. Dlaczego go urodziła, skoro lekarze nie dawali mu szans? – Postanowiłam, że nie przyłożę ręki do śmierci mojego dziecka. Że jeśli ma umrzeć, umrze śmiercią naturalną. Po prostu czułam, że muszę go urodzić – mówi kobieta. Joanna jest nauczycielką historii w gimnazjum.
Ciąża, jak piękny sen
Mówi, że ponad półtora roku temu miała piękny sen. Sen, który trwał 40 tygodni i 4 dni. To była ciąża i czas, który dane jej było spędzić z wyczekiwanym synem. – Wcześniej poroniłam dwa razy, dlatego gdy okazało się, że jestem w ciąży po raz trzeci – wykonaliśmy wszystkie szczegółowe badania. Pierwsza informacja o tym, że Mieszko może być chory, pojawiła się już w 12. tygodniu. Ale wtedy diagnozy nie przyjęłam do wiadomości. Żyłam nadzieją, że okaże się lekarskim błędem. Że wada, którą wykryto nie rozwinie się, albo cofnie – przyznaje.
Większość kobiet o chorobie dziecka dowiaduje się w piątym miesiącu ciąży. W czasie tzw. badania połówkowego. – Zazwyczaj na takie badania idzie się, by poznać płeć dziecka, móc wybrać imię. Nikt nie spodziewa się informacji o tym, że dziecko umrze tuż po narodzinach, albo jeszcze w łonie matki. Pół biedy, jeśli najtragiczniejszą z możliwych wiadomość przekaże doświadczony w odbywaniu takich rozmów lekarz. Ale znam przypadki, że rodzice dziecka dostawali wyniki badania w kopercie. Bez komentarza. Wracali do domu, siadali przed komputerem i w Internecie poznawali prawdę – mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes fundacji Gajusz, która od 17 lat prowadzi hospicjum dla dzieci. A od niedawna – także hospicjum perinatalne. Czyli takie, które opiekuje się ciężarną czekającą na poród śmiertelnie chorego dziecka, a potem nim samym. Dzieckiem, które żyje kilka godzin, tygodni, czasem miesięcy.
Cały tekst Pauliny Sochy-Jakubowskiej o hospicjach perinatalnych w numerze 8/2014 WPROST, który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach i salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay
Mieszko żył 23 godziny. Jego mama, Joanna, nigdy nie zapomni chwili, kiedy położna przyniosła go w zbyt dużej czapeczce, ze skarpetkami podciągniętymi do kolan, owiniętego w żółtą flanelkę w żyrafy. Choć ledwo mogła go objąć, mówi, że w jednej chwili wszystkie złe uczucia i strach zniknęły. Był. Żył. A ona była mamą. Dlaczego go urodziła, skoro lekarze nie dawali mu szans? – Postanowiłam, że nie przyłożę ręki do śmierci mojego dziecka. Że jeśli ma umrzeć, umrze śmiercią naturalną. Po prostu czułam, że muszę go urodzić – mówi kobieta. Joanna jest nauczycielką historii w gimnazjum.
Ciąża, jak piękny sen
Mówi, że ponad półtora roku temu miała piękny sen. Sen, który trwał 40 tygodni i 4 dni. To była ciąża i czas, który dane jej było spędzić z wyczekiwanym synem. – Wcześniej poroniłam dwa razy, dlatego gdy okazało się, że jestem w ciąży po raz trzeci – wykonaliśmy wszystkie szczegółowe badania. Pierwsza informacja o tym, że Mieszko może być chory, pojawiła się już w 12. tygodniu. Ale wtedy diagnozy nie przyjęłam do wiadomości. Żyłam nadzieją, że okaże się lekarskim błędem. Że wada, którą wykryto nie rozwinie się, albo cofnie – przyznaje.
Większość kobiet o chorobie dziecka dowiaduje się w piątym miesiącu ciąży. W czasie tzw. badania połówkowego. – Zazwyczaj na takie badania idzie się, by poznać płeć dziecka, móc wybrać imię. Nikt nie spodziewa się informacji o tym, że dziecko umrze tuż po narodzinach, albo jeszcze w łonie matki. Pół biedy, jeśli najtragiczniejszą z możliwych wiadomość przekaże doświadczony w odbywaniu takich rozmów lekarz. Ale znam przypadki, że rodzice dziecka dostawali wyniki badania w kopercie. Bez komentarza. Wracali do domu, siadali przed komputerem i w Internecie poznawali prawdę – mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes fundacji Gajusz, która od 17 lat prowadzi hospicjum dla dzieci. A od niedawna – także hospicjum perinatalne. Czyli takie, które opiekuje się ciężarną czekającą na poród śmiertelnie chorego dziecka, a potem nim samym. Dzieckiem, które żyje kilka godzin, tygodni, czasem miesięcy.
Cały tekst Pauliny Sochy-Jakubowskiej o hospicjach perinatalnych w numerze 8/2014 WPROST, który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach i salonach prasowych na terenie całego kraju.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay