Rzecznik rządu, wielu polityków i prasa niemiecka są oburzeni okładką najnowszego wydania "Wprost". Fotomontaż z mundurem SS i kanclerzem w roli konia interpretują dosłownie, zamiast próbować zrozumieć jego przesłanie.
Nie mieliśmy najmniejszego zamiaru obrażać Gerharda Schroedera. Chcieliśmy jedynie uświadomić, że traktowany jest on przez Związek Wypędzonych Eriki Steinbach jak koń, który ma wynieść na prawnopolityczną płaszczyznę ich - na razie skrywane - żądania terytorialne i majątkowe. W latach 30. ubiegłego stulecia Hitler potrafił wykorzystać do swoich celów prezydenta Hindenburga. Podobną taktykę stosują wypędzeni. Okładka "Wprost" to bicie na alarm, rodzaj ostrzeżenia przed lekceważeniem zagrożenia. Wypędzeni coraz skuteczniej przekonują Niemców, że nie mają się co wstydzić swojej przeszłości, wszak ich sąsiedzi, Polacy czy Czesi, również mają dużo na sumieniu. Zacieranie granic między ofiarami i katami zasługuje na ostrą krytykę i "Wprost" ma do tego święte prawo. Wypędzeni grają bowiem na nosie kolejnym kanclerzom, którzy za granicą uspokajają, że są przeciwni ich postulatom, a w kraju, mrugają okiem do Steinbach. To nie "Wprost" wzmacnia napięcia na linii Warszawa-Berlin. Robią to sami Niemcy, tolerując bezczelność Związku Wypędzonych.
Rafał Pleśniak