Troje wysokich urzędników francuskiego resortu kultury stanie przed sądem. Ciążą na nich zarzuty dokonania fałszerstw i posługiwania się sfałszowanymi dokumentami
Państwo jest wspólnym dobrem i dba o wszystko. Dba nawet o zapewnienie nam czasami takich wrażeń, że nie możemy się pozbierać. Przez trzy lata nie mógł się pozbierać na przykład Jean-Marie Chauvet. Państwo usiłowało go w tym okresie przekonać, że jego dobro jest wspólnym dobrem. Można by się zgodzić z takim postawieniem sprawy, a nawet uznać je za szlachetne. Przy bliższym spoglądaniu okazało się jednak, że miałoby to wyglądać tak, że skoro jest to dobro wspólne, to właściwie ono jest państwowe i prawo do korzystania zeń przysługuje odpowiedniemu urzędowi, a nie panu Chauvetowi. To już nie podobało się zainteresowanemu zupełnie, choć nie brakuje mu świadomości znaczenia służby dla państwa. Pełni ją sumiennie na co dzień, gdyż jest zatrudniony w Ministerstwie Kultury. Jean-Marie Chauvet ma jednakże pewną słabostkę, której ulega często po godzinach pracy: mianowicie lubi włazić w dziury w skałach. Poświęca temu zajęciu znaczną część udzielanych mu przez państwo urlopów. Nie inaczej stało się w grudniu 1994 r. Wraz z dwoma innymi speleo- logami udał się wówczas do departamentu Ardcche, by się oddać eksploracji jaskiń. Oddawał się tak i oddawał, aż tu nagle pewnego dnia natrafił na zupełnie nieznaną grotę, a w niej - na prawdziwe cudeńka archeologiczne. Na skałach widniały relikty prehistorii - fantastyczne malowidła, nie tylko dające się porównać z tymi ze słynnej groty Lascaux, ale nawet je przewyższające. Była to wielka sensacja, choć odkrytego miejsca nie udostępniono publiczności, gdyż malowidła mogłyby ulec uszkodzeniu. Miejsce to nazwano od razu grotą Chauveta. Oprócz rozgłosu w mediach, dumy odkrywcy i satysfakcji naukowej Chauvet zyskał także prawo do eksploatacji jaskini, co wiąże się nie tylko z ewentualnymi dalszymi satysfakcjami naukowymi, ale także z perspektywami korzyści materialnych. Jak łatwo się domyślić, jest to właściwy moment, by na scenę wkroczyło państwo. I niezawodnie wkroczyło. Wkrótce po opisanych szczęśliwych wydarzeniach Chauvet z nieopisanym zdumieniem dowiedział się, że swojej groty wcale nie odkrył prywatnie, tylko służbowo. Nie jako Jean-Marie Chauvet, ale jako Ministerstwo Kultury. W związku z tym to nie on ma prawo eksploatacji jaskini, lecz wspomniany resort. Można sobie zadać pytanie: a właściwie dlaczego i jakim prawem?
Pytanie to zadał także Chauvet i uzyskał bardzo precyzyjną odpowiedź. Przedstawiono mu druk pt. "Polecenie wyjazdu służbowego", opiewający na jego nazwisko i na okres obejmujący datę odkrycia spornej groty. Panie kochany - usłyszał Chauvet - przecież w dniu wejścia do tej jaskini był pan na delegacji, więc wszedł pan tam w imieniu Ministerstwa Kultury, by wykonać czynność służbową w postaci odkrycia groty i przekazania jej państwu. Zatem bardzo dziękujemy, był pan świetny, a teraz grotę przejmuje Ministerstwo Kultury. Życzymy dalszej owocnej pracy dla wspólnego dobra. Zaraz, zaraz - zaczął sobie przypominać Chauvet - przecież na ten okres podpisywałem podanie o urlop, a nie wyjazd na delegację. Jakie więc czynności służbowe? Jakie ministerstwo? Co to za granda? I im bardziej się nad tym zastanawiał, im bardziej węszył wokół tej sprawy, tym granda robiła się większa. Aż zrobiła się naprawdę bardzo duża. Trwało to trzy lata, ale odkrywcy jaskini udało się w końcu udowodnić, że polecenie wyjazdu na delegację zostało wystawione post factum z datą wsteczną, wyłącznie po to, by ministerstwo mogło przywłaszczyć sobie prawo eksploatacji groty. Troje wysokich urzędników resortu kultury stanie przed sądem. Ciążą na nich zarzuty dokonania fałszerstw i posługiwania się sfałszowanymi dokumentami. W całej tej sprawie radzimy zwrócić uwagę na to, że pobudki działania owych urzędników można nieomal bez cienia wahania określić jako szlachetne. Przecież nie walczyli o prawo eksploatacji groty dla siebie. Nie mogli liczyć na poważniejsze korzyści finansowe; najwyżej na jakąś premię uznaniową za umiejętne wykorzystanie przepisów. W swoim mniemaniu walczyli o wspólne dobro. Wspólne, czyli państwowe. W ich odczuciu państwo nie musi nic szczególnego robić, żeby z tego niczego ciągnąć profity - bo te profity są właśnie dla wspólnego dobra. Natomiast wysoce podejrzane i naganne jest osiąganie korzyści dla siebie, nawet jeżeli płyną one z dokonanych wysiłków i posiadanej wiedzy. Przy takim rozumieniu wspólnego dobra każdy środek jest uzasadniony, by go bronić. Nie można pozwolić, żeby z takich skarbów kultury jak skalne malowidła egoistycznie korzystał w sensie finansowym tylko Chauvet i jego dwaj koledzy. Co prawda to nie Ministerstwo Kultury przeciskało się przez dziury w skałach, ale to ono reprezentuje ogół, więc mu się należy. Że w przepisach prawnych jest parę innych postanowień? Cóż, nie takie rzeczy obchodziło się w imię dobra ogółu. Rozumowanie to jest romantycznie czyste i piękne, ale - niestety - są małe szanse, by sąd uznał je za okoliczność łagodzącą, gdyż tchnie zeń czar czekisty.
Pytanie to zadał także Chauvet i uzyskał bardzo precyzyjną odpowiedź. Przedstawiono mu druk pt. "Polecenie wyjazdu służbowego", opiewający na jego nazwisko i na okres obejmujący datę odkrycia spornej groty. Panie kochany - usłyszał Chauvet - przecież w dniu wejścia do tej jaskini był pan na delegacji, więc wszedł pan tam w imieniu Ministerstwa Kultury, by wykonać czynność służbową w postaci odkrycia groty i przekazania jej państwu. Zatem bardzo dziękujemy, był pan świetny, a teraz grotę przejmuje Ministerstwo Kultury. Życzymy dalszej owocnej pracy dla wspólnego dobra. Zaraz, zaraz - zaczął sobie przypominać Chauvet - przecież na ten okres podpisywałem podanie o urlop, a nie wyjazd na delegację. Jakie więc czynności służbowe? Jakie ministerstwo? Co to za granda? I im bardziej się nad tym zastanawiał, im bardziej węszył wokół tej sprawy, tym granda robiła się większa. Aż zrobiła się naprawdę bardzo duża. Trwało to trzy lata, ale odkrywcy jaskini udało się w końcu udowodnić, że polecenie wyjazdu na delegację zostało wystawione post factum z datą wsteczną, wyłącznie po to, by ministerstwo mogło przywłaszczyć sobie prawo eksploatacji groty. Troje wysokich urzędników resortu kultury stanie przed sądem. Ciążą na nich zarzuty dokonania fałszerstw i posługiwania się sfałszowanymi dokumentami. W całej tej sprawie radzimy zwrócić uwagę na to, że pobudki działania owych urzędników można nieomal bez cienia wahania określić jako szlachetne. Przecież nie walczyli o prawo eksploatacji groty dla siebie. Nie mogli liczyć na poważniejsze korzyści finansowe; najwyżej na jakąś premię uznaniową za umiejętne wykorzystanie przepisów. W swoim mniemaniu walczyli o wspólne dobro. Wspólne, czyli państwowe. W ich odczuciu państwo nie musi nic szczególnego robić, żeby z tego niczego ciągnąć profity - bo te profity są właśnie dla wspólnego dobra. Natomiast wysoce podejrzane i naganne jest osiąganie korzyści dla siebie, nawet jeżeli płyną one z dokonanych wysiłków i posiadanej wiedzy. Przy takim rozumieniu wspólnego dobra każdy środek jest uzasadniony, by go bronić. Nie można pozwolić, żeby z takich skarbów kultury jak skalne malowidła egoistycznie korzystał w sensie finansowym tylko Chauvet i jego dwaj koledzy. Co prawda to nie Ministerstwo Kultury przeciskało się przez dziury w skałach, ale to ono reprezentuje ogół, więc mu się należy. Że w przepisach prawnych jest parę innych postanowień? Cóż, nie takie rzeczy obchodziło się w imię dobra ogółu. Rozumowanie to jest romantycznie czyste i piękne, ale - niestety - są małe szanse, by sąd uznał je za okoliczność łagodzącą, gdyż tchnie zeń czar czekisty.
Więcej możesz przeczytać w 31/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.