Poseł urzęduje w Domu Polskim przy dawnej ulicy Nowogródzkiej, której przedwojenną nazwę pamiętają już tylko jego asystenci. Do jego gabinetu droga wiedzie przez restaurację Pan Tadeusz, wielki hol ze zdjęciami ostatnich walk toczonych na Ukrainie z rosyjskim okupantem i obok polskiej księgarni. Dalej podziemnymi korytarzami z mnóstwem drzwi, opatrzonych tabliczkami z nazwami patriotycznych organizacji, aż do pokoju z wiszącym nad biurkiem Jezusem Chrystusem zstępującym z niebios. Pod Jezusem siedzi uśmiechnięty 50-latek w sportowym polo, który częstuje mnie czekoladkami. To obrońca Polaków i polskości, pogromca litewskiego nacjonalizmu i największy przywódca od czasów Józefa Piłsudskiego, jak mówią o nim miejscowi rodacy. Wróg niepodległości, przywódca piątej kolumny rosyjskiej, agent Moskwy, rusofil putinista, jak nazywają go Litwini. Waldemar Tomaszewski niechętnie odpowiada na te zarzuty. – My, chrześcijanie, musimy lubić inne narody – mówi z kresowym akcentem. – Bo co my mamy do tej wojny na Ukrainie? Nic. Jedni oligarchowie zmienili drugich i zaczęła się wojna domowa. – To nie wojna domowa, tylko interwencja rosyjska – poprawiam.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.