Do tego Comey jest najwyższym urzędnikiem prezydenta USA Baracka Obamy, a jego prawie 204 cm wzrostu czynią z niego też najwyższego szefa FBI w historii. Skoro nie był w stanie powiedzieć szybko prostego "przepraszam", to jego wyduszone przeprosiny mnie już nie obchodzą. Niech ma pretensje do swojego uniwersytetu, któremu zapłacił za studia, a który nie dał mu banalnej wiedzy nie o, powiedzmy, wojnie trzydziestoletniej, ale o tym, kto z kim walczył w II wojnie światowej. Swoją drogą także w Polsce mało kto z polityków czy dziennikarzy potrafi powiedzieć "przepraszam" bez dodatków w stylu: "jeśli czujesz się obrażony". Znak czasów. I nawet odręczny liścik Comeya wiele nie zmienia.
Problemy jednak pozostają dwa: oficjalne stanowisko Waszyngtonu i ambasadora USA w Warszawie. Dla Polaków najważniejsze jest, by wypowiedź Comeya nie była kolejnym wyłomem w murze, który przez kilka dekad osłaniał nas od kombinowania przy historii II wojny światowej. Dla Polaków sprawa jest fundamentalna: cała nasza tożsamość ufundowana jest na przekonaniu, że ofiara wojny była naszą największą w dziejach daniną na ołtarzu historii wolnego świata, i to ofiarą, za którą sojusznicy długo nie chcieli powiedzieć zwykłego "dziękuję".
Druga sprawa to, co naprawdę wie i uważa pan Comey, który jednak ma subtelny wpływ na wiele decyzji, wielu ludzi, a rzecz dotyczy może nie najważniejszego, ale jednak sojusznika, czyli Polski. Wiadomo, że poglądy szefa służby specjalnej potrafią zagrać w najbardziej niespodziewanych okolicznościach. Może więc lepiej zamiast cyzelowania zdania w odręcznym liściku do ambasadora Schnepfa albo zaraz po tym, szef FBI powinien przylecieć do Polski na zaproszenie dyrektorów muzeów. Zajrzałby u nas do Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Historii Żydów Polskich i kilku innych placówek. Jedyną karą za jego ignorancję będzie obowiązek zwiedzenia wystawy.
Przywykliśmy do tego, że nas tu i tam nie rozumieją, że winni wszyscy naokoło, tylko nie my. Jeden z amerykańskich przyjaciół, zobaczywszy kiedyś u mnie zbiór książek, powiedział, że Polacy żyją jak za szybą języka polskiego. Kto w Ameryce zna te nasze historie, badania? Ile wydaliśmy prac naukowych na amerykański rynek, nie tyle że po angielsku, ale dobrze napisanych i z dobrą dystrybucją, tak żeby naprawdę dotarły, dokąd trzeba?
Poza "New Eastern Europe" nie mamy innego pisma po angielsku, które naprawdę czytaliby profesorowie w katedrach slawistyki za oceanem. Czy mamy w Waszyngtonie grupę lobbystów, czy mamy polski think tank? Czy mamy plan naciskania na amerykańską elitę w naszych sprawach, nie tylko historycznych, lecz także współczesnych? Koniec sentymentów i liczenia, że nas to jednak muszą zauważyć. Nie w Ameryce. Tam nasze sentymenty są dobre co najwyżej do hollywoodzkich produkcji.
* Były europoseł, przewodniczący rady krajowej Polski Razem
Felieton ukaże się w najnowszym wydaniu "Wprost", które będzie dostępne w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju od poniedziałku 27 kwietnia 2015 r.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na AppleStore i GooglePlay