Gdyby do posłanki Błochowiak dotarła informacja o prawdopodobnym ataku terrorystycznym na budynek Sejmu nie ostrzegłaby posłów. Najpierw dociekałaby jak doszło do przecieku i kto jest za niego odpowiedzialny.
Do takiego absurdu może doprowadzić "obsesja tajności" jaką przypisał Błochowiak poseł Jan Rokita. Są oczywiście informacje, które trzeba chronić przed upublicznieniem. Ale Błochowiak, a wcześniej poseł Lewandowski i im podobni zbyt dużo energii poświęcają na tropienie przecieków, a zbyt mało na docieranie do prawdy. Niektórzy członkowie komisji śledczej sprawiają wrażenia jakby stosowali strajk włoski. Pryncypialnie trzymają się przepisów, a jeśli pojawi się jakakolwiek wątpliwość, zawsze rozstrzygają ją na niekorzyść interesu publicznego, czyli przeciwko poinformowaniu obywateli o kulisach największej afery ostatnich lat. Tymczasem utajnianie powinno być instrumentem stosowanym ostrożnie i niezwykle rzadko. Regułą powinna być przejrzystość. A jeśli coś jest tajne, psim obowiązkiem dziennikarzy jest próba odkrycia tajemnicy, zwłaszcza jeśli jest to społecznie użyteczne. A zwykle jest. Gdyby dziennikarze nie zdobywali tajnych informacji, nie byłoby dziennikarstwa śledczego, nie wiedzielibyśmy o wielu aferach. Gdyby media nie ujawniły tajnych zeznań prokurator Marciniak, mogłoby skończyć się na stwierdzeniu ministra sprawiedliwości: "Nie można odtajnić".
Rafał Pleśniak