„Najnudniejsze wybory ostatnich lat” niespodziewanie przerodziły się w rewolucję pokoleniową. Polacy właśnie odesłali na polityczną emeryturę generacje Tuska, Komorowskiego i… Kaczyńskiego.
Wszystko wskazuje na to, że prezydentem Polski został Andrzej Duda. Choć po doświadczeniach ostatnich lat związanych z sondażami nie można wykluczyć że ktoś, kto dziś pójdzie spać jako prezydent, jutro może się obudzić jako pokonany. Choć prawdę mówiąc, szczerze wątpię, by któremuś z uczestników dzisiejszego pojedynku udało się dziś zmrużyć oko.
Jednego wszakże możemy być pewni już dziś. Wybory prezydenckie 2015 r., które miały być najnudniejszymi w ostatnich latach, okazały się początkiem politycznej rewolucji. Jej konsekwencje będą daleko większe niż nawet zmiana na najwyższym stanowisku w państwie.
Rewolucja, której jesteśmy świadkami, ma bowiem charakter generacyjny. Polacy właśnie odesłali na przymusową emeryturę polityczne pokolenie 1989 r. – tych, którzy przygotowali i przeprowadzili 25 lat temu zmianę ustroju.
Bronisław Komorowski, Donald Tusk i Jarosław Kaczyński – oto najwięksi przegrani tych wyborów. Wszyscy w latach 80. działali w opozycji demokratycznej, a później, od początku lat 90., aktywnie kształtowali rzeczywistość polskiej transformacji. Kilka lat temu całkowicie opanowali polską scenę polityczną i zalali ją grubą warstwą betonu. Byli przekonani, że ten beton nie skruszeje jeszcze przez lata.
Donald Tusk I Jarosław Kaczyński konsekwentnie pozbawiali się ze swojego otoczenia wszelkich wyrazistych postaci. Jednocześnie pilnowali, by wokół nich nie pojawiła się żadna samodzielna osobowość. Także Bronisław Komorowski przez pięć lat swojej nijakiej prezydentury dbał o to, by jego otoczenie było doskonale bezbarwne.
Także dlatego Polacy powiedzieli im właśnie „dość”.
Dla Bronisława Komorowskiego ten wynik to katastrofa. Ktoś, kto jako urzędujący prezydent, w ciągu kilku tygodni traci poparcie tak kolosalnej części społeczeństwa, raczej nie będzie w przyszłości zdolny do mobilizowania elektoratu po stronie Platformy Obywatelskiej.
Ale paradoksalnie także dla Jarosława Kaczyńskiego ten wynik to osobista porażka. Upadł wszak mit, że prezes PiS jest w partii nie do zastąpienia. Więcej: okazało się, że w swojej archaicznej wizji konserwatyzmu stanowi on dla prawicy poważne obciążenie. Wystarczyło bowiem, że Kaczyński się trochę schował, żeby Andrzej Duda – powiedzmy szczerze – kandydat dość przypadkowy – przebił PiS-owski szklany sufit i zdobył poparcie, o jakim Prawo i Sprawiedliwość od lat nie mogło nawet marzyć. Nie zmienia to, oczywiście, faktu, że Duda okazał się kandydatem z dużym politycznym potencjałem – co trzeba mu przyznać, gratulując prawdopodobnego zwycięstwa.
Przejawów pokoleniowej rewolucji 2015 r. było, oczywiście, więcej – wyborczy sukces Pawła Kukiza, spektakularna porażka Leszka Millera oraz Janusza Palikota, wreszcie pojawienie się w sondażach ugrupowania tworzonego przez młodego ekonomistę Ryszarda Petru. To, że społeczeństwo chce w polityce nowych twarzy, jest zatem pewnikiem. Że chce odejścia dotychczasowych głównych bohaterów – także. Pytanie, jak zachowają się teraz ci, którym właśnie powiedziano „dość”. Każde schodzenie ze sceny jest wszak bolesne, schodzenie ze sceny politycznej zapewne szczególnie.
Jednego wszakże możemy być pewni już dziś. Wybory prezydenckie 2015 r., które miały być najnudniejszymi w ostatnich latach, okazały się początkiem politycznej rewolucji. Jej konsekwencje będą daleko większe niż nawet zmiana na najwyższym stanowisku w państwie.
Rewolucja, której jesteśmy świadkami, ma bowiem charakter generacyjny. Polacy właśnie odesłali na przymusową emeryturę polityczne pokolenie 1989 r. – tych, którzy przygotowali i przeprowadzili 25 lat temu zmianę ustroju.
Bronisław Komorowski, Donald Tusk i Jarosław Kaczyński – oto najwięksi przegrani tych wyborów. Wszyscy w latach 80. działali w opozycji demokratycznej, a później, od początku lat 90., aktywnie kształtowali rzeczywistość polskiej transformacji. Kilka lat temu całkowicie opanowali polską scenę polityczną i zalali ją grubą warstwą betonu. Byli przekonani, że ten beton nie skruszeje jeszcze przez lata.
Donald Tusk I Jarosław Kaczyński konsekwentnie pozbawiali się ze swojego otoczenia wszelkich wyrazistych postaci. Jednocześnie pilnowali, by wokół nich nie pojawiła się żadna samodzielna osobowość. Także Bronisław Komorowski przez pięć lat swojej nijakiej prezydentury dbał o to, by jego otoczenie było doskonale bezbarwne.
Także dlatego Polacy powiedzieli im właśnie „dość”.
Dla Bronisława Komorowskiego ten wynik to katastrofa. Ktoś, kto jako urzędujący prezydent, w ciągu kilku tygodni traci poparcie tak kolosalnej części społeczeństwa, raczej nie będzie w przyszłości zdolny do mobilizowania elektoratu po stronie Platformy Obywatelskiej.
Ale paradoksalnie także dla Jarosława Kaczyńskiego ten wynik to osobista porażka. Upadł wszak mit, że prezes PiS jest w partii nie do zastąpienia. Więcej: okazało się, że w swojej archaicznej wizji konserwatyzmu stanowi on dla prawicy poważne obciążenie. Wystarczyło bowiem, że Kaczyński się trochę schował, żeby Andrzej Duda – powiedzmy szczerze – kandydat dość przypadkowy – przebił PiS-owski szklany sufit i zdobył poparcie, o jakim Prawo i Sprawiedliwość od lat nie mogło nawet marzyć. Nie zmienia to, oczywiście, faktu, że Duda okazał się kandydatem z dużym politycznym potencjałem – co trzeba mu przyznać, gratulując prawdopodobnego zwycięstwa.
Przejawów pokoleniowej rewolucji 2015 r. było, oczywiście, więcej – wyborczy sukces Pawła Kukiza, spektakularna porażka Leszka Millera oraz Janusza Palikota, wreszcie pojawienie się w sondażach ugrupowania tworzonego przez młodego ekonomistę Ryszarda Petru. To, że społeczeństwo chce w polityce nowych twarzy, jest zatem pewnikiem. Że chce odejścia dotychczasowych głównych bohaterów – także. Pytanie, jak zachowają się teraz ci, którym właśnie powiedziano „dość”. Każde schodzenie ze sceny jest wszak bolesne, schodzenie ze sceny politycznej zapewne szczególnie.