Drogi mogą budować obywatele, ale władza publiczna musi decydować, którędy one biegną
Popieram pogląd wyrażany przez ministra Syryjczyka, że lepiej inwestować w infrastrukturę przyszłych przedsięwzięć, niż podtrzymywać struktury gospodarcze nie dostosowane do rynku, należące do przeszłości.
Drogi mogą czasem budować sami obywatele, ale władza publiczna musi decydować, którędy one biegną. Zawsze będzie to bowiem przedmiotem starć i konfliktów. Każdy mieszkaniec chciałby, aby ulica była jak najszersza dla niego i jego gości, a jak najwęższa dla wszystkich innych, którzy hałasują i zatruwają powietrze spalinami. Prawo w dziedzinach określających zasady planowania i realizacji infrastruktury zawiera pewne luki, ale bez trudu można by je uzupełnić, jeśli tylko rozstrzygniemy dylemat merytoryczny, którego fachowcy i politycy unikają. To, że politykom łatwiej gadać niż przewodzić, czyli rozstrzygać konflikty interesów na rzecz interesu publicznego - jest rzeczą oczywistą. Ale dlaczego fachowcy, którzy za znajdowanie rozwiązań otrzymują pieniądze, nie przedstawiają rzeczywistego dylematu, zmuszając polityków do wyboru lepszego wariantu? Problem jest podstawowy i dotyczy zarówno autostrad, jak i obwodnic śródmiejskich i peryferyjnych wszystkich polskich miast będących węzłami ważnych dróg krajowych i międzynarodowych. Poniższy dylemat można odnieść w wielu wypadkach do transportu szynowego (kolej, metro, tramwaj) i infrastruktury podziemnej (woda, kanalizacja, gaz, kable energetyczne). Oto jądro ciemności. Możemy szybko zamknąć obwodnice śródmiejskie i wybudować peryferyjne oraz przyspieszyć budowę autostrad, jeśli nastąpi to przez modernizację maksymalnej liczby odcinków istniejących dróg i przebudowę węzłów. Jest to łatwiejsze i tańsze niż budowa na gołym polu. Władza publiczna dysponuje tymi terenami i część inwestycji mamy już za sobą. Rozwiązanie takie powoduje jedno: trzeba natychmiast wejść w konflikt z wieloma użytkownikami terenów przyległych do modernizowanych tras.
Fachowcy i politycy wybierają jednak wariant, który wydaje im się łatwiejszy planistycznie i socjotechnicznie. Uparcie malują flamasterplany z przyszłymi sieciami autostrad i ringów. Umieszczenie ich w planach przestrzennych (choć też oprotestowywane) jest o tyle łatwiejsze, że mieszkańcy peryferii czy właściciele kartoflisk wiedzą, iż realizacja tych planów będzie na św. Nigdy. Oto prawdziwe dziedzictwo komunizmu. PRL nie była przecież nigdy gospodarką planową, lecz tylko planującą - jak stwierdził to Ryszard Bugaj jeszcze przed "okrągłym stołem". W dziedzinie infrastruktury tak wygląda prawdziwy dylemat każdego Polaka i jednego ministra.
Drogi mogą czasem budować sami obywatele, ale władza publiczna musi decydować, którędy one biegną. Zawsze będzie to bowiem przedmiotem starć i konfliktów. Każdy mieszkaniec chciałby, aby ulica była jak najszersza dla niego i jego gości, a jak najwęższa dla wszystkich innych, którzy hałasują i zatruwają powietrze spalinami. Prawo w dziedzinach określających zasady planowania i realizacji infrastruktury zawiera pewne luki, ale bez trudu można by je uzupełnić, jeśli tylko rozstrzygniemy dylemat merytoryczny, którego fachowcy i politycy unikają. To, że politykom łatwiej gadać niż przewodzić, czyli rozstrzygać konflikty interesów na rzecz interesu publicznego - jest rzeczą oczywistą. Ale dlaczego fachowcy, którzy za znajdowanie rozwiązań otrzymują pieniądze, nie przedstawiają rzeczywistego dylematu, zmuszając polityków do wyboru lepszego wariantu? Problem jest podstawowy i dotyczy zarówno autostrad, jak i obwodnic śródmiejskich i peryferyjnych wszystkich polskich miast będących węzłami ważnych dróg krajowych i międzynarodowych. Poniższy dylemat można odnieść w wielu wypadkach do transportu szynowego (kolej, metro, tramwaj) i infrastruktury podziemnej (woda, kanalizacja, gaz, kable energetyczne). Oto jądro ciemności. Możemy szybko zamknąć obwodnice śródmiejskie i wybudować peryferyjne oraz przyspieszyć budowę autostrad, jeśli nastąpi to przez modernizację maksymalnej liczby odcinków istniejących dróg i przebudowę węzłów. Jest to łatwiejsze i tańsze niż budowa na gołym polu. Władza publiczna dysponuje tymi terenami i część inwestycji mamy już za sobą. Rozwiązanie takie powoduje jedno: trzeba natychmiast wejść w konflikt z wieloma użytkownikami terenów przyległych do modernizowanych tras.
Fachowcy i politycy wybierają jednak wariant, który wydaje im się łatwiejszy planistycznie i socjotechnicznie. Uparcie malują flamasterplany z przyszłymi sieciami autostrad i ringów. Umieszczenie ich w planach przestrzennych (choć też oprotestowywane) jest o tyle łatwiejsze, że mieszkańcy peryferii czy właściciele kartoflisk wiedzą, iż realizacja tych planów będzie na św. Nigdy. Oto prawdziwe dziedzictwo komunizmu. PRL nie była przecież nigdy gospodarką planową, lecz tylko planującą - jak stwierdził to Ryszard Bugaj jeszcze przed "okrągłym stołem". W dziedzinie infrastruktury tak wygląda prawdziwy dylemat każdego Polaka i jednego ministra.
Więcej możesz przeczytać w 26/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.