Niedzielny wieczór. Oczekiwanie na ogłoszenie wyników wyborów. Wygrał Andrzej Duda. Dzieci pytają mnie, co to oznacza dla Polski, co ten fakt zmieni w ich życiu i czym zajmuje się prezydent. Patrząc na Monikę (11 lat), Kubę (10), Małgosię (6) i Tomka (2), zacząłem się o to pytać sam siebie, ale właśnie w kontekście ich przyszłości. W jakiej Polsce swoje dorosłe życie rozpocznie Tomek? Jakie miejsce w Europie będziemy zajmowali, gdy ukończy studia Monika? Jaki rynek pracy przywita Małgosię i co będzie przedmiotem polskich sporów, gdy przed swoimi pierwszymi wyborami politycznymi stanie Kuba?
Trudno odpowiedzieć na te pytania, bo prognozy są zwykle trudne, szczególnie w odniesieniu do przyszłości. Nie ulega jednak wątpliwości, iż w perspektywie dorosłości moich dzieci marzy mi się, aby Polska osiągnęła poziom rozwoju zasobnych krajów Unii Europejskiej i żeby nie utknęła w pułapce średniego dochodu, jednocześnie będąc wciąż rozrywaną od wewnątrz jałowym sporem politycznym. Jak osiągnąć sukces takiej miary? To podstawowe pytanie, które powinien zadawać sobie nowo wybrany prezydent. To jego najważniejsze zadanie.
Powyższe pytanie może stać się antidotum przeciw pokusie podejmowania decyzji nakierowanych wyłącznie na tu i teraz, bez brania pod uwagę ich długoterminowych skutków. Polityka „ciepłej wody w kranie” jest ze swojej natury antyrozwojowa i trzeba ją zwalczać w zarodku. W świecie rosnącej złożoności i silnych zmian społeczno-kulturowych trudno jest budować jednoznaczne strategie rozwoju nakierowane na dwudziestoletnią perspektywę, co nie oznacza jednak, że nie należy czynić takich prób. Autor „Małego Księcia” zwykł mawiać, że choć nie potrafi przewidywać przyszłości, to potrafi kłaść pod nią podwaliny, bo przyszłość jest czymś, co się buduje. Podwalinami pomyślnej przyszłości są idee, które mogą zmieniać świat na lepsze, a warunkiem koniecznym ich powstawania jest otwarta debata. Zadaniem dla prezydenta jest jej prowadzenie.
W minionych latach takiej dyskusji w Polsce nie było, a ostatnimi jej próbami były praca zespołu Michała Boniego nad raportem Polska 2030 czy debaty toczone w obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas seminariów lucieńskich. Wiatr zmian, z którym mamy obecnie do czynienia w Polsce, jest również obywatelskim wołaniem o wyjście z jałowych sporów i podjęcie się rzetelnej dyskusji o przyszłości. Nowy prezydent musi więc umieć być w bieżącym sporze, ale również musi umieć poza niego wyjść i szukać nowych idei dla Polski.
Potrzeba tu odwagi. Dlaczego chociażby w kontekście kryzysu demograficznego i dążenia klasy politycznej do podejmowania decyzji w interesie swoich elektoratów, często kosztem przyszłych pokoleń (dług publiczny), nie wrócić do idei, aby rodzice w wyborach dysponowali nie tylko swoimi głosami, lecz także głosami swoich dzieci? To mogłaby być jedna z najpoważniejszych prorozwojowych zmian konstytucyjnych, jakie w tym momencie można by rozważyć. To nad nią warto byłoby się zastanowić, a nie nad JOW-ami.
To, o czym piszę, nie jest postulatem budowy przez prezydenta nowej instytucji na kształt dawnego Narodowego Centrum Studiów Strategicznych, ale raczej głosem za takim ukształtowaniem prezydentury, by była ona katalizatorem debaty nad przyszłością Polski. Postulat utworzenia Narodowej Rady Rozwoju jest krokiem w dobrym kierunku, ale dla jej sukcesu konieczne będzie, aby była ona bardziej miejscem spotkania ludzi z nowymi ideami i myślących perspektywicznie niż jedynie grupą tych, którzy chcą zachowania swoich przywilejów.
Jedną z miar sukcesu prezydenta Andrzeja Dudy będzie jego zdolność do kreowania prorozwojowych idei i wcielania ich w życie. Tego należy w tym momencie mu życzyć, ale i od niego wymagać. ■
*Dr hab., kierownik Katedry Ekonomii Politycznej na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.